Ratowanie polskiego złota w trakcie II wojny światowej to była prawdziwa odyseja, okupiona ogromnym wysiłkiem, wieloma momentami niepewności, tysiącami godzin negocjacji i prawnych przepychanek, mimo pozornie pozytywnego nastawienia neutralnej Rumunii czy naszych głównych sojuszników – Francji czy Anglii – tak wynika z książki „Jak ocalono polskie złoto” (Wydawnictwo Oscar Print, 2013) autorstwa Cristiana Păunescu oraz Dorina Matei, profesorów Rumuńskiej Akademii Nauk.
O tym, że Rumuni pomogli Polakom uratować złoto przez wiele lat po wojnie milczano. Pierwsze wzmianki na ten temat pojawiły się w rumuńskim czasopiśmie „Magazin istoric” w 1968 r. Potem jednak z biegiem lat publikacji było coraz więcej, a dokumenty stawały się coraz bardziej dostępne. Można powiedzieć, że końcowym efektem jest właśnie książka Cristiana Păunescu oraz Dorina Matei. Trudno bowiem wyobrazić sobie publikację, która bardziej dokładnie, z większym pietyzmem, opisywałaby tę kwestię. Autorzy wykonali wielką pracę, docierając – jak się zdaje – do każdego dokumentu, do którego trzeba było dotrzeć, aby tę historię opisać.
Odyseja polskiego kruszcu
Autorzy zaczynają oczywiście od wprowadzenia, prezentującego ówczesną niezwykle skomplikowaną sytuację polityczną w Europie. Jednak dość szybko przechodzą sprawnie do sedna – czyli historii ewakuacji polskiego złota z kraju przez Rumunię. Zobowiązania tego kraju co do pomocy Polsce wynikały z kilku konwencji oraz z traktatu z 26 marca 1926 r. podpisanego w Bukareszcie. Jednak Rumunia – gdy rozpoczęła się II wojna światowa – poszła w kierunku neutralności. Dochodziło więc do dyplomatycznych przepychanek, a politycy z Bukaresztu znaleźli się tak naprawdę w sytuacji lawirowania między różnymi powinnościami. W końcu jednak Rumunia zezwoliła na tranzyt przedstawicieli polskiego rządu oraz na przewóz polskiego złota.
W przeddzień wybuchu II wojny światowej Bank Polski (który był instytucją prywatną, co będzie jeszcze miało znaczenie w tej historii) posiadał 79,5 ton złota w sztabkach, monetach i precjozach o wartości ówczesnych 463,6 mln zł (87 mln USD), a przechowywał te zasoby w skarbcu w Warszawie, w oddziałach terenowych oraz w depozytach zagranicznych. Rumunia zgodziła się na przyjęcie większości złota z terenu Polski, a stało się to na podstawie… umowy ustnej z 11 września 1939 r., po której pozostała tylko jedna notatka w archiwach Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rumunii.
I tutaj zaczyna się wielka epopeja polskiego kruszcu umieszczonego w 51 drewnianych skrzyniach. Transport przejechał z Warszawy na wschód kraju konwojem ciężarówek, a następnie pociągiem do Rumunii, do portu w Konstancy, gdzie niemal w całości (4 tony kruszcu pozostały w Rumunii) został załadowany na tankowiec „Eocene”.
Statek popłynął do Stambułu, gdzie napotkał wielkie problemy prawne po zacumowaniu do portu. W końcu jednak udało się go załadować na wagony kolejowe i przewieziono przez Syrię do Bejrutu, gdzie trafił do depozytu, de facto w ręce Francuzów.
Złoto następnie zostało przetransportowane do Tulonu we Francji, a potem do skarbca oddziału Banku Francji w Nevers. Gdy wojska hitlerowskie weszły do Francji i powstał kolaboracyjny rząd w Vichy, Polska zaczęła nalegać, by złoto wysłano do USA, ale Francja wysłała je do Dakaru we Francuskiej Afryce Zachodniej, a następnie do fortu Kayes.
Autorzy podkreślają, że rząd Francji nie uległ żądaniom Niemiec i nie wydał im polskiego złota, mimo że sytuacja sprzyjała takiemu rozwiązaniu. Z drugiej strony, Francuzi niejako „uwięzili” polski kruszec i nie chcieli nic z nim robić, mimo nacisków ze strony polskiej, więc rząd polski na uchodźctwie złożył pozew do sądu w Nowym Jorku. Sąd nałożył w 1941 roku tymczasowy areszt na francuskie złoto zdeponowane w Banku Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku. Na przełomie 1942 i 1943 r. wojska amerykańskie i brytyjskie zajęły Francuską Afrykę Zachodnią, a to poprawiło pozycję negocjacyjną strony polskiej. W grudniu 1943 r. w Algierze polski rząd podpisał porozumienie z nowym rządem Francji, na czele z Charles’em de Gaulle’em, w sprawie zwrotu złota Bankowi Polskiemu. W marcu 1944 roku Bank Polski ostatecznie odzyskał kontrolę nad złotem.
To jednak nie był jeszcze koniec przygód tego kruszcu. Rząd polski postanowił, że złoto trafi do depozytu w Anglii, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Transport cennego ładunku realizowano partiami przez pół roku. Na koniec 1944 roku polskie złoto o wartości 398,4 mln zł wylądowało w skarbcach Banku Anglii (155,2 mln zł), Banku Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku (154,8 mln zł), Banku Kanady w Ottawie (67,3 mln zł), Narodowym Banku Rumunii (370 tys. zł), oddziale Banku Polskiego w Londynie (430 tys. zł).
W czasie wojny część polskiego złota została sprzedana, aby sfinansować działalność Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i rządu emigracyjnego. Kilkanaście ton polskiego złota przejęli bezprawnie Brytyjczycy. W wyniku negocjacji złoto pozostawione w Rumunii sprowadzono do kraju dwoma samolotami 17 września 1947 roku, po 8 latach od opuszczenia Polski. Przy czym, co ciekawe, Rumuni niejako „blokowali” Polakom przez pewien czas dostęp do złota, tłumacząc to nieścisłościami w zakresie statusu Banku Polskiego (był on hybrydą instytucji państwowej i prywatnej).
Autorzy nie tylko opisują historię transferu polskiego złota, ale też pokazują wielką rolę Rumunii w ratowaniu wielu polskich zabytków o wielkiej wartości. Dzięki Rumunom uratowano wiele cennych przedmiotów z Wawelu oraz Zamku Królewskiego w Warszawie, m.in. Szczerbiec – miecz koronacyjny królów polskich, używany w latach 1320-1764.
Păunescu i Matei potrafią również zwrócić uwagę na ciekawe kwestie, które do dziś nie zostały rozwiązane. Na przykład pojawia się pytanie, czemu Sowieci nie próbowali przechwycić polskiego złota, choć wiedzieli o całej operacji i mieli możliwość skutecznie jej zapobiec. Według autorów, chodziło głównie o kwestię wizerunkową – Moskwa nie chciała się zaprezentować światu jako złodziej, w tym społeczeństwom polskiemu czy rumuńskiemu, które nie były Sowietom przychylne, a po „kradzieży” złota stałyby się jeszcze mniej przychylne.
Ostre zdjęcie
„Jak ocalono polskie złoto” jest książką stricte historyczną, więc nie można w tym przypadku liczyć na zbyt wartką akcję czy popisy w zakresie formy, na to nie ma miejsca. Oczywiście, najlepsi historycy – jak np. Norman Davies – potrafią napisać tego rodzaju dzieło, które się czyta z wypiekami na twarzy, ale tutaj mamy do czynienia z de facto monografią, więc trzeba wybaczyć autorom, że położyli nacisk po prostu na jak najwierniejsze odwzorowanie historii o wywozie polskiego złota z kraju na początku II wojny światowej. Dzięki temu otrzymujemy ostre „zdjęcie”, kronikarską relację wysokich lotów.
Ogromną zaletą omawianej książki są historyczne zdjęcia. Jest ich mnóstwo, pojawiają się zarówno w środku, jak i na końcu, zarówno czarno-białe, jak i kolorowe. Pokazują m.in. skarbce, w których było przechowywane polskie złoto, jak i głównych bohaterów dramatu. Ukazują zarówno statki morskie, które przewoziły kruszec, jak i najważniejsze dokumenty związane ze sprawą. Otrzymujemy także reprodukcje dokumentów. Najciekawsze są jednak chyba zdjęcia pokazujące spotkania ówczesnych ważnych osobistości, tak jak zdjęcie ze s. 20, na którym możemy podziwiać elegancko ubranych polityków prowadzących dwustronne rozmowy rumuńsko-polskie w marcu 1939 r.
Miłym ukłonem w stronę głównych bohaterów tej historii z perspektywy rumuńskiej są ich sylwetki, umieszczone pod koniec książki. Autorzy przybliżyli postaci m.in. Dumitru Constantinescu, gubernatora Banku Narodowego Rumunii w latach 1935-1940 czy też Aleksandra Dumitrescu, który był naczelnym kontrolerem 51 skrzyń z polskim złotem, zdeponowanych w Banku Narodowym Rumunii.
Piotr Rosik