Odtajniony właśnie raport amerykańskiego Departamentu Energii sugeruje, że gwiazdorski drobnoustrój prawdopodobnie wydostał się z laboratorium. Innymi słowy, najbardziej głównonurtowe ośrodki przekazu zaczynają coraz bardziej dystansować się od dotychczas forsowanej narracji o „naturalnym” pochodzeniu rzeczonego mikroorganizmu. Tym samym potwierdzają one to – choć wciąż półgębkiem, bo słowo „wyciek” sugeruje przypadkowość opisywanego zdarzenia – co nawet minimalnie baczni obserwatorzy wydarzeń sprzed trzech i więcej lat wiedzieli i otwarcie mówili od początku, wbrew bezustannemu propagandowemu jazgotowi i wszechobecnej kryptocenzurze.
Nigdy nie dość powtarzać, że kluczowym elementem owej wiedzy nie jest biegłość w sprawach medycznych czy nawet politycznych, tylko elementarne rozeznanie duchowe, pozwalające zrozumieć motywacje samozwańczych „światowych elit”, dla których globalne społeczeństwo nie jest niczym więcej, niż zbiorem laboratoryjnych zwierząt. Aby zaś maksymalnie zaakcentować, w jak bezgranicznym stopniu góruje się nad owymi „zwierzętami”, mogąc zawsze zachować wobec nich bezkarność, przedstawiciele owych pseudoelit zawsze jawnie ogłaszają to, co chcą niebawem sprokurować światu: stąd słynne „Wydarzenie 201” zapowiadające w październiku 2019 rychłe pojawienie się „nowego zoonotycznego mikroorganizmu w koronie”, stąd jeźdźcy Apokalipsy i łuskowiec (kluczowy element do niedawna „oficjalnej” narracji) na okładce „The Economist” z końca 2018, stąd dość jawne (a w każdym razie bez większych oporów odtajnione) finansowanie w Wuhan badań gain-of-function przez niejakiego Daszaka, jednego z totumfackich Fauciego, stąd stwierdzenie przez niejakiego Brighta, innego zausznika Fauciego, w czasie Milken Institute Future of Health Summit (październik 2019, tydzień po „Wydarzeniu 201”), że masowe testowanie na globalnej populacji zastrzyków mRNA wymagać będzie jakiegoś znaczącego „czynnika podniety” („entity of excitement”) itd. itp.
Rzecz jednak nie w tym, żeby okazywać w tym momencie jakikolwiek triumfalizm czy schadenfreude, tylko w tym, żeby uczulić jak najszersze rzesze ludzkie na fakt, że „zabawa” trwa dalej, w związku z czym w tej chwili testowane jest to, w jakim stopniu można bezceremonialnie wrzucić do orwellowskiej dziury pamięci trzy lata bezprecedensowego propagandowego tumanienia, gaslightingu, oczerniania i ideologicznego rugowania. Owo uczulanie jest zaś o tyle ważne, o ile „pomyślne” zaliczenie powyższego testu w opinii światowych pseudoelit gwarantuje, że następnym razem – a następny raz nadejdzie ponad wszelką wątpliwość – pójdą one jeszcze dalej i jeszcze bezczelniej będą utrzymywać, że ani nie są winne problemowi, ani nie stręczą światu „lekarstwa” gorszego od trucizny. Do tego dojdzie jednak jedynie wtedy, gdy się im na to przyzwoli – zaś najwyższym stopniem przyzwolenia jest dobrowolna amnezja połączona z odnowioną wolą współpracy. Oby zatem nikomu nie zbywało w tym kontekście ani na pamięci, ani na oporze, w których będzie się przejawiać najgłębszy rodzaj wolności: wolność ducha nieomamionego żadnym wielkim zwiedzeniem.
Jakub Bożydar Wiśniewski