Wielu nie pamięta już pewnie od dawna tak chłodnych sierpniowych dni. Wyposażeni w stosowne terminologiczne rozróżnienia stręczone z coraz większą natarczywością przez globalny kompleks medialno-indoktrynacyjny, możemy jednak domyślić się dziś z miejsca, że obecny sierpniowy chłód jest zjawiskiem „pogodowym”, podczas gdy poprzedzający go względny lipcowy upał był zjawiskiem „klimatycznym”.
Podobnie, ktokolwiek podporządkowywał się dyktatowi niedawnego totalitaryzmu hipochondrycznego, ten był „zdrowy i bezpieczny”, natomiast jeśli na danym obszarze skala i intensywność owego podporządkowania dziwnym trafem nie korelowała ze zdrowiem i bezpieczeństwem, tylko wręcz przeciwnie, wówczas odpowiedzialne za to były tajemnicze „czynniki współwystępujące”, których zidentyfikowanie musiało poczekać na dalszy rozwój wydarzeń.
I wreszcie, sięgając do najbardziej okrzepłej już klasyki gatunku, każdy proletariusz automatycznie przyłączał się do klasowej walki z burżujami, kułakami i obszarnikami, jeśli zaś tego nie czynił, znaczyło to, że jest ofiarą „fałszywej świadomości”, która akurat jego sytuowała na niewłaściwym froncie.
Podsumowując, ideologia ojca kłamstwa, choć rozbłyskuje w swej różnorodności wszystkimi barwami tęczy, zawsze sprowadza się w ostatecznym rachunku do tego samego siermiężnego wspólnego mianownika: tak nie jest niezmiennie tak, a nie – nie, tylko tak może być nie, a nie – tak, w zależności od okazji do zwodzenia człowieka i spychania go w coraz głębszą czeluść samodegradacji. Biorąc zatem pod uwagę, na jak zaawansowanym etapie autodestrukcji znajduje się już ta ideologia, należy dziś zupełnie odruchowo żyć jej na przekór – czujnie, trzeźwo i po prostu normalnie.
Wtedy wszystkie kolejne jej przejawy – niezależnie od ich natarczywości i wszechobecności – będzie można traktować wyłącznie tak, jak na to zasługują, czyli jak irytująco brzęczące, ale ostatecznie bezsilne muchy. Samemu zaś będzie można wówczas konsekwentnie umacniać się w swej godności, która będzie nie tylko niewzruszoną opoką dla danej osoby, ale też pokrzepiającym światłem dla bliźnich, którzy z tych czy innych względów dali się w większym stopniu sprowadzić na manowce. Tyle tu wystarczy, by odnieść zwycięstwo, choćby nie wiadomo ile panoszyło się wokół.
Jakub Bożydar Wiśniewski