W kategoriach kliszy można już traktować konstatację, że peany pod adresem tzw. AI wynikają nie z tego, że boty coraz bardziej upodabniają się do ludzi, tylko z tego, że ludzie coraz bardziej upodabniają się do botów; albo, mniej życzliwie, ale bardziej alarmująco rzecz ujmując, nie z tego, że boty wykładniczo mądrzeją, tylko z tego, że ludzie wykładniczo głupieją.
Jest to jednakowoż klisza o istotnym praktycznym znaczeniu, skupiającym się przede wszystkim na potencjale niegodziwych użytkowników botów do rutynowego nabijania swoich bliźnich w butelkę poprzez masowe suflowanie im odpowiednio spreparowanych „generatywnych” obrazków (i nie tylko obrazków, ale wśród rozmaitych form komunikacyjnych obrazki zdają się mieć na ogół największą siłę perswazyjną).
Stąd warto pamiętać o kilku niezawodnych cechach rozpoznawczych wynikających z samej natury generatywnego bota, które w zdecydowanej większości przypadków pozwalają natychmiast wykryć upichconą przez niego fałszywkę. Za podręcznikowy eksponat może tu posłużyć obrazek dołączony poniżej, który w ostatnich dniach zdaje się krążyć dość natarczywie po wirtualnej okolicy.
Otóż o ile wielu natychmiast rozpoznaje w nim „dzieło” bota, wielu daje się też nabrać zadając znamienne w tym kontekście pytanie: „a gdzież jest to piękne miejsce?”. Jeśliby zatem spróbować skondensować, podsumować i wyrazić intuicje tych pierwszych, być może należałoby ująć je w sposób następujący: bot – będąc tym, czym jest i być musi – z definicji serwuje odbiorcy wyłącznie sterylną i wybujałą odtwórczość, przy czym wszystkie elementy niniejszego sformułowania są tutaj istotne.
Tak więc, po pierwsze, „twórczość” bota może się wydawać mniej wyrobionym odbiorcom pozornie piękna, niemniej zawsze jest to „piękno” całkowicie sterylne i jałowe, co wynika z faktu, iż jest ono rezultatem czysto mechanicznego i bezwiednego łączenia motywów, ornamentów czy rozwiązań konstrukcyjnych zaczerpniętych z obiektów uczynionych ręką twórców posiadających rzeczywiste poczucie estetyki. Co ważne, ta sama zasada tyczy się tu wszelkiego rodzaju doznań estetycznych: nie tylko piękna, ale też brzydoty, kiczu czy onirycznego odrealnienia.
Po drugie zaś, jako że bot nie jest w stanie nadać swoim „dziełom” żadnej unikatowej jakości, pozorowaną dbałość o szczegóły musi on nadrabiać czystą ilością. Stąd jego wytwory, które mają w zamierzeniu olśnić odbiorcę „głębią detalu”, są zawsze wyraźnie przeładowane i groteskowo hipertroficzne. Jest to nad wyraz widoczne na dołączonym obrazku nawet przy założeniu, że usunęłoby się z niego najbardziej podejrzany element, czyli łaziebny fragment u dołu.
Podsumowując, najłatwiej rozpoznać generatywną nierzeczywistość po tym, że, po pierwsze, z konieczności świeci ona odbitym i częstokroć rażąco „hybrydalnym” blaskiem, a po drugie próbuje przykryć wybujałością zapożyczeń nieprzekraczalny brak jakiegokolwiek osobistego charakteru. Już choćby te dwa proste kryteria konfrontowane regularnie z własną estetyczną intuicją powinny wystarczyć, by szybko nauczyć się niezawodnie wychwytywać przypadki, w których wizualne komunikaty obliczone na wywołanie w nas określonych reakcji nie powinny być w stanie ich wywołać z uwagi na swą oczywistą lub przynajmniej silnie domniemywaną sztuczność. To zaś zdaje się być niezbędną czy wręcz kluczową umiejętnością w świecie, w którym nierzeczywistość już niemal na każdy kroku próbuje zaciemnić nam prawdę.
Jakub Bożydar Wiśniewski