Wspominałem już wielokrotnie, że praktycznie nie korzystam z polskich, a właściwie z polskojęzycznych źródeł informacji. Ich wartość poznawcza i intelektualna jest na poziomie prawie zerowym. Owszem są wyjątki. Prawdziwą perełką jest małżeństwo Wielomskich, ale sądząc po ilości wyświetleń jest to niestety perła rzucona przed wieprze. Zresztą prof. Wielomski sam bardzo celnie opisał stan intelektualny polskiego społeczeństwa i jego dziecinnie naiwne postrzeganie polityki i stosunków międzynarodowych. Ale jest jeszcze gorzej! Nie posiadamy żadnej wiedzy na temat funkcjonowania społeczeństwa, na temat sposobów rządzenia i sterowania nim, na temat systemów społecznych, politycznych i gospodarczych. Nie posiadamy żadnej wiedzy o całej masie innych tematów niezbędnych do zbudowania sprawnie działającego państwa. Dlatego nasz kraj wygląda tak, jak wygląda… I jakoś nikomu to nie przeszkadza! Wręcz przeciwnie! Ta totalna ignorancja jest na rękę zarówno rządzącym jak i sprawującym w naszym kraju faktyczną władzę.
Dlatego z zazdrością spoglądam na Rosję. Poziom i różnorodność tamtejszych portali internetowych są oszałamiające! Nijak to się ma do naszej prymitywnej propagandy, mówiącej o tamtejszej dyktaturze i zamordyzmie! Pisze i dyskutuje się otwarcie prawie o wszystkim. Owszem są tematy tabu. Nie wolno głosić nienawiści narodowościowej, rasowej i wyznaniowej – Rosja jest państwem wielonarodowościowym, wielorasowym i wielowyznaniowym, więc jest to całkowicie zrozumiałe. Nie wolno promować dewiacji seksualnych, ale też nie wolno głosić nienawiści wobec ludzi o odmiennej orientacji seksualnej – w Rosji jest sprawą prywatną co kto komu w którą dziurę wsadza i nikt się z tym nie afiszuje.
Oczywiście nie wszystko jest idealne! Pewne tematy są omijane. Przeciętny Rosjanin nic nie wie np. o pakcie Ribentrop-Mołotow (który w Rosji określany jest paktem Hitler-Stalin) i o tym, że ZSRR był de facto sojusznikiem Hitlera. Nie jest to temat zakazany, można znaleźć rzetelne opracowania, ale są one rzadkością. Poza wspomnianymi wyżej zakazami nie ma w Rosji tematów zakazanych, za które można „beknąć”, ale trzeba szczerze przyznać, że są tematy niemile widziane. Otwarcie dyskutuje się o Rewolucji Październikowej, o okresie stalinizmu, o ZSRR i innych okresach z historii Rosji, powoli zaczyna się mówić i rozliczać okres „wielkiej smuty” lat 90-tych. Elementem tej dyskusji jest artykuł, który ukazał się na stronie Wzgliada. Wzgliad to portal rosyjskiej elity intelektualnej i moja najwyżej ceniona rosyjskojęzyczna strona internetowa. Nie jest nastawiony na bieżące informacje, ale na komentarze i analizy. Zawsze na najwyższym poziomie! Szalenie ciekawe są też komentarze czytelników. Zdecydowałem się na przetłumaczenie artykułu, gdyż dotyczy on także naszego kraju, a dokładniej naszego uwielbienia i wiernopoddańczego stosunku do Zachodu.
* * *
Początek tłumaczenia.
Zachód zawsze wykorzystuje tych, którzy się do niego przywiązują.
Tak było i zawsze będzie. Zakochany w Zachodzie idzie na wojnę. Nigdy nie mieliśmy i nie będziemy mieć równych, pokojowych, dobrosąsiedzkich, wzajemnie korzystnych stosunków z tą cywilizacją. I już teraz powinniśmy się poważnie zastanowić, jak przekazać tę wiedzę następnym pokoleniom.
W powieści Tambera indonezyjskiego pisarza Sontaniego znajduje się niezwykły epizod. Młody Indonezyjczyk, Tambera, sympatyzujący z holenderskimi kolonizatorami, przybywa do europejskiego fortu. Marzy o wojskowym mundurze, czeka na miłość i uznanie, ale Holendrzy wysyłają go do stajni, by naostrzył oficerską szablę. Podczas gdy Tambera służy Holendrom, nieszczęście zmienia jego ojca, niegdyś najważniejszego człowieka w wiosce, w zmęczonego, zgarbionego starca. Matka Tambera choruje i umiera. Na indonezyjskiego chłopca w forcie czekają kopniaki, klapsy, pranie brudnej bielizny i inna czarna robota. I, jak można się domyślić, pewnego dnia zarówno szabla, którą naostrzył, jak i on sam zostaną wykorzystane w wojnie – jednej z tych, które Holendrzy wkrótce rozpoczną na Wyspach Korzennych. Ogólnie rzecz biorąc, metafora Sontaniego jest niezwykle udana. W końcu dokładnie to samo Zachód robi z krajami i narodami, które się w nim zakochały.
…Irokezi przybyli kiedyś do angielskich osadników w Ameryce Północnej z wyrazami miłości i przyjaźni. Anglicy starali się zapewnić ich, że miłość będzie wzajemna. Czterech indiańskich wodzów zostało wysłanych do Londynu, gdzie Irokezi zostali przyjęci z honorami przez angielską królową. Anna Stuart uznała „zachodnioindyjskich królów” za bardzo miłych i podarowała im prezenty: każdy otrzymał indywidualną brzytwę, nożyczki, grzebień, koszulę, kapelusz, sztabkę ołowiu i portret królowej, a dodatkowo piękny miedziany czajnik. Och, prawie zapomniałem: konfederacja plemion Irokezów stała się główną siłą w wojnach z Francuzami o dominację w Ameryce Północnej. Kiedy Francuzi zostali pokonani, Anglosasi wygnali wykrwawione plemię swoich wielbicieli z podbitych ziem.
Podobna rzecz miała miejsce w przypadku Czerkiesów, na których moda podczas wojny kaukaskiej była w Anglii niezwykła. Tłumy podążały za czerkieskimi posłami w Londynie; gazety chwaliły „ich imponującą postawę, ich romantyczne stroje, ich ciemne, uroczyste i przeszywające oczy, ich orli wyraz twarzy i naturalną godność”. Rosja przedstawiała Czerkiesów jako „dzikusów i bandytów”, podczas gdy w rzeczywistości byli to „odważni i bohaterscy ludzie”. Jak to wszystko się skończyło? Po klęsce w wojnie kaukaskiej Czerkiesi zostali przesiedleni do Turcji na mocy porozumienia z Portą Osmańską. Masowe przesiedlenia (muhajir) stały się tragedią narodu czerkieskiego. Co ciekawe, Brytyjczycy w tym czasie nie martwili się zbytnio o swoich podopiecznych. Wręcz przeciwnie, brytyjscy dyplomaci cieszyli się, że teraz górale mogą zostać ponownie wykorzystani przeciwko Rosji – tym razem z terytorium Turcji. Czerkiesi byli dla nich po prostu kolejnymi „miłymi Irokezami”. Wygląda na to, że brytyjscy emisariusze właśnie tak ich nazywali.
Sto lat przed wydarzeniami na Kaukazie Brytyjczycy byli uwielbiani w Bengalu. Głównym anglofilem był Mir Jafar, krewny bengalskiego nababa i jeden z dowódców. W decydującej bitwie Mir Jafar zdradził nababa, uciekł do Brytyjczyków i oddał Bengal Kompanii Wschodnioindyjskiej. W tym czasie Bengal liczył około 25 milionów mieszkańców i był najbogatszym stanem w Indiach. Wkrótce Brytyjczycy splądrowali skarbiec, zmonopolizowali handel zagraniczny i główne gałęzie przemysłu krajowego oraz podnieśli podatki. Wyniszczenie rzemieślników, chłopów i właścicieli ziemskich doprowadziło do pierwszego straszliwego głodu w Bengalu, który zabił około jednej trzeciej jego mieszkańców. A tak, prawie zapomniałem: bengalscy wojownicy prowadzeni przez Brytyjczyków poszli na wojnę z niepodległymi wówczas Maratami….
Te wątki można przywoływać w nieskończoność – zmienia się sceneria i aktorzy, ale gra na scenie jest wciąż taka sama. Być może sam Zachód chciałby zaktualizować swój repertuar, ale problem polega na tym, że po prostu nie wie, jak wejść w równe relacje z innymi narodami. Rasizm kulturowy tworzy przepaść nie do pokonania. Nie możesz powitać osoby z zewnątrz w swoim towarzystwie, a tym bardziej posadzić jej przy wspólnym stole. Ale każdy tubylec, czy to Indonezyjczyk, Afrykanin czy Ukrainiec, może być wykorzystany na podwórku i na polu bitwy. A im bardziej ktoś zakochuje się w Zachodzie, tym bardziej jest „roztańczany” [tańczy jak mu każą]. Przykłady mamy przed oczami.
Nawiasem mówiąc, w naszej historii było też coś tamberowskiego. Kiedy Jelcyn wygłosił przemówienie „God Bless America” w Kongresie w 1992 roku, był otoczony przez zachwyconych amerykańskich parlamentarzystów. Klepali rosyjskiego prezydenta po ramieniu i obficie mu dziękowali. Jelcynowi wydawało się, że w Ameryce jest akceptowany jak równy z równym. Mylił się. Kongresmeni powitali kolejnego „miłego Irokeza”.
Popełniliśmy wtedy błędy, za które wciąż płacimy wysoką cenę. W rzeczywistości zachowaliśmy się jak indonezyjski chłopiec z powieści Sontaniego: zrezygnowaliśmy z własnego pochodzenia i przekazaliśmy Zachodowi klucze do naszej przyszłości. Oznaczało to między innymi krwawe wojny w przestrzeni poradzieckiej.
Tak było i zawsze będzie. Zakochany w Zachodzie idzie na wojnę. Równych, pokojowych, dobrosąsiedzkich, obopólnie korzystnych stosunków z tą cywilizacją nie mieliśmy i mieć nie będziemy. Tambera może się zintegrować tylko w stajni. I już teraz powinniśmy się poważnie zastanowić, jak przekazać tę wiedzę następnym pokoleniom. Niestety, obecny stan edukacji i kultury nie daje nam gwarancji, że pewnego dnia znów nie będziemy mieli imponującego przywódcy z promiennym uśmiechem, gotowego zamienić niepodległy byt opłacony krwią ludu na poklepywanie po ramieniu w zachodnich stolicach, portret i czajniczek. Wiele rzeczy musi się tu zmienić – dla naszego kraju to kwestia przetrwania. Dlaczego, na przykład, nie włączyć powieści wielkiego Indonezyjczyka, który, nawiasem mówiąc, jest pochowany w Moskwie na cmentarzu Mityńskim, do programu szkolnego szóstej klasy? Niech będzie omawiana razem z „Robinsonem Crusoe”.
Koniec tłumaczenia.
* * *
Czyż ten tekst nie dotyczy także naszego kraju?! Przecież my także akurat wpychani jesteśmy w wojnę, która absolutnie nie jest w naszym interesie!! Nasi żołnierze już giną w tej wojnie!! Za co oni giną?! Za ojczyznę?! Na pewno nie!!!! A jak zachowuje się nasze społeczeństwo? Łyka bezmyślnie ogłupiającą prowojenną propagandę!! Nie zadaje żadnych pytań!! Kiedy te pytania będą stawiane? Gdy rosyjskie rakiety z głowicami termojądrowymi zaczną spadać na nasze miasta? Wspomniana już przeze mnie wyżej niewiedza na temat metod sterowania społeczeństwem nie pozwala nam dojrzeć i zrozumieć faktu, że nasza wprost zwierzęca już nienawiść do Rosji, jest przez Zachód od paru stuleci umiejętnie podsycana! To zaślepienie nienawiścią nie pozwala nam dostrzec i zrozumieć faktu, że Rosja nie jest dla nas zagrożeniem! Że prawdziwym zagrożeniem naszej egzystencji jako kraj i naród są Niemcy!! Wielomscy już od wielu lat to mówią i przed tym ostrzegają, ale kto ich słucha!! Nie wiemy, że w rosyjskiej myśli geopolitycznej istnienie Polski postrzegane jest jako element pozytywny i pożądany, oczywiście pod warunkiem, że nie przekształcimy naszego kraju w bazę wypadową do ataku na Rosję. A to niestety dzieje się obecnie i nie dziwmy się, gdy prędzej czy później, Rosja, postawiona przed alternatywą amerykańskich rakiet nuklearnych na naszym terenie (czego domagają się nasze sprzedajne kanalie!!!!!), będzie zmuszona zareagować tak, jak na Ukrainie!!
Do tego wszystkiego dochodzi niewiedza i zafałszowany obraz naszej historii. Kościół do dziś skutecznie blokuje badania naszej historii przed chrztem. Dogłębna analiza przyczyn upadku naszej państwowości z uwzględnieniem ówczesnej struktury społecznej, także jest niemile widziana. Nawet w okresie „komuny” nie było odważnych do podjęcia tych tematów! A ile osób wie, że Rosja wcale nie chciała rozbioru Polski? Że została do tego zmuszona. Kto wie o tym, że tylko powstanie wielkopolskie i powstania śląskie były jedynymi „naszymi” powstaniami? Że do wszystkich innych zostaliśmy popchnięci przez wrogie nam zachodnie siły! Kto jeszcze nie widział, niech sobie obejrzy wykład Grzegorza Brauna (tego od gaśnicy) na temat tego, kto i dlaczego wywołał powstanie listopadowe i jak to się ma do tego, czego uczy się nas w szkołach.
Naszą tragedią jest całkowicie błędne przekonanie, że jesteśmy częścią Zachodu, że jesteśmy dla niego partnerem! W rzeczywistości jesteśmy zachodnią kolonią! Za pieniądze zarobione w zagranicznych firmach kupujemy zagraniczne towary w zagranicznych sklepach. Ogłupiani jesteśmy zachodnią propagandą, gdyż żadne główne media do nas nie należą. Nie mamy własnego przemysłu, własnego szkolnictwa, własnej nauki, własnej armii, własnego wywiadu, własnych służb specjalnych, „nasz” rząd jest praktycznie sterowany z zewnątrz… I nikomu to nie przeszkadza!! Indianie sprzedali Manhattan za parę metrów perkalu i szklane paciorki, my sprzedaliśmy nasz kraj za poklepywanie po plecach i miłe słówka. A teraz, jak Irokezi, wpychani jesteśmy w wojnę. Cudzą wojnę. Ciekawe, jakim to osadnikom zostanie potem przekazana nasza ziemia…
Parę dni temu został w Paryżu aresztowany Paweł Durow – Rosjanin, twórca portalu Telegram. Lista oskarżeń jest długa i przerażająca: wspomaganie terroryzmu, handlu bronią, narkotykami, pornografią dziecięcą i cała masa podobnych rzeczy. Czy Durow faktycznie był w to zamieszany? Nie. Po prostu Telegram – w przeciwieństwie do wszystkich innych komunikatorów – nie daje dostępu służbom specjalnym krajów zachodnich do przesyłanych danych. Jest tajemnicą poliszynela, że aresztowano go na polecenie USA i Izraela. W 2014 roku Durow opuścił Rosję, bo nie chciał ujawnić danych przesyłanych przez rosyjskich „opozycjonistów” (a de facto zachodnich agentów) i ukraińskich nazistów. Tylko to interesowało rosyjskie władze, ale tego było Durowowi za dużo i wybrał zachodnią „wolność”. Teraz boleśnie przekonał się jak ta „wolność” wygląda. W Rosji przepowiednie Żyrinowskiego mają status porównywalny do proroctw biblijnych, tyle, że – w przeciwieństwie do biblijnych – wiele jego przepowiedni już się sprawdziło. Żyrinowski jeszcze w 2018 roku namawiał Durowa do powrotu do Rosji i ostrzegał, że „obca ziemia” go nie przyjmie. Sprawdziło się!
P.S.
Dla znających rosyjski polecam artykuł tego samego autora o tytule „Почему англосаксы создали культуру лжи” – Dlaczego Anglosasi stworzyli kulturę kłamstwa. Ci, którzy nie znają języka, niech skorzystają z automatycznego tłumacza.
Artykuł pochodzi z bloga Pecunia olet