W „Naszym Dzienniku” czytamy na temat wojny sondażowej przez kolejnym referendum traktatowym w Irlandii…
„Sondaże stały się kolejnym narzędziem forsowania ustaleń z Lizbony. Z przeprowadzonej na zlecenie „The Irish Times” ankiety wynika, iż za traktatem opowie się aż 46 proc. uprawnionych do głosowania, przy 29 proc. głosów przeciwko. Dla porównania z sondy przeprowadzonej przez irlandzkie Radio Kerry wynika, że 68 proc. obywateli Irlandii zagłosuje na „nie” w zaplanowanym na 2 października referendum nad ratyfikacją traktatu lizbońskiego.
– Jeżeliby uważnie słuchać mediów, to niemalże 100 proc. z nich jest na „tak” – skomentowała wyniki badania Kathy Sinnott, była irlandzka eurodeputowana. Jak się dowiedzieliśmy, równie problematyczna co jakość badania opinii publicznej jest działalność Komisji Referendalnej, która przynajmniej w teorii powinna zachować bezstronność. Tymczasem zaledwie przedwczoraj z jej inicjatywy rozlepiono w całej Irlandii plakaty przedstawiające kontynent europejski w kolorze niebieskim z żółtymi gwiazdami, z hasłem: „My należymy, Ty decydujesz”. – To jest bardzo nieuczciwe. Najgorsze jest to, że dopuszcza się tego organ finansowany z naszych pieniędzy, pieniędzy podatników – oceniła Sinnott. – Przesłanie tego plakatu jest wyraźne, a mianowicie: „Chcecie być w Europie czy nie?”, a przecież nie o to tutaj chodzi – skonstatowała.
Sinnott zauważyła, że w Irlandii, jeżeli już odbywa się jakaś debata, to jedynie w ramach agitacji na rzecz traktatu. Paradoksalnie podobne odczucia ma również lewica. – Wzywam liderów kampanii na „tak” do publicznej debaty nad rzeczywistymi kwestiami w traktacie, włącznie z prowadzeniem do prywatyzacji ośrodków opieki zdrowotnej oraz łamania praw pracowniczych – oświadczył Joe Higgins, eurodeputowany z ramienia Sinn Fein. Jak stwierdzili nasi rozmówcy, trudno jednoznacznie ocenić, czy poparcie udzielone prolizbońskiej kampanii przez „rekinów biznesu” pomogło zwolennikom federalizacji, czy też jedynie im zaszkodziło. – Ludzie nie są ślepi i nie dadzą się wodzić za nos – powiedziała Sinnott, podkreślając, iż zwolennicy traktatu reformującego nie mają żadnych argumentów, sięgając jedynie po metody zastraszania społeczeństwa. – Dwa dni temu uczestniczyłam w jednym z nielicznych spotkań przeciwników traktatu. Ktoś z przysłuchującego się debacie audytorium wstał i powiedział: „Wiele czytaliśmy na temat Związku Sowieckiego, tymczasem tu mamy to samo – jedna właściwa partia, jedno właściwe stanowisko i ludzie, którzy są temu wszystkiemu przeciwni, ale nie udziela się im głosu” – mówiła Sinnott. Jednocześnie wyraziła poważne wątpliwości, czy w tej sytuacji jakiekolwiek pieniądze będą w stanie poprawić wizerunek zwolenników zapisów z Lizbony”.
Anna Wiejak
Źródło: www.naszdziennik.pl

1 KOMENTARZ

  1. Joe Higgins nie jest eurodeputowany z ramienia Sinn Fein. Higgins należy do Socialist Party. Poważny dziennikarz nie powinien popełniać takich błędów.

Comments are closed.