Wystąpienie Stanisława Michalkiewicza wygłoszone w dniu 24 maja 2007 roku podczas spotkania z uczniami Liceum Katolickiego w Piotrkowie Trybunalskim.
Konstytucja Unii Europejskiej w bardzo istotny sposób dotyka kwestii suwerenności. Spróbujmy zdefiniować suwerenność. Jedna z definicji, roszczących sobie pretensje do naukowości mówi, że suwerenność to jest zdolność do samodzielnego ustanawiania własnych praw.
W przypadku państwa, oznacza to zdolność do ustanawiania własnych praw w granicach politycznych.
Pojęciem szerszym od suwerenności jest mocarstwowość. Mocarstwowość to jest zdolność do ustanawiania i egzekwowania własnych praw poza granicami politycznymi. Nie wszystkie państwa mają taką zdolność, nie wszystkie są mocarstwami. Dobrze, jeśli chociaż mogą to robić we własnych granicach, a i to nie zawsze.
Definicja mniej naukowa, ale oddająca istotę rzeczy, używana przez francuskiego polityka George’a Clemanceau, mówi, że suwerenność to jest „kompetencja kompetencji”. Jeżeli ktoś samodzielnie określa granicę kompetencji wówczas mówi się, że on jest suwerenem, że wykonuje uprawnienia suwerenne.
Najbardziej potoczna definicja suwerenności, nie tylko politycznej, ale w szerszym znaczeniu tego słowa, mówi, że to jest „możliwość życia po swojemu”. Nigdy nie ma gwarancji, że to życie „po swojemu” będzie mądre, uczciwe, obfite itp. To jest tylko szansa, ale ważne jest, żeby „po swojemu”. Niektórzy ludzie nie przywiązują wagi do tego, aby samodzielnie określać sposób swojego życia, ale są tacy, którzy przywiązują…
Wracając do konstytucji Unii Europejskiej… Oznacza ona transfer suwerenności państwowej na rzecz podmiotu, który po jej uchwaleniu formalnie zostanie ukonstytuowany. Artykuł 1 rozdziału pierwszego konstytucji UE mówi: „Tworzy się Unię Europejską”. Niniejsza konstytucja tworzy UE, a więc odrębny podmiot prawa międzynarodowego. To oczywiście ma swoje konsekwencje, nie tylko polityczne, ale również formalno-prawne. Bo jeżeli robi się nowy podmiot prawa międzynarodowego to znaczy, że zmienia się rola dotychczasowych podmiotów prawa międzynarodowego, czyli dotychczasowych państw członkowskich Wspólnot Europejskich. W tej chwili formuła prawna funkcjonowania Unii Europejskiej to są tzw. Wspólnoty Europejskie, różne traktaty wielostronne, które państwa europejskie podpisały. Polska, do niektórych z tych Wspólnot wchodzi w pełni, do niektórych nie – np. do Wspólnoty Układu z Schengen jeszcze nie wchodzi. Przyjęcie konstytucji UE oznaczałoby zatem, że Polska, podobnie jak inne państwa, staje się częścią nowego organizmu państwowego, który się będzie nazywał Unia Europejska.
Nie ma podwójnej suwerenności
Jakie konsekwencje formalno-prawne pociąga to za sobą? Ano takie m.in. że nie może być podwójnej suwerenności. Jeśli powstanie imperium europejskie o nazwie Unia Europejska, to atrybut suwerenności państwowej będzie przysługiwał temu podmiotowi. A co z państwami członkowskimi? Nie mogą one być suwerenne, tzn. samodzielnie określać granice tego co im wolno a czego nie, jeżeli są częścią składową większej całości. One muszą z, przynajmniej, części suwerenności państwowej zrezygnować. I tego dotyczyć ma referendum konstytucyjne. Jaka to będzie część suwerenności, tego oczywiście nie wiemy, dlatego, że konstytucji UE jeszcze nie ma. Wiemy natomiast, co jest projektowane. Projektowane są pewne elementy państwotwórcze. Po pierwsze, UE ma być podmiotem prawa międzynarodowego. Po drugie, podmiot ten będzie miał wyspecjalizowane organy, wśród których bardzo istotną rolę będzie pełnił minister spraw zagranicznych Unii Europejskiej. Projekt konstytucji UE określa, że minister spraw zagranicznych Unii prowadzi politykę zagraniczną, tzn. reprezentuje całą Unię na zewnątrz wobec innych państw, a jego decyzje państwa członkowskie mają respektować bez zastrzeżeń. Jeśliby np. minister spraw zagranicznych UE powiedział, że Unia ceduje część swojego terytorium na rzecz np. Ukrainy, wówczas władze polskie, słowackie, czy rumuńskie – sąsiadujące z Ukrainą – musiałyby tę decyzję przyjąć do wiadomości bez zastrzeżeń. To pokazuje jakie mogą mieć konsekwencje pewne sformułowania. Ja oczywiście nie wiem, czy minister spraw zagranicznych zechciałby kiedykolwiek taką decyzję podjąć, ale gdyby jednak podjął mielibyśmy poważny problem.
Nacjonalizm nie przejdzie…
Suwerenność to jest odpowiedź na pytanie, „kto mówi, a kto słucha?”… Ale możemy zadać jeszcze inne pytanie: „dlaczego my słuchamy tego, który mówi?”. Właściwie dlaczego? Odpowiedź na to drugie pytanie to już nie jest odpowiedź wskazująca suwerena, tylko to jest odpowiedź wskazująca na dominującą ideologię polityczną. Warto by zatem zapytać, jaka ideologia polityczna będzie w Unii Europejskiej dominująca? Na pewno wiemy, jaka nie będzie. Powiedział nam o tym jeszcze na wiosnę 2000 roku ówczesny kanclerz niemiecki Gerhard Schroeder, gdy w Gnieźnie przyjmował przedstawicieli pięciu państw środkowoeuropejskich, wyjeżdżając im taktownie na spotkanie, żeby nie musieli galopować do Berlina. Przy tej okazji Schroeder powiedział, że „Unia będzie zwalczała agresywne nacjonalizmy”. Wiemy zatem, że nacjonalizm nie będzie ideologią dominującą, a prawdopodobnie w ogóle nie będzie oficjalnie obecną w Unii Europejskiej ideologią.
Jeśli jednak dyplomacja nie jest – jak ktoś to ujął – metodą wyrażania myśli, lecz ich ukrywania, moglibyśmy zapytać, jaką myśl chciał kanclerz Niemiec ukryć w tej wypowiedzi w Gnieźnie. Nie wiem czy nie krzywdzę go tym podejrzeniem, ale być może chciał ukryć taką myśl, że oto, pod pozorem zwalczania nacjonalizmu, będą zwalczane ciągoty nacjonalistyczne narodów słabszych bądź głupszych, przez nacjonalizm narodów silniejszych bądź mądrzejszych. Nie jest to wykluczone, ponieważ w żadnym państwie nie może być tak, że wszyscy rządzą. Rządzi ktoś jeden, ktoś jeden jest suwerenem, ktoś mówi, reszta słucha. Nie może być tak, że wszyscy mówią a nikt nie słucha.
Sekowanie chrześcijaństwa
Co w takim razie będzie ideologią dominującą w Unii Europejskiej, skoro już wiemy, że nacjonalizm nie? Naturalne procesy wskazywałyby, że taką dominującą ideologią mogłoby być chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo nie jest wprawdzie wyłącznie ideologią, jest religią, ale doświadczenie historyczne poucza nas, że religie bardzo dobrze się nadają do pełnienia również funkcji ideologicznych, nie przestając być religiami. Chrześcijaństwo taką funkcję ideologiczną pełniło w Europie w Średniowieczu. Ale nie musimy sięgać aż do Średniowiecza. Dzisiaj taką funkcję ideologiczną pełni islam, który będąc religią jest jednocześnie uzasadnieniem politycznej emancypacji.
Zatem chrześcijaństwo mogłoby być ideologią takiego imperium europejskiego, no ale widzimy, że nie jest… Obserwujemy natomiast straszliwy opór płynący ze strony kół kierujących Unią Europejską przeciwko temu, by tak się stało. Ta niechęć posunięta jest do tego stopnia, że z dokumentów oficjalnych, przyjmowanych przez władze UE, usuwane są starannie nawet najbardziej niewinne i oczywiste wzmianki o roli chrześcijaństwa w kształtowaniu np. tożsamości europejskiej. Chrześcijaństwo oczywiście odegrało bardzo ważną rolę w kształtowaniu tożsamości europejskiej i każdy, kto się zetknął z tymi zagadnieniami choćby pobieżnie, nie może temu zaprzeczyć. Mimo to jednak wzmianki te są starannie wykreślane, a pani Merkel, kanclerz Niemiec, oznajmiła niedawno, że we wstępie do konstytucji UE również takiej wzmianki nie będzie. Tym bardziej zatem intrygujące staje się pytanie, co będzie tą ideologią dominującą w Unii Europejskiej i skąd taka niechęć do chrześcijaństwa, które stanowiło, o ile wciąż nie stanowi, bardzo istotny składnik europejskiej tożsamości.
Gramsci i duch rozłamu
Żeby na to pytanie odpowiedzieć, musimy się cofnąć do lat 20-tych XX wieku i przybliżyć sobie postać włoskiego, filozofującego komunisty, Antoniego Gramsciego. Gramsci był człowiekiem poważnym i ideowym, dążącym do przeprowadzenia rewolucji socjalistycznej. Przypadło mu działać w okresie, kiedy – jak mówił Lenin – socjaldemokracje zachodnie Europy zdradziły sprawy rewolucji. Po cięgach jakie socjaldemokraci dostali w 1919 roku w Niemczech, odstąpili oni od bolszewickiej metody zdobywania władzy drogą przewrotu zbrojnego. Gramsci mimo to nadal chciał przeprowadzić rewolucję socjalistyczną zastanawiając się, m.in. podczas pobytu w więzieniu, jak to zrobić. Wreszcie doszedł do wniosku, że Karol Marks się pomylił. Marksowska formuła „byt określa świadomość” na pewno nie jest uniwersalna, a najprawdopodobniej w ogóle jest fałszywa. Gramsci zadał sobie następujące pytanie: co człowieka właściwie trzyma w niewoli – przemoc zewnętrzna, tak jak się wydawało Marksowi, czy też kultura burżuazyjna? Doszedł on wreszcie do wniosku, że jest to jednak kultura burżuazyjna, dlatego że kultura dostarcza człowiekowi kategorii pojęć, przy pomocy których myśli, wartościuje, ocenia, porównuje i wreszcie formułuje sobie osąd. Gramsci rozumował następująco: jeśli ktoś się buntuje przeciwko kulturze burżuazyjnej to jego bunt jest groteskowy, gdyż buntuje się przy pomocy tych kategorii, których ta kultura mu dostarcza, nie jest w stanie wyjść „poza”, jego bunt przypomina wiewiórkę, która biega w kółko. Doszedł on wreszcie do wniosku, że jeżeli kultura jest czynnikiem zniewalającym, to do burżuazyjnej kultury, którą traktował bardzo szeroko, nie tylko jako twórczość, ale także jako instytucje, prawo, obyczaj, religię, wprowadzić trzeba – jak to on nazywał – ducha rozłamu. Oznacza to, by tradycyjnym kategoriom kulturowym podsunąć odrębną treść. Stalin stwierdził kiedyś, że „coś może być narodowe w formie, ale socjalistyczne w treści”. Jak już się tego ducha rozłamu do kultury burżuazyjnej wprowadzi to zwycięstwo jest już tylko kwestią czasu.
Porządek spontaniczny kontra porządek zadekretowany
Żeby lepiej się zorientować na czym polega duch rozłamu, musimy sięgnąć do jeszcze jednego filozofa, tym razem prawdziwego, Fryderyka von Hayek’a. Hayek zauważył, że świat jest rządzony przy pomocy dwóch porządków: spontanicznych i zadekretowanych. Porządki spontaniczne to takie, których nikt nie zaprojektował i nikt nimi nie administruje, a mimo to, a może dzięki temu, istnieją i wzorowo spełniają swoje funkcje. Przykładem porządku spontanicznego jest język mówiony. Języka mówionego nikt nie zaprojektował, no może za wyjątkiem esperanto. Jednak jest to wyjątek potwierdzający regułę… Nikt nie administruje językiem mówionym, jedne słowa wchodzą do obiegu, inne z niego wypadają. Nikt nie wie dlaczego tak się dzieje. Jest to twór żywy. I mimo że nikt językiem nie administruje doskonale spełnia on funkcje komunikacyjne.
Innym przykładem porządku spontanicznego jest rynek. Miliony ludzi w każdej chwili podejmują miliony decyzji, zupełnie ich ze sobą nie koordynując. Powinien z tego wyniknąć nieprawdopodobny bałagan, jakiś gigantyczny chaos, tymczasem nie… Widzimy każdego dnia, że z tego chaosu wyłania się ład. Prąd płynie w przewodach, woda płynie w rurach, mąka jest dostarczana do piekarni, chleb jest dostarczany do sklepu, samoloty nie spadają, mosty się nie walą… Wszystko działa. Problemy zaczynają się dopiero wtedy, gdy ktoś zechce gmerać przy tym rynku. Dopóki nikt się tam nie wtrąca to jakoś to wszystko działa.
Przykładem porządku zadekretowanego jest ustrój socjalistyczny. Wszystko w nim było zaprojektowane w najdrobniejszych szczegółach, łącznie ze wspólnymi żonami. A że nie chciało to działać – to już jest zupełnie inna sprawa…
Duch rozłamu, o którym mówił Gramsci, polega na zastępowaniu siłą porządków spontanicznych przez porządki zadekretowane. Przykład inwazji porządku zadekretowanego na porządek spontaniczny mamy właśnie w języku mówionym. Słyszeli zapewne Państwo takie określenie – „kochający inaczej”… Ono często budzi wesołość, bo dotyczy takiej frywolnej sfery życia ludzkiego, ale oprócz tego niesie ze sobą potężny ładunek informacyjny. Bo o czym nas poucza to określenie? Ano jedni kochają tak, drudzy inaczej, ale każdy sposób jest jednakowo normalny. Ten termin służy uniknięciu określeń wartościujących, czyli że jest – w przypadku tego kochania – tylko „inaczej”, nie „gorzej” czy „odmiennie”. Zatem każdy sposób jest jednakowo normalny, a skoro tak, to znaczy, że normą jest cokolwiek. Normą jest wszystko. Jest to pogląd rzeczywiście rewolucyjny, bo my dotąd sądziliśmy, za Arystotelesem, że tak nie jest – że jest prawda i fałsz, jest norma i jest dewiacja. Tymczasem mamy do czynienia z zupełnie odmienną propozycją: normą jest wszystko, prawdą jest wszystko. Nie ma prawdy, nie ma fałszu. Mamy tu wprowadzenie zupełnie innej treści do dotychczasowych kategorii kulturowych.
Ideologia dominująca – polityczna poprawność
Antoni Gramsci umarł i wydawało się, że jego pomysły umarły wraz z nim… Jednak w 1968 roku wybuchła na Zachodzie młodzieżowa rewolta. Większość uczestników tej rewolty chciała sobie co najwyżej powalczyć z policją, jednak niektórzy zastanawiali się nad pewnymi sprawami trochę głębiej. Myśleli sobie: „wszystko nam się nie podoba, kultura nam się nie podoba, instytucje też, no ale o co nam właściwie chodzi” . No i czytając różne rzeczy trafili na Gramsciego i stwierdzili, że to jest to, czego im brakowało. Tym sposobem w 1968 roku nastąpił renesans poglądów Gramsciego nazwany kontrkulturą. Ówcześni ideologowie kontrkultury zapowiedzieli wówczas długi marsz przez instytucje, który na początku lat 90-tych zakończył się całkowitym sukcesem. Ideologowie kontrkultury opanowali instytucje, przejęli kierowanie nad nimi, zarówno na poziomie narodowym jak i na poziomach międzynarodowych. Od tego momentu zaczęli oni ideałom swojej młodości nadawać rangę propozycji, już nie intelektualnych, lecz obowiązującego prawa, za którym stoi przemoc państwa.
Dziś mamy z tym do czynienia właśnie w Unii Europejskiej. Wszystko wskazuje na to, że ideologią dominującą, a w każdym razie forsowaną jako dominująca, będzie marksizm kulturowy czyli polityczna poprawność.
W związku z tym chciałbym powiedzieć o jeszcze jednej instytucji, która jest zapisana w konstytucji UE, mianowicie o zasadzie solidarności, która – ludziom starszym, takim jak ja – kojarzy się ze starą, poczciwą doktryną Breżniewa. Doktryna ta, sformułowana w 1968 roku na okoliczność inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację, wyglądała – mówiąc w skrócie – mniej więcej tak: owszem, istnieje coś takiego jak suwerenność państwowa, ale suwerenność państwowa nie jest wartością absolutną, zwłaszcza w przypadku państw socjalistycznych, bo w ich przypadku wartością nadrzędną jest socjalizm. Jeżeli zatem w jakimś państwie socjalistycznym podstawy ustroju mogą być zagrożone, to inne państwa socjalistyczne mogą takiemu państwu udzielić bratniej pomocy, przechodząc do porządku nad suwerennością polityczną tego państwa. Do tego się sprowadzała doktryna Breżniewa. W konstrukcji UE zapisana jest mniej więcej taka sama procedura, tyle że nazywa się ona „zasadą solidarności”. Jeżeli na skutek działań terrorystycznych albo innych, zagrożone są w państwie członkowskim podstawy demokracji to inne państwa członkowskie mogą udzielić mu bratniej pomocy, również wojskowej. Wiadomo, że nic tak dobrze nie robi demokracji jak obecność komandosów na ulicach. Przypomina to doktrynę Breżniewa, z tą różnicą, że już nie chodzi o obronę ustroju socjalistycznego tylko o demokrację.
Demokracja, kooptacja, oligarchizacja…
Demokracja na ogół definiowana jest na dwa sposoby. W pierwszym znaczeniu – jako metoda rozstrzygania sporów, polegająca na tym, że z góry przyznajemy rację większości. Niektórzy posuwają się wręcz do fanatyzmu i totalniactwa uważając, że im większa liczba tym słuszniejsza racja. Jest to oczywiście nonsens, bo racja nie ma nic wspólnego z liczbą. Arystoteles pouczał, że prawda istnieje obiektywnie, że niezależnie od tego, co ludzie na dany temat mniemają, prawda nie leży pośrodku, ale tam gdzie leży. Zatem demokracja totalna odchodzi od pryncypiów cywilizacji europejskiej, twierdząc, że im większa liczba, tym słuszniejsza racja. Racja tymczasem nie zależy od tego, ilu ludzi np. podpisze się pod jakimś protestem, tylko jakie argumenty za nim stoją.
W drugim znaczeniu demokracja jest metodą rekrutowania aparatu władzy w drodze powszechnego głosowania. Wielu ludzi powtarza sformułowanie Churchilla, że demokracja jest fatalnym ustrojem, ale – jak dotąd – lepszego nie wymyślono. Oczywiście jest to nieprawda. We współczesnej Europie istnieje państwo, bardzo szanowane, które jest programowo niedemokratyczne, dysponuje bardzo rozbudowanym aparatem władzy, który nie jest powoływany metodą demokratyczną tylko metodą kooptacji. Tym państwem jest Stolica Apostolska. Watykan administruje dosyć sprawnie ponad miliardem ludzi, natomiast nie ma tam zupełnie śladu metody demokratycznej. Papież osobiście mianuje kardynałów i nikt nawet nie ma prawa wpływać na jego decyzje. Oni stanowią jego ciało doradcze, które wybiera z kolei jego następcę. Papież mianuje także biskupów. Z kolei biskupi wyświęcają księży mocą własnej decyzji. Podsumowując – aparat władzy administrujący ponad miliardem ludzi tworzony jest, od samej góry do dołu metodą kooptacji, a nie demokracji.
Ciekawe jest, że w Unii Europejskiej jest podobnie. Pod osłoną retoryki demokratycznej, te organy, które rzeczywiście mają władzę są rekrutowane metodą kooptacji, a nie metodą demokratyczną. Jedyny organ władzy rekrutowany metodą demokratyczną to jest Parlament Europejski, który tak naprawdę nie ma żadnej władzy. Opowiadał mi Włodzimierz Bukowski, były rosyjski dysydent, jak kiedyś był w Parlamencie Europejskim i rozmawiał z deputowanymi. Oni mu mówili, że są bardzo zapracowani i w ogóle… A on się ich spytał: „A co wy tu takiego robicie?”. „Od kilku miesięcy pracowaliśmy nad jedną bardzo ważną kwestią – zawartości tłuszczu w jogurcie” – oni na to. Zatem takimi mniej więcej rzeczami zajmuje się Parlament Europejski, który jest jedynym organem rekrutowanym metodą demokratyczną, tzn. pochodzącym z powszechnych wyborów. Inne organy, które mają rzeczywistą władzę rekrutowane są metodą kooptacji. Komisja Europejska, organ władzy wykonawczej UE, inaczej mówiąc odpowiednik rządu, jest wybierana na zasadzie kooptacji. Rządy poszczególnych państw wybierają komisarzy, tworząc w ten sposób Komisję Europejską. Europejska Rada Ministrów, organ władzy ustawodawczej też delegowane są przez poszczególne rządy. Widzimy zatem, że pod osłoną retoryki demokratycznej tak naprawdę od demokracji się odchodzi. Następuje oligarchizacja polityki, a ta ultrademokratyczna retoryka ma jedynie charakter parawanu, który ma osłonić oligarchizację.
Guy Sorman, francuski dziennikarz, podał kiedyś bardzo trafną formułę, czym Unia Europejska jest. Powiedział on mianowicie, że UE jest próbą narzucenia narodom Europy, na poziomie ponadnarodowym rozwiązań, które z pewnością byłyby odrzucone na poziomach narodowych. Jest to bardzo trafne spostrzeżenie. Ta oligarchizacja istnieje oczywiście także na poziomach narodowych, ale na międzynarodowym widać ją gołym okiem. Skomentować to można słowami Gilberta Chestertona: „gdzie mądry człowiek ukryje liść? W lesie. A jak nie ma lasu? Mądry człowiek zasadzi las, aby schować w nim liść”. Retoryka demokratyczna Unii Europejskiej jest właśnie takim lasem, który służy do ukrycia tego listka w postaci postępującej oligarchizacji.
Karol Wielki, Napoleon, Hitler…
Musimy sobie zdawać sprawę, że decyzja przed którą stoimy odnosi się nie tylko do naszego państwa, ale także do innych państw europejskich, i że może ona przesądzić o kształcie Europy. Dotychczas państwa europejskie rozmaicie ze sobą współpracowały, ściślej, słabiej w różnych okresach historycznych, ale dotychczas ta współpraca odbywała się według formuły konfederacji, tzn. związku państw. Przyjęcie konstytucji Unii Europejskiej oznaczałoby zasadniczą zmianę tej formuły, formuły konfederacji czyli związku państw, na formułę federacji czyli państwa związkowego. I to jest istota tej zmiany oznaczająca, że dotychczasowe państwa europejskie stałyby się prowincjami imperium europejskiego. Jest to kolejna odsłona w pewnym ciągu europejskiej polityki, której dążeniem jest odbudowanie państwa uniwersalnego na kształt zachodniego Cesarstwa Rzymskiego. Ta tendencja pojawiła się po raz pierwszy w dzień Bożego Narodzenia roku 800-go, kiedy to król frankoński Karol Wielki został w Rzymie ukoronowany na cesarza rzymskiego. Imperium napoleońskie to była próba przebudowywania Europy w tym samym kierunku. Przedostatnią próbą takiej przebudowy Europy była podjęta przez wybitnego przywódcę socjalistycznego, Adolfa Hitlera, idea tysiącletniej Rzeszy. Kiedy się czyta opracowania przygotowane w 1942 i 1943 roku na zlecenie Himmlera, a dotyczące powojennego uporządkowania Europy po ostatecznym zwycięstwie, bardzo wiele rozwiązań jest podobnych. Nie wszystkie oczywiście, ale niektóre tak… Unia Europejska to kolejna próba realizacji tego planu…
W Europie nie ma miejsca na improwizację, pewne rzeczy muszą się powtarzać jako oczywiście się narzucające. Wspominam o tym, by było wiadomo w czym bierzemy udział, wobec czego staniemy i jak się w tym mamy odnaleźć.
Stanisław Michalkiewicz
(4 czerwca 2007)
(Nagrał Piotr Malinowski; opracował PSz. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji SP. Przedruk dozwolony wyłącznie za podaniem źródła)