W piątek 5 lutego w kancelarii premiera Donalda Tuska odbędzie się debata na temat cenzury internetu, czyli tzw. indeksu zakazanych stron. Debata pod hasłem „Zapytaj premiera” została przygotowana przez blogera Macieja Budzicha. Informacje o zadawaniu pytania do premiera dostępne są na stronie http://zapytajpremiera.pl/ . Pytania można zadawać do północy środy 3 lutego.
Warto tutaj zauważyć, że ponoć premier z uwagą śledzi pojawiające się w internecie komentarze na temat wprowadzenia „indeksu stron zakazanych”. A wiele wskazuje na to, że wirtualna literatura poświęcona zagadnieniu jest wyjątkowo obszerna. Tematyka cenzury internetu kilkakrotnie przewijała się na łamach portalu pro – Kapitalizm. Sporo miejsca problemowi poświęcił serwis prawniczy http://prawo.vagla.pl/ . Obok tego warto wspomnieć o zorganizowanej w Warszawie 23 stycznia 2010 r. manifestacji. Temat podejmowali zarówno zapaleńcy pokroju Martina Lechowicza jak i etatowi publicyści.
Wszystko to świadczy o wadze problemu. Internet – niebezpodstawnie – postrzegany jest jako jeden z najważniejszych bastionów wolnego słowa. Z jednej strony objawia się owa wolność pojawiającymi się na portalach niewybrednymi komentarzami – w imię tolerancji – o wszelkie zło obwiniającymi PiS i prezydenta Kaczyńskiego, zadziwiająco jednorodnymi pod względem sformułowań, inwektyw, argumentacji i wniosków. Z drugiej – naprawdę olbrzymią ilością stron niepoprawnych politycznie, krytycznie oceniających sytuację. Dodajmy, że często będących cierniem w oku polityków, jak http://www.tuskwatch.pl/ czy znienawidzony (i tropiony) przez warszawską PO krytyczny wobec Hanny Gronkiewicz – Waltz serwis http://hgw-watch.pl/ .
Ciekaw jestem, czy w tej debacie zostanie podniesiona pewna kwestia. Otóż projektowane prawo, dające praktycznie nieograniczoną swobodę państwu w blokowaniu niepoprawnych stron (niejasność uprawnień, kwestie odblokowania etc.) nakłada się na aspekt dotąd pomijany. Otóż jednym z celów UE, realizowanym za pieniądze podatników, jest budowa tzw. społeczeństwa informacyjnego. Istotną rolę odgrywa tu dostępność społeczeństwa do internetu, niedawno sprowadzona przez lewicę „ad absurdum” jako „prawo do internetu”. Innymi słowy społeczeństwo ma prawo do informacji dostępnych w internecie, ale jedynie tych, które zyskają odgórną aprobatę. Przypomina się tutaj pomysł Georga Orwell’a – w każdym domu telewizor, którego nie można wyłączyć ani wyciszyć, emitujący jedynie słuszne treści. Czy do tego faktycznie zmierzamy?
Michał Nawrocki