Wydawać by się mogło, że każda wymiana myśli jest pożyteczna, bo nawet w najgorszym przypadku, informuje nas o tym z kim mamy do czynienia. Cóż z tego, że wielu filozofów uzasadniało pozytywną funkcję złych doświadczeń, kiedy większość z nas woli ich unikać a przyparci do muru reagujemy agresją. Toteż wiele internetowych dyskusji kończy się wykluczeniem jednego z jej uczestników ze względu na przekroczenie granic przyzwoitości.
Co sprawia, że za artykułowanymi zdaniami, „wyczuwa” się albo przesadną ostrożność, albo niczym nie uzasadnioną niechęć i tendencyjność (pominiemy oczywiste przypadki chamstwa)?
Pierwszą przyczyną jest fakt, że wyrażane poglądy uznajemy za własny dorobek (przywiązujemy się do nich, pielęgnujemy je), nie uświadamiamy sobie, że ponad 90% naszej wiedzy to wyselekcjonowane i przekazane nam doświadczenie innych, że jej wiarygodność zależy od wiarygodności źródła. Jest daleko idącą lekkomyślnością bezkrytyczne zakładanie nieomylności i uczciwości źródła wiedzy, więc powinniśmy stale z dużą rezerwą podchodzić do własnych myśli szczególnie gdy zderzą się one z zakomunikowanym nam uzasadnieniem dla odmiennego poglądu. Wiadomo od tysięcy lat (patrz myśliciele chińscy), co daje pełną gwarancję obrony dowolnej idei. Wystarczy by większość uznała ją za własną, za podstawę zachowania innych cenionych wartości – dlatego rządzenie jest sztuką kształtowania pożądanych wyobrażeń. Wtedy to większość nie potrafi wyobrazić sobie np.: szkolnictwa, lecznictwa, bezpieczeństwa, ruchu drogowego bez nadzoru urzędników.
Drugą przyczyną jest utożsamiania oceny z uzasadnieniem. Z uzasadnienia da się wywieść ocenę, natomiast ocenę należy dopiero uzasadnić. Gdy ktoś pisze „to głupota”, to nie wiadomo w ogóle do czego ma zastrzeżenia, zwykle uznajemy że jest to ocena zdolności umysłowych krytykowanego. Nikt nie lubi tego typu diagnoz, toteż ciąg dalszy przeradza się w kanonadę z użyciem coraz większego kalibru. Tu zwracam uwagę, że nawet wykazanie niewiarygodności wypowiadającego się, nie daje podstaw do uznania jego wypowiedzi za nieprawdziwą – jak to mówią prości ludzie „co ma piernik do wiatraka”.
Na błędy w rozumowaniu jesteśmy skazani z powodu braku czasu i możliwości pełnej weryfikacji wiedzy, na której opieramy wnioskowanie. Co nie zwalnia nas z obowiązku, żądania od oponenta, by wykazał na czym ten błąd polegał. Pomijam najpopularniejszy w użyciu dowód słuszności: „bo wszyscy uważają……”, oraz błędy we wnioskowaniu polegające na dowodzeniu, że z prawdziwego następnika wynika prawdziwość poprzednika, podczas gdy ten sam skutek może być wywołany przez wiele przyczyn. Najbardziej finezyjne i trudne do wykrycia są błędy polegające na uwzględnieniu tylko tych przesłanek, które uzasadniają wnioski. Szczególnie często występują one w ekonomii, gdzie ilość oddziałujących na siebie czynników zmusza nas do abstrakcyjnego wydzielenia tych, które są dla opisywanego zjawiska istotne od tych, których znaczenie jest marginalne (modelowanie). Nie kto inny jak właśnie Fryderyk Bastiat był niezrównanym mistrzem wyłapującym luki w obiegowych argumentacjach. Ale mimo upływu ponad stu pięćdziesięciu lat, dalej te same błędy pokutują w świadomości większości z nas.
Trzecią przyczyną jest rozszerzanie wypowiedzi o treści, których w niej nie ma. Doszukujemy się ukrytego przekazu (intencji, podstępu itp..), poddając wypowiedź pewnej reinterpretacji.
Już na wstępie zakładamy konfrontację a nie współdziałanie. A tylko w drugim przypadku można liczyć na dodatni efekt wymiany, bo w konfrontacji dominującą postawą jest: zachować to co mam, nie stracić.
Bardzo częstym przypadkiem jest mówienie „obok”. Zwykle zakładam jakiś poziom wiedzy u czytelnika, na temat o którym piszę. Dlatego często okrawam argumentację do tych elementów, które moim zdaniem mogą budzić zastrzeżenia. Ostatnio zdarzyło mi się, że argumentując przeciwko kredytom konsumpcyjnym ( patrz „Ekonomiczni analfabeci”), napotkałem na opór jednego z internautów, który pomimo dość precyzyjnego – moim zdaniem – uzasadnienia nie akceptował twierdzenia, że inwestycje powstają z oszczędności dokonywanych kosztem konsumpcji. Przytoczę jako przykład, dość powszechnie stosowane, argumenty użyte tu przez oponenta:
„Słusznie Pan wykazuje, że banki w których konsumenci zdeponowali swoje środki pośredniczą w przekazaniu ich do przedsiębiorców.
Ale przecież ci konsumenci którzy nie powstrzymali się od konsumpcji przekazali swoje środki przedsiębiorcom bezpośrednio!!!
Nie rozstrzygamy tutaj więc problemu czy przedsiębiorcy środki otrzymają czy też nie, lecz to, którzy to przedsiębiorcy będą. Czy Ci którym zaufa bank, czy Ci, których wybiorą na rynku konsumenci/klienci.
Proszę również zauważyć, że konsumenci którzy powstrzymali się od konsumpcji nie tylko zaoszczędzili środki, które później bank mógł przekazać w formie kredytu, ale również spowodowali, że pewni przedsiębiorcy nie sprzedali swoich produktów i tym samym nie otrzymali środków które by do nich trafiły gdyby Ci konsumenci nie postanowili oszczędzać.”
Co zostało tu pominięte? – Ograniczenie zakupów konsumpcyjnych powoduje wzrost zapasów i spadek produkcji. Spadek produkcji oznacza oszczędności w zasobach (energia, praca, surowce, itp.), które dotychczas wykorzystywano do ich produkcji. Ze wzrostem oszczędności następuje spadek kosztu kredytu, i równolegle cen dóbr podstawowych. Dlatego mówi się że za oszczędnościami „idą” konkretne zasoby do wykorzystania. Spadek cen i oprocentowania, uruchamia inwestycje dotychczas nieopłacalne. Tam powstają nowe miejsca pracy i przy dużej mobilności pracobiorców (niski poziom świadczeń socjalnych) pieniądz – z pewnym opóźnieniem – poprzez płace wraca na rynek dóbr konsumpcyjnych. Rozpatrując łącznie wszystkie pośrednie etapy produkcji otrzymamy łączne koszty równe sumie płac, a więc oszczędności na konsumpcji w jednym miejscu służą konsumpcji w innym.
Bum inwestycyjny zwiększa popyt na dobra podstawowe, ceny ich rosną, równoczesne pojawienie się nowych dóbr konsumpcyjnych powoduje, że część oszczędności wraca na rynek zakupów, a to oznacza spadek podaży kredytów. Zasoby (praca, surowce, energia itd..) zaczynają przemieszczać się do producentów dóbr konsumpcyjnych. W normalnej gospodarce etapy te są prawie niedostrzegalne, oszczędności dokonywane na rynkach „schodzących” finansują inwestycje i rozwój rynków „wschodzących”, cykle gospodarcze nie istnieją.
Wyobrażanie sobie, że np.: dwukrotne zwiększenie ilości pieniądza na rynku, zwiększy dwukrotnie ilość dostępnych towarów, jest absurdem – efektem musi być dwukrotny wzrost cen (pomijam ewentualny wzrost rezerw gotówkowych).
Funkcją pieniądza jest zastąpienie wymiany natychmiastowej (barteru) na wymianę odroczoną w czasie. Dlatego kredyt konsumpcyjny zamienia jedynie część konsumpcji przyszłej na teraźniejszą, pomniejszoną o odsetki (ponieważ łączne dochody się nie zmienią, więc i łączna konsumpcja musi być mniejsza). Natomiast kredyt inwestycyjny przybliża w czasie przyrost produkcji i powoduje, że łączne przychody producenta rosną mimo ponoszonych kosztów kredytu (efekt dźwigni finansowej). Wiara w moc sprawczą pieniądza przysłania odwieczną prawdę, że nie ma innego źródła dobrobytu niż pomysłowość i pracowitość tych, którzy trudnią się zaspokajaniem potrzeb innych.
Nauka tworzy swoisty rynek dóbr inwestycyjnych (narzędzi dla uprawiających różne zawody). Ze swoimi fabrykami (szkoły i uczelnie), rynkiem (wydawnictwa, media, komunikatory) oprócz rzetelnej wiedzy, tworzy też śmiecie, podróbki dobrze opakowane ale w sumie bezwartościowe. Zanurzeni w tej opływającej nas rzece informacji, różnej proweniencji, powinniśmy wspierać się w selekcji tego co wartościowe od chłamu. Nie ma powodu by przemyślane uwagi i zastrzeżenia uznawać za atak pomniejszający naszą wartość czy wiarygodność, a takie reakcje niestety najczęściej spotyka się nie tylko na forach dyskusyjnych.
Wojciech Czarniecki
Rozumiem, że ten wpis jest odpowiedzią na naszą urwaną dyskusję:
„http://www.prokapitalizm.pl/ekonomiczni-analfabeci.html”
Tak, Pana komentarz z tekstem: „Pański upór jest imponujący” uznałem za obraźliwy i dlatego odpowiedziałem tak jak odpowiedziałem. Być może intencje autora były inne ale tak już jest z tekstem pisanym, że trudno odczytać go inaczej niż został napisany.
W tym wpisie przytacza Pan szereg moich argumentów którymi pokazuję Panu, że przekazywanie środków od konsumenta do przedsiębiorcy może nastąpić, między innymi, w dwojaki sposób. Albo za pośrednictwem banku i kredytu albo przez zaspokojenie jakiejś potrzeby konsumenta. Przytacza je Pan i rozumiem, że nie zgadzając się z ich słusznością chce Pan zaprezentować odmienne stanowisko. Ale to nie następuje. Albo nie rozumie ich Pan albo teza „oszczędności = nowe inwestycje” tak bardzo wypełnia Pana spojrzenie na otaczający świat, że utracił Pan zdolność dokonywania krytycznej analizy.
Aby prowadzić sensowną dyskusję należy posługiwać się podobnymi definicjami. Zastanówmy się co to są oszczędności. Dlatego rozróżnijmy trzy zjawiska konsumpcja, oszczędności, inwestycja. Jeżeli posiadam jakieś środki finansowe mogę przekazać je na zaspokojenie swoich potrzeb, wtedy mówimy o konsumpcji. Jeżeli niezbędne potrzeby mam zaspokojone mogę te środki zachować przez jakiś czas wtedy będziemy mówić o oszczędnościach, mogę też te środki zainwestować. Mogę np. zakupić jakieś środki produkcji, akcje konkretnej firmy, jednostki uczestnictwa w funduszu inwestycyjnym czy też zanieść pieniądze do banku, to też jest inwestycja.
Z powyższego wywodu widzimy, że każde z tych zachowań jest rozdzielne i każde z nich potrzebuje swojej unikatowej nazwy.
Pan Wojciech w swoim toku rozumowania myli oszczędności z inwestycją.
Bardzo spodobało mnie się zdanie z przed ostatniego akapitu:
„Wiara w moc sprawczą pieniądza przysłania odwieczną prawdę, że nie ma innego źródła dobrobytu niż pomysłowość i pracowitość tych, którzy trudnią się zaspokajaniem potrzeb innych.”
Pomysłowość i pracowitość. Aby nowa inwestycja stała się faktem nie wystarczy źródło jej finansowania. Potrzebni są jeszcze ludzie którzy będą mieli pomysł a następnie będą ciężko pracować, żeby go zrealizować. Same środki finansowe nie wystarczą.
Kolejną sprawą jest zwracanie uwagi Pana Wojciecha na fakt jakoby zmniejszenie konsumpcji wpływało na wzrost inwestycji. Stwierdzenie to nie może być prawdziwe. Czy Pan zainwestowałby swoje pieniądze na rynku na którym spada popyt? Trzeba być szaleńcem!
Słusznie pisze Pan, że: „a więc oszczędności na konsumpcji w jednym miejscu służą konsumpcji w innym.” Ale nowe inwestycje będą się pojawiać tylko na tych rynkach gdzie konsumpcja a więc i popyt rośnie!
I teraz podsumowanie i zakończenie. Z jednej strony mówiliśmy o tym kto ma decydować o rozwoju gospodarki. Jeżeli namówimy ludzi do ograniczenia konsumpcji, przekazania środków do banku to decyzję tą będzie podejmował bankier w momencie udzielania kredytu. W odróżnieniu oczywiście do sytuacji gdy to sami konsumenci podejmują tą decyzję oddając się konsumpcji.
Z drugiej strony największym zagrożeniem dla banków jest wycofywanie wkładów przez depozytariuszy. Gdyby więc udało się ich przekonać, że najlepszym rozwiązaniem jest trzymanie dodatnich sald gotówkowych ryzyko run’u na bank będzie się zmniejszało.
Bankowcy, szczególnie Ci z NBP, opanowali już przekaz mainstream’owy ale taki np. Ludwig von Misess ze swoją szkołą austriacką stanowił zagrożenie dla ich dominacji.
Nie rozumiem dlaczego ale poprzedni komentarz został dodany zanim dokończyłem ostatnią myśl…
I teraz myśl którą reprezentuje Pan Wojciech to nie jest skupienie się na jak najlepszym zaspokajaniu potrzeb konsumentów lecz na umocnieniu kierowniczej roli banków w naszej gospodarce. są dwie możliwości albo Pan Wojciech uległ zostawszy zwiedzony pozornie słusznemu nauczaniu ludzi podszywających się pod nurt anty-establishmenty albo sam stara się zwieść innych.
zaiste pożyteczna wymiana zdań 🙂 dorzucę i ja swoje trzy grosze (miejmy nadzieję, nie powiększając znacząco inflacji 😉 ).
Pan Stanisław pisze „Jeżeli namówimy ludzi do ograniczenia konsumpcji, przekazania środków do banku to decyzję tą będzie podejmował bankier w momencie udzielania kredytu.”. Zgadza się, ale dokładnie ten sam problem dotyczy kredytów konsumpcyjnych. To banki decydują, że w danym momencie kredyty np. na nieruchomości są tanie i pompują bańkę na tym rynku. potem kredyty drożeją i bańka pęka, a zaczyna się pompowanie nowej, na innym rynku.
Banki przede wszystkim powinny ponosić odpowiedzialność za swoje działania (tzn. jeżeli podejmowały działania zbyt ryzykowne, które następnie doprowadziły je do bankructwa, to powinny bezwzględnie bankrutować (z pewnością znajdzie się bank lepiej zarządzany, który kupi za rozsądną cenę bank upadający i będzie potrafił postawić go na nogi)). wtedy ich decyzje odnośnie udzielania kredytów przedsiębiorcom będą racjonalne i nie obawiałbym się zbytniej manipulacji z ich strony.
Wywołany do tablicy, odpowiem krótko:
-obaj mieliśmy okazję dość szeroko wyłożyć swoje poglądy i dalsza polemika ze względu na ograniczoną cierpliwość, potencjalnych czytelników nie jest wskazana.
-moją opinię na temat roli banków w gospodarce zawarłem i innych tekstach dostępnych na tym portalu,
Tak czy inaczej, pochlebia mi Pańskie zainteresowanie moimi tekstami, za co dziękuję.
@Olo
Całkowicie się zgadzam odnośnie ponoszenia odpowiedzialności przez banki. Zresztą nie wyobrażam sobie jak można by uzasadnić odwrotną tezę!
Funkcjonowanie normalnej gospodarki można spuentować jednym zdaniem:
„Dobrowolnie zawartą umowę trzeba, pod rygorem upadłości, dotrzymać”.
I to wszystko.
I w tych warunkach teorie o pompowaniu jakichś baniek to fikcja, podobnie jak sugerowanie, że inflację może wywołać działalność bankowa, zawsze mnie zastanawiało dlaczego ludzie, deklarujący swoje przywiązanie do ideii wolnorynkowych powtarzają tą nieprawdę.
Kupowanie na kredyt z definicji jest droższe niż z własnych środków (procent) musi więc obniżyć całkowitą konsumpcję kredytobiorcy. Obniżenie konsumpcji równa się obniżeniu popytu a ten nie może wpłynąc na wzrost inflacji. Zresztą pytanie jak definiujemy inflację (wzrost ilości pieniądza w obiegu wydaje się być właściwą definicją).
Z drugiej strony kredyt inwestycyjny albo zakończy się sukcesem powodując rozwój gospodarczy i tym samym obniżkę cen albo zakończy się stratą przediębiorcy i bankiera pozostawiając ceny na tym samym poziomie.
Wydaje się, że jedynym rozsądnym powodem dlaczego istnieje w środowisku wolnorynkowym taka propaganda (teoria o negatywnej roli ekspansji kredytowej)to fakt próby rozmycia odpowiedzialności interwencji państwowej jako jedynego czynnika psującego pieniądz i doprowadzającego do inflacji. To czy taką propagandę głoszą „pożyteczni idioci” czy też podstawieni agenci to już zupełnie inna kwestia.
Comments are closed.