Dziennikarskie sępy znowu zwietrzyły padlinę – tym razem cieszą się wazeliniarze z działów „biznes” i „polityka”. Sępy polityczne cieszą się także, bo o to jest szansa pokazać grdykę i uspokoić autochtonów, że „u nas to jeszcze daleko”.
Dziennikarze piszą, politycy komentują i wobec tego mamy tony papieru analiz, raportów i wróżeń. Jedni nakręcają drugich, a żurnal przybiera kolorytu wskutek sprzężeń zwrotnych dodatnich. Pan Juncker, zarządca strefy euro, odważnie oznajmił, że Grecja „nie zbankrutuje i nie potrzebuje pomocy”. Owa deklaracja, jakoby Grecja bankrutem nie była, podczas gdy słowo „bankrut” jest obecnie na topie w Helladzie, brzmi kuriozalnie – nie było bowiem jeszcze kraju, który w jeden rok zadłużył się na 13% PKB i wydostał się z tego bez dewaluacji. Jak wiemy, Grecja żadnej dewaluacji przeprowadzić nie może.
Jean-Claude Juncker nie tyle co powstrzymuje falę paniki (tłumacząc, że w dziedzinie finansów najważniejsze jest zaufanie), o tyle próbuje zmniejszyć zainteresowanie sprawą, której sednem jest tzw. niegospodarność rządzących i skutki centralnego planowania. Radosna księgowość greckich polityków w ramach odgórnego projektu „euro” wpędziły kraj w chaos na wszystkich płaszczyznach, a co drugi młody Grek został spisany przez tamtejszą policję za „zakłócanie życia publicznego”.
Idealny czas na refleksję w całej Unii Europejskiej, zwłaszcza, że Portugalia i Irlandia znajdują się nawet w poważniejszej sytuacji, tyle, że portugalski optymizm i irlandzki smiling w połączeniu z kreatywniejszą księgowością, przeszkadzają nam w świętowaniu tej swoistej „kwaśnej wiktorii”. Dlaczego w mainstreamowych mediach ani na moment nie pojawiła się refleksja na temat budżetów krajów ani sztywności strefy euro? Dlaczego debatę publiczną otwiera się sloganem „test dla euro” a kończy „potrzebą interwencji”?
Nie byłoby tej padliny dla dziennikarzy, polityków i łże-ekonomistów, gdyby w tej przesiąkniętej tchórzostwem i polityczną poprawnością debacie pojawił się jeden znaczący głos, mówiący, że euro to bomba z opóźnionym zapłonem? Dlaczego wśród dziennikarzy nikt nie powie głośno i wyraźnie, że rządzącym nie wolno się zadłużać? Po co nam opinia publiczna i publiczne debaty, skoro biorą w nich udział tchórzliwi, bezrefleksyjni so called eksperci?
Tylko masa sępów syta.
Kamil Kisiel

3 KOMENTARZE

  1. Panie Kamilu,
    bardzo celne uwagi pan tu zawarł. Dodam od siebie, dlaczego nikt głośno z „polskich” polityków nie wstanie w tym europarlamencie i nie powie, że ta cała unia i euro to projekt polityczny pod Niemcy i Francję skrojony z etatyzmem w tle, co powoduje tylko zastój na tle świata. Ostatni ranking Heritage Foundation nie pozostawia złudzeń. Euroland, w tym Polska, jest w ogonie, pod każdym prawie względem.
    Panie Kamilu, brawo za odwagę, tylko co z tego?

  2. To nie odwaga, to po prostu rozgoryczenie, że wszystko musi się zepsuć do końca, żeby w końcu coś się zmieniło na lepsze. Napisałem to w formie podsumowania debaty, abyśmy więcej nie rozgryzali Grecji, bo pastwienie się nad konkretnym krajem, gdy politycy z innych krajów po prostu lepiej oszukują, nie ma sensu. Jestem np. ciekaw, dlaczego Portugalia nie padła pierwsza, a Irlandia trzyma tak dobrze pozory.

  3. demokratyczny motłoch pragnie socjalistycznych rozwiązań, żąda etatyzmu i protekcjonizmu państwa czyli urzędników i polityków, a tym w to graj, bo się będą mądrzyć i utrzymywać na stołkach i ciepłych stanowiskach do spraw zbędnych i niepotrzebnych. niech żyje demokracja i demokratyczna presja tłuszczy. nieliczne głosy rozsądku nielicznych polityków i ekonomistów pozostają zagłuszone przez krzyk socjaldemokratycznych kłamców. o dziennikarzach i komentatorach gospodarczych i politycznych nie ma co mówić, ci są ogłupieni przez mrzonki socjaldemoliberalne do szpiku. widocznie wszystko musi skończyć się krwawą jatką, aby zacząć budować zdrowe zasady ekonomiczne, polityczne i społeczne.

Comments are closed.