Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. To ewangeliczne spostrzeżenie właśnie potwierdziło się w Polsce w sposób niezwykle spektakularny: Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła sprawozdania finansowe Prawa i Sprawiedliwości oraz Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

Zgodnie z ordynacją wyborczą, której pomysłodawcą, zwłaszcza w zakresie finansowania wyborów, był obecny Marszałek Sejmu Ludwik Dorn z PiS, komitety wyborcze, którymi są również partie polityczne, muszą składać do PKW sprawozdania finansowe. Jeśli PKW takie sprawozdanie odrzuci, a Sąd Najwyższy oddali również odwołanie złożone przez partię, to traci ona prawo do subwencji budżetowej (w przypadku PiS – 65 mln zł), a jeśli już ją wzięła, to musi oddać. Gdyby nie mogła – zostanie wykreślona z rejestru partii politycznych, co jest równoznaczne z jej likwidacją.
Skonstruowany w ordynacji system finansowania kampanii wyborczej jest szalenie skomplikowany i na podstawie własnego doświadczenia mogę powiedzieć – że wskutek tego niewykonalny. Dlatego wcale nie dziwi mnie fakt odrzucenia sprawozdań finansowych PiS i SLD. Jestem zaskoczony, że PKW nie odrzuciła sprawozdań innych partii. Jedynym powodem, w który skłonny jestem uwierzyć, to większa spostrzegawczość i elastyczność pełnomocników finansowych, których sprawozdania zostały przyjęte. Naturalnie jest to loteria i następnym razem szczęście nie dopisze komu innemu. Nie ma kogo żałować, tu l`as voulu Georges Dandin, sami tego chcieli, więc żadna krzywda im się nie dzieje, zwłaszcza, gdy na skutek odrzucenia sprawozdania finansowego partia traci prawo do budżetowej subwencji.

Dajcie, bo będziemy kradli!

Początkowo partie nie były finansowane z budżetu, zaś ich finanse nie były poddane drobiazgowej kontroli. Przy postępującym przywracaniu reglamentacji w gospodarce, z jakim mieliśmy do czynienia już od roku 1990, doprowadziło to w krótkim czasie do wytworzenia się nowej, świeckiej tradycji, bazującej na proroczym spostrzeżeniu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, poczynionym jeszcze przed wojną: „bo mówiła żony ciotka; tych co płacą – nic nie spotka”. Toteż biznesmeni asekurowali się politycznie, opłacając przed wyborami albo wszystkie, a w każdym razie ważniejsze komitety wyborcze. W rezultacie pojawiał się efekt opisany w Ewangelii św. Mateusza: kto ma, ten będzie miał jeszcze więcej, a kto nie ma, straci nawet to, co miał. Było to brzemienne w polityczne konsekwencje, bo wprowadzenie 5-procentowej klauzuli zaporowej zmusiło komitety wyborcze do prowadzenia kampanii jednocześnie na obszarze całego kraju, co było niemożliwe bez szerokiego udziału mediów elektronicznych, a zwłaszcza szalenie kosztownej telewizji. Tymczasem w kraju szalała korupcja do tego stopnia, że nawet minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski wielokrotnie i wbrew powszechnie znanym faktom, zaprzeczał, by istniała w Polsce przestępczość zorganizowana typu mafijnego, tzn. – powiązana ze strukturami władzy publicznej.
Zmiana tej strusiej polityki nastąpiła po przegranych przez Lecha Wałęsę wyborach prezydenckich w 1995 roku i intensyfikacji przygotowań do przyłączenia Polski do NATO i Unii Europejskiej. Dla czołówki Sojuszu Lewicy Demokratycznej towarzystwo zblatowanych gangsterów w rodzaju „Baraniny”, czy „Pershinga”, podobnie zresztą, jak zbandyciałych ubeków, stawało się coraz bardziej kłopotliwe. Aleksander Kwaśniewski, owszem, chętnie korzystał ze skarbów, jakie ubowiec Edmund Kwasek wydarł „wrogom ludu” razem z paznokciami i życiem, ale wolałby już się z nim nie afiszować. Jeszcze z rozpędu gangsterzy bywali zapraszani na imprezy z udziałem ścisłego kierownictwa, jeszcze pan skarbnik Huszcza starał się ich hołubić, ale już szwadrony śmierci dostały zlecenie na ich zabijanie i w ten sposób wspomnienie o niebezpiecznych związkach zostało wkrótce zatarte. Nie ma jednak rzeczy doskonałych, bo jednocześnie gwałtownie zaczęło wysychać jedno z najważniejszych źródeł finansowania politycznej działalności. W tym momencie zewsząd zaczęły płynąć sygnały o potrzebie „uporządkowania” sceny politycznej od strony finansowej. Zdecydowana większość partii i autorytetów moralnych stanęła na nieubłaganym stanowisku, że najwłaściwsze będzie finansowanie partii politycznych z budżetu, to znaczy – przerzucenie kosztów ich utrzymywania na podatników. Nieśmiałe protesty zostały skwitowane „miażdżącym” argumentem, że w przeciwnym razie partie będą musiały się korumpować, a przecież tego chyba żaden uczciwy obywatel nie chce?

Banki jako tajniacy i prowokatorzy

Włoski naukowiec Cezary Lombroso, ten sam, który opracował słynny „atlas typów przestępczych” i utrzymywał, iż są przestępcy „z urodzenia”, napisał również dzieło pod tytułem „Kobieta jako zbrodniarka i prostytutka”. Oczywiście nie wszystkie kobiety za jego czasów były zbrodniarkami bądź prostytutkami, podobnie jak dzisiaj, być może zdarzają się banki, które nie zajmują się tajną współpracą z razwiedką, ale w świetle znanych powszechnie faktów, zapewne „rzadkość to wielka i obrosła mitem”. Jakże zresztą inaczej, kiedy w bardzo wielu wypadkach to właśnie razwiedka zakłada banki, a jeśli nawet nie zakłada, to przez swoich agentów je kontroluje?
Nasi okupanci obciążyli tedy podatników kosztami utrzymania pasożytniczej „klasy politycznej”, z upodobaniem określającej się mianem „elity”, nadając tej decyzji pozory legalności w postaci ordynacji wyborczej, której jednym z głównych projektodawców był wspomniany poseł Ludwik Dorn. Przy tej okazji postarano się załatwić jeszcze kilka innych problemów, m.in. zapewnienie politykom partii rządzącej kontroli nad finansami partii konkurencyjnych. Dokonało się to poprzez wprowadzenie zarówno do ustawy o partiach politycznych, jak i ordynacji wyborczej obowiązku posiadania kont bankowych i dokonywania wszystkich transakcji poprzez banki. Jednocześnie w innych ustawach banki zostały wyposażone w uprawnienia i obowiązki policyjne, a właściwie – tajniacze, bo oficjalnie podtrzymywany jest mit o „tajemnicy bankowej”. Tymczasem, jeśli w ogóle istnieje coś takiego, jak tajemnica bankowa, to tylko przed nieświadomym niczego klientem – bo policja skarbowa w Polsce ma pod tym względem takie same uprawnienia, jak za Stalina Urząd Bezpieczeństwa. Zatem, skoro w ordynacji wyborczej narzucony został obowiązek realizowania wszystkich płatności za pośrednictwem banku, to w tej sytuacji bezpieka ma pełny wgląd w to, kto na jaką partię, że tak powiem, postawił i komu w związku z tym trzeba natrzeć uszu, albo nawet zrobić kuku. Oczywiście w ramach wolności słowa można podnosić wzruszające wątpliwości, czy „demokratyczne państwo prawne” może zmuszać obywateli do zawierania umów z jakimikolwiek podmiotami gospodarczymi, na przykład z bankami, jeśli obywatele ci woleliby posługiwać się legalnymi przecież prawnymi środkami płatniczymi bez pośrednictwa banków – ale tylko głuche milczenie będzie na to odpowiedzią.

Milczenie owiec – i pasterzy też

Tymczasem narzucenie przez naszych okupantów podatnikom obowiązku utrzymywania pasożytniczej „elity” ma również aspekt moralny. Na przykład wielu ludzi, w tym również niżej podpisany uważa, że Sojusz Lewicy Demokratycznej jest ugrupowaniem nie tylko pozbawionym jakichkolwiek zasad, ale również bardzo dla Polski szkodliwym, zarówno wskutek socjalistycznej ideologii, jak i głęboko zakorzenionego nawyku nadskakiwania każdorazowemu Związkowi Radzieckiemu. Cóż jednak z tego, że tak uważają, skoro na utrzymanie tej partii muszą oddawać swoje pieniądze? Trudno wyobrazić sobie większy gwałt na sumieniu, jeśli np. pieniądze odebrane wierzącemu katolikowi są przeznaczane na finansowanie partii nie tylko wrogiej Kościołowi, ale forsującej prawa fundamentalnie sprzeczne z jego przekonaniami? Trudno wyobrazić sobie frustrację zwolennika wolnego rynku, zmuszonego do finansowego wspierania ugrupowań rozszerzających reglamentację gospodarki. Zdarzały się w historii świata okrutne tyranie, ale ta wydaje się pod pewnym względem jeszcze gorsza właśnie przez to, że właściwie nie budzi sprzeciwu. Co prawda, zarówno Hitler, jak i Stalin, a także dzisiejsza demokracja, która daje prawo wybrania sobie ciemięzcy, ale nie dopuszcza możliwości uwolnienia się od jarzma (polska ustawa o referendum nie dopuszcza referendum w sprawach podatkowych), zdążyły przyzwyczaić ludzi do utraty władzy nad własnymi pieniędzmi, ale teraz jesteśmy właśnie przyzwyczajani do utraty władzy nad własnym sumieniem. Operacja ta odbywa się na tle milczenia owiec, ale również – milczenia pasterzy zafascynowanych kultem Świętego Spokoju.

Stanisław Michalkiewicz
(6 sierpnia 2007)
(Przedruk dozwolony wyłącznie za podaniem źródła)