Ostatnio wśród polskich uczniów stały się modne petycje w sprawie zdejmowania krzyży ze szkolnych ścian. Zasadniczym argumentem, mającym uzasadniać słuszność składanych petycji, jest postulat neutralności światopoglądowej szkoły. Obok tego pojawiają się też twierdzenia, że wiszący w szkolnej sali krzyż dyskryminuje osoby o innym światopoglądzie.
Szkopuł w tym, że neutralność światopoglądowa szkoły publicznej jest bzdurą absolutną. Wynika to ni mniej, nie więcej właśnie z faktu upaństwowienia systemu edukacji. Za wyjątkiem reformy  systemu szkolnictwa z 1990 r., wprowadzającej finansowanie placówek szkolnych przez samorządy terytorialne, oraz reformy ustroju szkolnego, wszystkie zmiany odnosiły się do programów nauczania. Wynikiem tego jest z jednej strony upolitycznienie treści nauczania, uzależnionych od zmieniających się partyjnych ministrów edukacji, z drugiej – dominacja partyjnych samorządowców nad zatrudnianiem dyrektorów i nauczycieli. Zwrócić też uwagę trzeba na fakt, że zakres programów nauczania nie jest wyznaczany przez specjalistów w danych dziedzinach, ale właśnie polityków.
Ktoś pewnie zaprotestuje, że to nie kwestia upolityczniania szkoły ale wyraz troski o poziom edukacji. Jako pierwszy kontrargument przychodzi mi na myśl wrzawa, jaką co jakiś czas wywołuje zmiana kanonu lektur szkolnych. Ale to nie wszystko. Na stronach MEN można znaleźć zakładkę o reformie programowej wprowadzonej w 2009 r. I cóż to takiego czytamy na stronach 7 – 9 publikacji, sygnowanej przez minister Katarzynę Hall? Oto potrzeba reformy uzasadniana jest takimi słowy: Jeszcze kilka lat temu tylko około 50% uczniów z każdego rocznika podejmowało naukę w szkołach umożliwiających zdawanie matury. Dziś (2009), po ukończeniu gimnazjum, takie szkoły wybiera ponad 80% uczniów. Spośród nich około 80% z powodzeniem zdaje maturę […] Założenie, że ponad 80% rocznika potrafi skutecznie i równie szybko nauczyć się tego wszystkiego, co było zaplanowane dla zdolniejszych 50%, jest źródłem paradoksu: pomimo nie mniejszego niż dawniej wysiłku wkładanego przez nauczycieli oraz zwiększonego zainteresowania uczniów zdobyciem wyższego wykształcenia, polskiej szkole nie udaje się osiągnąć satysfakcjonujących efektów kształcenia [zatem konieczna jest taka organizacja procesu nauczania, która] pozwoli uczniom w każdym z wybranych przedmiotów osiągnąć poziom, którego oczekiwaliśmy od absolwentów liceów w latach ich świetności. Czyli argument o „podnoszeniu jakości” między bajki można włożyć, skoro wszystkie kolejne próby kończą się obniżeniem tegoż poziomu. Nawiasem mówiąc należałoby przed wprowadzeniem zmian zastanowić się nad źródłami wysokiego poziomu nauczania „liceów w latach ich świetności” oraz przyczynami spadku poziomu nauczania.
Znacznie ważniejsza wydaje się odpowiedź na pytanie, czy wiszący w klasie krzyż jest faktycznie źródłem dyskryminacji światopoglądowej? Przede wszystkim nikt nie narzuca uczniom szkół publicznych przymusu uczestnictwa w praktykach religijnych. Z drugiej zaś strony kompletnie nie jest brany przez przeciwników krzyży w salach szkolnych fakt, że są one symbolami pewnego systemu uniwersalnych wartości – w tym poszanowania życia, wolności, ludzkiej godności i własności, które wpajać ma właśnie szkoła. Spora część przeciwników krzyży w szkołach argumentuje, że niewierzący też współfinansują państwowe szkolnictwo. Jest w tym paradoks, że domagają się poszanowania tych właśnie praw negując zbudowaną na nich religię, a proszę wierzyć – dzieci momentalnie wychwycą sprzeczność.
W okresie szkolnym człowiek dopiero kształtuje swój system wartości i swoje relacje ze światem. Religia, niezależnie od tego czy się komuś to podoba, czy nie, jest w tym przypadku idealnym środkiem wyjaśnienia tak skomplikowanych wartości jak dobro i zło. Spór o krzyże na szkolnych ścianach uczy młodych ludzi jednego – że można siłą narzucić swoją wolę innym. A to jest bardzo niebezpieczne, bo o ile krucyfiks czy modlitwa nikomu jeszcze  nie zaszkodziły, o tyle siłowe narzucanie swoich poglądów (pamiętajmy, że to tylko incydenty, nie żądania masowe) innym – owszem.
Michał Nawrocki

5 KOMENTARZE

  1. Walka z krzyżami to jedynie niewielki element walki z chrześcijaństwem, a ta z kolei jest elementem kulturowego marksizmu, który jak rak, od kilku dziesięcioleci niszczy zachodnie społeczeństwa i ostatnio coraz częściej daje o sobie znać w Polsce. Dopóki nie uświadomimy sobie ,że przyczyną tych wszystkich , śmiertelnie groźnych przemian, jakie zachodzą w łonie naszej cywilizacji jest właśnie kulturowy marksizm, dopóty wszelkie te zjawiska będziemy rozpatrywać osobno i dziwić się ,że mimo swojej ewidentnej szkodliwości i kolosalnej głupoty, nie są one odrzucane przez społeczeństwo.
    Wszelkie takie zjawiska jak relatywizm moralny, polityczna poprawność, ograniczanie demokracji,niszczenie tradycyjnych wartości, walka z chrześcijaństwem, islamizacja, promocja wszelkich odmienności, zboczeń , aborcji, eutanazji, nieróbstwa, etc., należy traktować jedynie jako elementy szerszej walki o kulturę, której celem ostatecznym jest zniszczenie chrześcijaństwa i zachodniej kultury, tak aby móc na ich gruzach zbudować nowe i, według marksistów, lepsze społeczeństwo.
    Dopóki sobie tego nie uświadomimy i nadal te sprawy będziemy traktowali oddzielnie, dopóty dalej będziemy przegrywać, gdyż wiele tych zmian traktowanych pojedynczo nie wydaje się na tyle strasznymi aby móc przeciw nim zmobilizować większość społeczeństwa. Dla mnie , na przykład, jako agnostyka(choć w obliczu tych zmian, coraz częściej wolę się określać jako niewierzący chrześcijanin) walka o krzyże w szkołach, zupełnie nie byłaby w stanie mnie zainteresować. Byłoby mi zupełnie obojętne czy krzyże w szkołach będą wisieć czy tez nie. Jedynie świadomość tego ,że jest to element szerszego kulturkampfu, sprawia że będę stawał w obronie tych krzyży. I myślę,że większość ludzi zajęłaby podobne stanowisko(nie tylko w sprawie krzyży), gdyby tylko mieli świadomość całości tych zmian i celu, do którego dążą lewacy. Starajmy się zatem tę wiedzę rozpowszechniać wszędzie gdzie to możliwe, tak aby wkrótce stała się powszechna.
    Na koniec polecam kilka tekstów jakie znalazłem w internecie o kulturowym marksizmie:
    http://www.rp.pl/artykul/132246.html
    http://www.towyoming.com/pl.a1.htm
    http://wkulbat.pl/index2.php?option=com_content&do_pdf=1&id=80

  2. „niezależnie od tego czy się komuś to podoba, czy nie”
    „bardzo niebezpieczne,[…] siłowe narzucanie swoich poglądów”
    W jednym akapicie, no po prostu jakbym wybiórczą czytał.
    Od jakiegoś czasu zastanawia mnie, dlaczego tak wielu zwolenników wolnej konkurencji nie wyobraża jej sobie w innych sferach życia niż gospodarka.
    Swoją drogą takiego afektu do demokratyzmu jak w ostatnim akapicie też się raczej w wypowiedziach Kolibrów nie uświadczy. Tylko się cieszyć, że mała grupka zdeterminowanych młodych ludzi umie chwycić za mordę całą resztę. Może hasła jeszcze nie te, ale siła nie ginie.
    Teraz nieco poważniej. Dlaczego nigdzie nie podkreślono, że powyższa sytuacja to tylko kolejny argument za prywatnym szkolnictwem? Dlaczego to wciąż szkoła ma wpajać jakieś wartości, a nie rodzina? Powyższy artykuł zamiast propagować wolny rynek i ew. przy okazji rodzinne wartości zdaje się wyrażać gotowość do zmiany przy korycie.
    Na zakończenie chciałbym poruszyć jeszcze jedną kwestię. Autor zapewne pije do protestu w LO XIV we Wrocławiu. Jako absolwent tejże szkoły uważam owo wystąpienie za groteskowe. Nie dlatego, że rzekomych ateistów bulwersują dwa patyki na ścianie (czym wszak jest dla nich krzyż), ale dlatego że nawet nie pisną przeciw bardzo wielu kamerom, chipowym kartom wstępu (bez nich nie można wejść ani wyjść z budynku!) i tzw. elektronicznym dziennikom (nie jestem pewien wprowadzenia tych ostatnich). Kolejni pożyteczni idioci, nikt więcej.

  3. Panie Tadeuszu! Serdecznie dziękuję za Pańskie uwagi i niniejszym rewanżuję się swoimi. Intrygujące jest wyrywanie fragmentów zdań z kontekstu i formułowanie na tej podstawie opinii. Podobnie jak nazywanie sprzeciwu wobec narzucania swoich poglądów innym demokracją. No i jeszcze konkurencja w sferze systemu wartości (bo o tym był tekst)…
    Wolny rynek opiera się na poszanowaniu trzech uniwersalnych wartości (praw): życia, wolności i własności. Imperatywem moralnym jest tutaj nieingerencja w sferę tych wartości innych osób. Jednakże nie są to wartości wrodzone, ale nabyte. Rolą szkoły, niezależnie od sposobu finansowania, jest możliwie wszechstronne przygotowanie człowieka do życia w społeczeństwie, w którym zachodzą inne relacje niż w rodzinie. Proces socjalizacji obejmuje również nauczenie poszanowania właśnie tych praw i w tym kontekście (pedagogicznym) religia odgrywa kluczową rolę. Chyba, że zakłada Pan, iż zarówno 6 – latek jak i 18 – latek mają w pełni ukształtowany system wartości i są w pełni odpowiedzialni.
    Użyta w tekście liczba mnoga bynajmniej nie jest przypadkiem, gdyż również uczniowie spoza Wrocławia zaczęli stawiać podobne postulaty. Opisywane przez Pana „zniewolenie” uczniów (monitoring, identyfikatory, e – dzienniki) wrocławskiego LO jest rezultatem właśnie relatywizowania granic ingerencji w sferę uniwersalnego prawa jednostek. Poza tym – pochwalając „chwytanie za mordę” przez jedną grupę konsekwentnie nie wolno odmawiać tego innym grupom. Przypominam też, że uczeń w szkole ma się uczyć, a nie dyktować warunki. Wyobraża Pan sobie pracownika, który dyktuje szefowi co wolno, a czego nie wolno wieszać mu w swoim gabinecie?
    Na zakończenie poproszę o odpowiedź na proste pytanie: czy nie jest aby hipokryzją żądanie poszanowania własnych poglądów przy jednoczesnym okazywaniu pogardy dla poglądów innych?
    Pozdrawiam
    M.N.

  4. „Krzyże to symbole pewnego systemu uniwersalnych wartości” ha ha ha ha ha ha hi hi hi większych bzdur nie czytałem, od razu widać , że pisał to nawiedzony katolik.
    Szkoły powinny być prywatne. I od rodzica powinno zależeć czy pośle dziecko do obłudnej katolickiej szkoły czy tez innej.

  5. Odpowiadam wg kolejności Pańskiej repliki.
    Tu nie chodzi o kontekst, tylko o konsekwencję. Uważam, że głosząc autorytarnie (tak, Pan też „siłowo narzuca swoje poglądy” (a przynajmniej dostrzegam, że bardzo chciałby móc – gdzieś prywatne szkolnictwo ginie)) nadrzędność religii jako środka dydaktycznego wypada być przygotowanym na silną kontrakcję i ew. dalej z nią walczyć zamiast żalić się w obliczu oporu bądź porażki. Pisząc dosadnie – zauważam u Pana moralność Kalego.
    Pan się sprzeciwia narzucaniu dopiero, gdy sam Pan nie może narzucić własnych poglądów. Nigdzie w artykule nie wyraził Pan sprzeciwu wobec źródła takich patologii możliwych tylko w państwowych szkołach.
    Rola szkoły jest dokładnie taka, jakiej zażyczy sobie płacący za nią (rodzic, student lub fundator).
    Szkoła ma uczyć wartości, życia w społeczeństwie, socjalizować? Cholera, konserwatysta wysoko ceniący rolę rodzinę i znający historię pisze takie rzeczy?
    W ogóle trudno mi ten drugi akapit komentować, strasznie dużo zagadnień Pan wymieszał (moim zdaniem niepotrzebnie komplikując prostą sprawę). Jeszcze ten sześciolatek na koniec…
    Nikomu chyba prawa do „chwytania za mordę” nie odmówiłem, jedynie powyżej zarzucam Panu podobne skłonności i brak konsekwencji (stąd te moje pokpiwania i samo za mordę chwytanie). (Tak, moim zdaniem „życie, wolność i własność” są sporo starsze od krzyża; nie zauważyłem, by z czymś z powyższej triady walczyli licealiści).
    „uczeń w szkole ma się uczyć, a nie dyktować warunki” tu odsyłam do drugiego akapitu niniejszej wypowiedzi.
    Oj, nieładnie, nieuczciwie postawione to pytanie. Odpowiedź jednak i tu jest prosta. Nie wiem czy gdzieś ktoś POGARDĘ dla poglądów innych okazywał (wobec zajmowania się czynami to i tak mało istotne), ale jeśli zamiast samemu pogardzać na ścianie tym cudzym poglądem chce usunięcia z niej każdych poglądów, to brzmi całkiem przyzwoicie.
    Tyle pisania z powodu zniżenia się nas obu do dyskutowania o kuriozach państwowych szkół.
    Również pozdrawiam.

Comments are closed.