W poniedziałek 19 maja Polskie Radio podało informację, że w związku ze wzrostem wynagrodzeń w Polsce, gdzie średnia płaca przekroczyła 3100 zł miesięcznie, wskutek czego wystąpił wzrost zatrudnienia i konsumpcji, ale i wzrost cen, Rada Polityki Pieniężnej zastanawia się, czy by tego wzrostu jakoś nie „schłodzić”.

To bardzo ważny komunikat, bo pokazuje, że w ustroju socjalistycznym nigdy nie jest dobrze. Kiedy płace spadają, rośnie bezrobocie, ludzie zaczynają jeść wydłubywany z okien kit, a ceny przestają mieć znaczenie, bo i tak niczego nie ma – wtedy, ma się rozumieć, jest źle. Ale kiedy płace, zatrudnienie i konsumpcja rosną – wtedy też jest źle. Gdyby było dobrze, to Rada Polityki Pieniężnej nie myślałaby, jakby tu gospodarkę „schłodzić” – to chyba jasne.
Pojawia się w związku z tym ciekawy problem natury teoretycznej – czy w socjalizmie w ogóle jest możliwy jakiś stan optymalny, a jeśli tak, to na czym właściwie miałby on polegać. W normalnej gospodarce, której celem jest konsumpcja, wzrost konsumpcji jest uważany za spełnienie przez gospodarkę pokładanych w niej nadziei. Ale socjalizm nie jest ustrojem normalnym. Socjalizm jest ustrojem jakiego świat nie widział. W takim ustroju konsumpcja wcale nie jest celem gospodarki – o czym świadczą medytacje Rady Polityki Pieniężnej nad jej „schłodzeniem”. W takiej sytuacji nasuwa się pytanie, co właściwie jest celem gospodarki w socjalizmie?
Jeśli wierzyć deklaracjom, emitowanym przez ścisłe kierownictwo Eurosojuza, celem gospodarki socjalistycznej jest „rozwój”. Nie ma tu żadnej pomyłki; nie celem gospodarki socjalistycznej nie jest bynajmniej „rozbój” – jak uważa wielu ludzi – tylko właśnie rozwój. No dobrze, ale skąd właściwie wiemy, czy jest rozwój, czy go nie ma? Gdyby socjalizm był normalnym ustrojem, to sprawa byłaby jasna. Konsumpcja wzrasta szybciej niż zadłużenie, albo przy braku zadłużenia – to znaczy, że jest rozwój. Ale w socjalizmie wzrost konsumpcji traktowany jest jako swego rodzaju dopust Boży, więc nie może być traktowany jako oznaka rozwoju. Więc może ilustracją rozwoju jest spadek konsumpcji? To nie jest wykluczone; w czasach Edwarda Gierka, kiedy już pojawiły się kartki żywnościowe, najpierw na cukier, potem na mięso „woł-ciel z kością”, a potem już na wszystko – wówczas „Trybuna Ludu” i telewizja tłumaczyły ustami wybitnych ówczesnych ekonomistów socjalizmu, że to są tylko takie „trudności wzrostu”. Nie ulega wątpliwości, że ów „wzrost” był tylko inną nazwą „rozwoju”, o którym mówią deklaracje ścisłego kierownictwa Eurosojuza. Warto dodać, że w profetycznym niewątpliwie natchnieniu spenetrował tę prawdę Janusz Szpotański, pisząc w „Towarzyszu Szmaciaku”: „Czy wiesz, że ja mam wielką wizję, by stworzyć pcimską telewizję, a tam gdzie dziś się pasą owce, zbudować PEWEX i wieżowce? Ty myślisz: Pcim to zwykła dziura – a ja tu zaplanuję uran i wielki przemysł wnet powstanie! Ja autostrady mam tu w planie do obu Bździn i do Psiej Trawki, a także regulację Szczawki, siłownię-gigant, port, lotnisko, muzea, uniwersytet – wszystko! (…) Nie temu bowiem system służy, by prolet gnuśniał w dobrobycie lecz aby wizje gigantyczne tytanów myśli wcielać w życie.” Ano – w imię takiego celu można nie tylko „schładzać”, ale nawet zamrozić całą gospodarkę i nie ulega wątpliwości, że gdyby padł taki rozkaz, to nikt, a już Rada Polityki Pieniężnej na pewno, nie zawahałaby się ani chwili.
No dobrze, ale w jaki właściwie sposób „schładza” się gospodarkę, a w szczególności – konsumpcję, która tak przeszkadza w „rozwoju”? Obawiam się, że nie ma innego sposobu na ograniczenie konsumpcji, jak zrabowanie ludziom części pieniędzy. Można tego dokonać albo wprost, poprzez brutalną konfiskatę, albo subtelniej – poprzez drenaż fiskalny, albo jeszcze subtelniej – poprzez „podwyższenie stóp procentowych” to znaczy – arbitralne, administracyjne ustalenie ceny pieniądza, albo wreszcie – za pomocą wszystkich tych sposobów jednocześnie. W każdym jednak przypadku chodzi o zrabowanie ludziom pieniędzy. W przeciwnym razie prawdopodobnie przeznaczyliby je na konsumpcję, co znowu nie sprzyjałoby wcielaniu w życie gigantycznych wizji tytanów myśli. Skoro jednak tak się rzeczy mają, to znaczy, że najlepszą metodą stworzenia gwarancji dla „rozwoju” jest jednak rozbój. „Rozwój” przez rozbój? Ano, wszystko wskazuje na to, że nie ma innej możliwości.
To znaczy nie ma w ramach ustroju socjalistycznego, w którym… – i tak dalej. W ustroju normalnym konsumpcja wcale nie przeszkadza rozwojowi – z tą jednak poprawką, że mamy wówczas do czynienia z rozwojem, a nie z „rozwojem”. W normalnym ustroju bowiem konsumpcja oznacza, iż ludzie kupując konkretne towary lub usługi, kierują jednocześnie strumienie pieniędzy w miejsca, gdzie te towary lub usługi są wytwarzane. Jeśli, dajmy na to, ludzie kupują żywność, to tym samym kierują strumienie pieniędzy do rolnictwa, przemysłu przetwórczego i sieci handlu spożywczego. Im większy popyt na jakiś towar lub usługę, tym większy strumień pieniędzy kierowany jest do miejsca, gdzie są one wytwarzane. Dzięki temu właśnie ta branża zyskuje odpowiednie warunki rozwoju, bo dysponuje środkami które go umożliwiają. No tak, ale w tym nie ma żadnego patosu, ponieważ tytani myśli nie muszą snuć gigantycznych wizji, tylko zwyczajnie – sprzedaje się towary lub usługi, a rozwój dokonuje się jakby mimochodem.
Ale skąd właściwie bierze się ta różnica, że w gospodarce socjalistycznej między rozwojem a konsumpcją występuje konflikt, podczas gdy w gospodarce normalnej takiego konfliktu nie ma? Składa się na to zapewne szereg zagadkowych przyczyn wśród nich i ta, że w gospodarce socjalistycznej nie ma prawdziwego pieniądza, tylko jego namiastka w postaci tzw. pieniądza fiducjarnego, którego wartość w znacznej mierze wynika z decyzji administracyjnej. Pieniądz fiducjarny, jako „gorszy” wyparł z rynku pieniądz prawdziwy również dlatego, że daje on biurokratycznej międzynarodówce i jej narodowym oddziałom dodatkowe możliwości rabowania ludzi, zmuszonych do korzystania z niego na podstawie przepisów o prawnym środku płatniczym. Dlatego właśnie o dzisiejszej gospodarce w coraz to mniejszym stopniu decydują przedsiębiorcy i inżynierowie, a w coraz większym – biurokraci, ot, choćby ci z Rady Polityki Pieniężnej, chociaż ma się rozumieć, za swoje decyzję nie ponoszą żadnej – ani osobistej, ani tym bardziej majątkowej odpowiedzialności.

Stanisław Michalkiewicz
(2 czerwca 2008)
(Przedruk dozwolony wyłącznie za podaniem źródła)