Ile razy widzę logo Bankowego Funduszu Gwarancyjnego tyle razy zastanawiam się nad „siłą” jego gwarancji. Na fali ponadnarodowego naprawiania świata finansów po (?) kryzysie pojawiają się przeróżne inicjatywy. W 2008 roku zwiększono kwotę gwarancji depozytów do 50.000 EUR dla środków jednej osoby w danym banku. Ale postęp na froncie walki o stabilność systemu z natury niestabilnego jest oczywiście większy… Chcesz ekstra zarobić czytaj dalej – strategia inwestycyjna sponsorowana przez państwo. Duża skuteczność i wszystko legalnie!

Dla przypomnienia grzechem pierworodnym dzisiejszej bankowości jest finansowanie długoterminowych aktywów (np. kredyty hipoteczne klientów) krótkoterminowymi pasywami (lokaty terminowe i rachunki bieżące). Klienci z reguły z chęcią zaciągną kredyt 30 letni, ale już aby złożyć depozyt na 30 lat … jest problem? Problem do rozwiązania, o czym później, ale problem zdecydowanie zaniedbany i sprokurowany przez błędne prawo. Kolejnym kwiatkiem obecnego systemu jest praktyka bankowa przyjmowania depozytów terminowych, które są na niby terminowe skoro klient może zażądać jego zerwania. Niestety matematyka jest bardziej stabilna niż finanse i pasywa muszą się równać aktywom. Jeżeli bank traci pasywa to traci płynność i zwija żagle.
Banki obliczają tak zwany osad depozytów, czyli tą część (wartość) depozytów która w długim terminie utrzymuje się statystycznie na rachunkach banku. Statystycznie. I tutaj kolejna niespodzianka – statystyka w kryzysie przestała działać! Przypadek Northern Rock pokazał, że run na bank jest możliwy w dzisiejszych czasach. I tutaj nie chodzi o to, że widać przed oddziałami kolejki – firmy nie ustawiają się do okienka tylko zlecają przelewy przez telefon, Internet itp.
Wracając do postępu na froncie. Mamy trend umiędzynarodowienia instytucji regulujących rynki finansowe. Pojawiają się głosy o potrzebie stworzenia super Międzynarodowego Funduszu Gwarancyjnego. W ramach UE już podjęto decyzję, że limit gwarantowany ma być ujednolicony i wynosić 100.000 EUR. Równocześnie ujednolicany będzie zakres podmiotów korzystających z gwarancji aby nie dopuścić do transferowania środków do państw z szerszymi gwarancjami.
Świetnie, nic tylko przyklasnąć zatroskanym o nas urzędnikom. Uwaga – a teraz fala i oklaski na stojąco dla polskich regulatorów: okres oczekiwania na wypłatę środków zostanie skrócony (od 1 stycznia 2010) do 20 dni z 3 miesięcy (przed październikiem 2008 r. było to 9 miesięcy).
Wszystko niby fajnie, tylko kto za to zapłaci? Czy dzięki temu świat finansów będzie racjonalniej działał? – wątpię.
Po pierwsze, na te wszystkie systemy gwarancji zrzucają się klienci. Tylko o tym nie wiedzą – banki kalkulując oprocentowanie depozytów biorą poprawkę na koszt „systemu” do którego wnoszą środki do których dostęp ma taki przykładowy BFG. Tak więc jest to ochrona (o działaniu psychologicznym) za nasze pieniądze.
Po drugie, przy takiej monokulturze bankowej jaka miała miejsce na Islandii system gwarantujący powinien być olbrzymi. Przykładowo polski BFG jest  w stanie pokryć mniej niż 2% depozytów klientów. Oczywiście państwa  mogą odwołać się do bardziej drastycznych instrumentów „walki” jak dokapitalizowanie banku z budżetu (kreacja długu) lub  udzielenie kredytu przez bank centralny (kreacja pieniądza z powietrza), czyli ponownie na koszt nasz.
Rozwiązaniem problemu jest powrót do tradycji bankowości sprzed kilku stuleci. Pokrycie kredytów udzielonych przez bank zaciągniętymi przez bank pożyczkami na taki sam okres. Zachowanie 100% rezerwy na depozyty na żądanie. To nie jest nierealne. Można zacząć od szerszego zastosowania instrumentu znanego: certyfikatów depozytowych emitowanych przez banki, dla których byłby stworzony rynek obrotu. Chce klient wyjść z inwestycji (depozytu) – bardzo proszę certyfikat jest rynkowo wyceniany i może być sprzedany. Ryzyko – oczywiście kiepskie banki miałyby problem ze sprzedażą certyfikatów w przypadku słabego zarządzania i podejmowania ryzykownych projektów. I o to chodzi.
Obecny system, jego rozszerzenie i ujednolicenie jeszcze bardziej zwolnią klientów banków z myślenia o finansowym bezpieczeństwie. Bo i po co, skoro państwo, rząd etc. GWARANTUJĄ.
Epilog: strategia inwestycyjna gwarantowana przez państwo.
A teraz o tym jak gwarancyjną fikcję będą wykorzystywać klienci banków. Jak wiemy, słabe banki płacą za depozyty więcej niż te o stabilnej sytuacji. W szczególności wiedzą o tym instytucje finansowe, które też sobie udzielają różnego typu limitów kredytowych. Banki są profesjonalnymi uczestnikami rynku i mają przewagę nad zwykłym klientem z ulicy. Klienci bardziej zachęceni przez nowe regulacje (większa kwota gwarantowana – a dla rachunku wspólnego np. małżonków kwota gwarantowana w całości x2, czyli 200.000 EUR!, 20 dniowy okres uruchomienia gwarancji) będą postępować bardzo logicznie zanosząc swoje pieniądze do banków słabych, płacących najlepiej na rynku. A różnice w oprocentowaniu na oko wyglądają bardzo zachęcająco 2% vs. 5%. Efektywnie korzyści z takiego arbitrażu mogą być i większe, jeżeli dany bank oferuje depozyty obchodzące podatek Belki (czyli z dzienną kapitalizacją odsetek).
Tylko, że takie działanie tym bardziej nie spowoduje, że słabe banki przestaną podejmować ryzykowne projekty. Ryzyko systemowe nie zmniejszy się.
To wszystko jest piękne! Tylko co z tą socjalistyczną bankowością w której zyski są prywatne a straty uspołecznione?
Damian Kot
Strona Autora: Homoeconomicus.pl

2 KOMENTARZE

  1. Bardzo dobry tekst, ale mam pytanie.
    Czy rynek obrotu odnosiłby się wyłącznie do certyfikatów i jak ustalać ich wartość? Czy rating konsumencki (lub lepiej, dwa, trzy ratingi) nie zadziałałyby lepiej, nie generując strat w gotówce i czasie? I czy korporacyjnym zwyczajem, banki w trustowskim porozumieniu nie umówiły się do „podziału torcika”?

  2. witam,
    rynek nie musi odnosić się wyłącznie do certyfikatów. Certyfikaty to przykład, jedna z możliwości. Certyfikat jest prostym instrumentem. Można go wycenić jak obligację. Innym, idealnym instrumentem do finansowania długoterminowego mogą być hipoteczne listy zastawne. Tak jak certyfikaty, czy obligacje mogą to być instrumenty o stałym lub zmiennym oprocentowaniu.
    W Polsce są trzy banki hipoteczne, ale sam rynek obrotu tymi listami się nie rozwinął, jest karłowaty. Winne tej sytuacji są:
    1. tolerowanie przez prawo finansowego hokus-pokus pod postacią finansowania długoterminowych aktywów krótkoterminowymi pasywami (w szczególności depozytami na żądanie. Banki w związku z tym nie są realnie zmuszone do poszukiwania długoterminowego finansowania. Jak wiemy w razie problemów z płynnością wkracza bank centralny i drukuje. Wymóg długoterminowego jest podkreślany przez Komisję Nadzoru Finansowego, ale faktycznie pozostaje tylko mantrą…
    2. Obowiązująca ustawa „o listach zastawnych i bankach hipotecznych” nakłada na te banki dodatkowe obowiązki, którymi nie są obciążone banki uniwersalne. Stąd bycie bankiem hipotecznym nie jest specjalnie punktowane, skoro banki uniwersalne mogą udzielać finansowania tego samego typu.
    Podsumowując – dopóki nie zmieni się prawo dotyczące CAŁEGO systemu bankowego to nic się nie zmieni.
    Co do porozumień trustowych to nie obawiałbym się tego. Najważniejsza jest przejrzystość pozwalająca ocenić ryzyko podmiotu emitującego certyfikat/ list zastawny. Kilka serii listów BRE Banku Hipotecznego (należy do banku BRE) i Pekao Banku Hipotecznego (należy do Pekao)jest notowanych na rynku Catalyst. Ale właśnie tutaj problemem jest brak obrotu. Uczestniczyłem w spotkaniu z przedstawicielami Catalyst (dawne CeTo) i wniosek jest taki, że obecnie ten rynek faktycznie jest tablicą ogłoszeń. Wydaje się, że idealnymi nabywcami długoterminowych listów zastawnych mogą być OFE, TFi i ubezpieczyciele. Ale po co mają to robić skoro mogą kupić konkurencyjne obligacje Skarbu Państwa? Listy muszą mieć wysokie oprocentowanie (patrzcie listy BRE hipotecznego) aby w takich okolicznościach przyciągnąć nabywców. Ale drogie finansowanie dla banku będzie bez sensu skoro bank może zgodnie z obecnym prawem „pożyczać” tanio pieniądz pod postacią środków na rachunkach bieżących.
    I tak koło się zamyka … i system trwa w najlepsze od kryzysu do kryzysu.
    pozdrawiam,
    Damian

Comments are closed.