Negatywny stosunek intelektualistów do kapitalizmu jest zjawiskiem powszechnym, najwyraźniej widocznym w USA. Dla jego wyjaśnienia należy trochę uwagi poświęcić tak zwanym wyższym sferom, czyli temu, co zwykliśmy z francuska nazywać le monde.

W Europie wyższe sfery obejmują znakomitości reprezentujące każdą sferę działalności ludzkiej. Mężowie stanu i przywódcy parlamentów, szefowie departamentów, wydawcy i redaktorzy głównych gazet i czasopism, znani pisarze, naukowcy, artyści, aktorzy, muzycy, sławni inżynierowie, prawnicy i lekarze tworzą razem z wyróżniającymi się przedsiębiorcami i potomkami arystokratycznych oraz patrycjuszowskich rodów tak zwane dobre towarzystwo. Spotykają się oni na obiadach, herbatkach, balach i imprezach charytatywnych, wernisażach i wystawach, odwiedzają te same restauracje, hotele i uzdrowiska, znajdują przyjemność w rozmowach na tematy intelektualne. Hołdują zwyczajom towarzyskim ukształtowanym w renesansowych Włoszech, doskonalonym na paryskich salonach, a później naśladowanym przez oświecone klasy największych miast Europy. Wszystkie nowe idee znajdowały akceptację na salonach, zanim się upowszechniły. Nie można opisać historii sztuki i literatury XIX wieku, pomijając rolę, jaką odegrały wówczas wszystkie sfery towarzyskie, które przyjmowały bądź odrzucały nowe prądy.

Dostęp do zachodnioeuropejskich salonów jest nadal otwarty dla każdego, kto wybił się w jakiejś dziedzinie. Łatwiej, oczywiście, dostać się tam potomkom rodzin arystokratycznych i bogatych niż ludziom skromnego pochodzenia i ze średnim dochodem. Ale to nie bogactwo czy tytuł szlachecki, lecz osobista zasługa nadaje członkowi tej elitarnej grupy rangę i prestiż. Nie milionerzy, lecz członkowie Akademii Francuskiej są gwiazdami paryskich salonów, gdzie przewodzą intelektualiści, a reszta stara się ich naśladować lub przynajmniej udaje, że interesuje się życiem umysłowym.

Takie rozumienie pojęcia wyższych sfer obce jest obyczajom amerykańskim. Society obejmuje prawie wyłącznie najbogatsze rodziny. Związek towarzyski między przodującym biznesmenem a wybitnym i znanym powszechnie pisarzem, artystą czy naukowcem należy w USA do rzadkości. Członkowie society nie stykają się na gruncie towarzyskim z twórcami opinii publicznej i myślicielami. Większość z nich nie czyta książek i nie ma intelektualnych zainteresowań. Kiedy spotykają się i przypadkiem nie grają w karty czy golfa (przyp. tłum.) plotkują o innych i mówią o sporcie. Nawet ci spośród nich, którzy nie czują awersji do książek nie mają ochoty zadawać się z pisarzami czy, naukowcami czy artystami. Przepaść dzieli warstwę society od intelektualistów. Amerykańscy pisarze i naukowcy najczęściej uznają bogatego przedsiębiorcę za barbarzyńcę pochłoniętego robieniem wielkich pieniędzy. Profesor pogardza swymi studentami, którzy więcej czasu poświęcają treningom w uniwersyteckiej drużynie sportowej niż nauce. Czuje się upokorzony słysząc, że trener sportowy zarabia więcej aniżeli on – wybitny profesor filozofii. Człowiek, którego praca twórcza daje początek nowym technologiom, nie cierpi biznesmena zainteresowanego głównie ich materialną wartością. Znamienne jest, jak wielu amerykańskich naukowców-fizyków sympatyzuje z socjalizmem lub komunizmem. Zważywszy, że są przeważnie ignorantami w dziedzinie ekonomii – nawet profesorowie ekonomii bywają przeciwni temu, co lekceważąco nazywają systemem zysku – nie można się po nich spodziewać niczego innego.

Jeżeli jakaś grupa izoluje się od reszty społeczeństwa, a zwłaszcza od sfer intelektualnych, tak jak czyni to amerykańska society, wystawia się na krytykę ludzi z zewnątrz. Styl życia bogaczy w USA spowodował ich całkowitą izolację społeczną. Mogą czuć się świetnie we własnym kręgu i być dumni, że do niego należą, nie biorą jednak pod uwagę faktu, że rozjątrzają w ten sposób urazy, które skłaniają intelektualistów do przybierania postaw antykapitalistycznych.

Ludwig von Mises

tłum. Jan M. Małek

(Fragment książki „Mentalność antykapitalistyczna”, Wydawnictwo Arcana, Kraków 2000. Publikacja za zgodą Wydawnictwa Arcana)

1 COMMENT

  1. Ktos kto posiada pieniadze ma w nosie co o nim mysla. Moze sobie kupic wszystko i wszystkich. Dzisiaj rano bedac na zakupach w osiedlowej Biedronce zauwazylem ciekawy obrazek. Wychodzac uslyszalem taki jezyk rynsztokowy ze mnie az rzucilo. Na parkingu staly 3 nowe BMW-ki a w nich siedzialo paru „karkow” rozmawiajacych o „biznesie”. Wlasciwie to nie byla rozmowa tylko kuchenna lacina. Slowo ku…a bylo glownym elementem slownictwa. W kazdym aucie siedziala tleniona blondyna, „laska” kapitalistycznego bonza. Gdybym zwrocil im uwage na rynsztokowe slownictwo zadzgali by mnie bez mrugniecia oka. Bo co im zrobia? Zaplacili by sedziemu i prokuratorowi za puszczenie wolno uprzednio kupiwszy zaswiadczenie o niepoczytalnosci od sprzedajnego lekarza. Kasa Misiu, kasa…to jest cel zycia i srodek do niego. Niech zyje kapitalistyczna swiatlosc. PS. Kasjerka w Biedronce zarabia niska srednia krajowa i do domu jezdzi autobusem w ktorym nie wolno jest glosno powiedziec co mysli o tym „gownianym systemie”. Nie wolno o jest tylko robolem a nie byznesmenem.

Comments are closed.