Jak donosi „Rzeczpospolita”, 14 września 2018 roku na wschodzi Ukrainy rozpocznie się wojna. Wynikać to ma z relacji władz Donieckiej Republiki Ludowej.
Według jej przywódców władze Ukrainy przygotowują ofensywę, by odbić zajmowane przez rebeliantów tereny – Ługańską Republikę Ludową i Doniecką. Atak rozpocząć się ma od strony Mariupola, gdzie – według informacji – znajdować się ma 12 tys. ukraińskich żołnierzy.
Informacjom tym zaprzeczają oczywiście władze Ukrainy, twierdząc, że jeśli wojna wybuchnie to na pewno nie z ich winy. Ukraina nie chce zrywać tzw. Porozumień Mińskich, gdyż – jak się obawia – mogłoby to doprowadzić do zniesienia zachodnich sankcji wobec Rosji.
Oba zwalczające się obozy oskarżają się wzajemnie o eskalację konfliktu, podobnie jak o niedawny zamach na przywódcę DRL, Aleksandra Zacharczenke. Według cytowanego przez „Rz” prof. Aleksieja Podbieriozkina, szefa rosyjskiego Centrum Badań Wojskowo-Politycznych w Moskwie „(…) Kijów rozbudował swoją armię i chce siłą rozwiązać konflikt w Donbasie. Scenariusz wojny promują władze USA, Europa tego nie chce”. I dodaje: „Niech ukraińskie władze przypomną, czym się to skończyło w Osetii Południowej. Jeżeli do tego dojdzie, rosyjska armia dojdzie do Kijowa”.
K