Coraz częściej podnoszona jest w pracach ekonomistów kwestia skuteczności działań rządów w walce z epidemią wirusa COVID-19. A może odwołanie się do mechanizmów rynkowych – leseferystycznych – jak to niekiedy jest określane, mogłoby okazać się bardziej akceptowalne i w tym sensie skuteczniejsze?
Wracam do tego odwiecznego pytania (dylematu) w kontekście tego, co przeżywamy od paru tygodni. Jak będę próbował wykazać, rynek nie jest może instytucją doskonałą, ale w sytuacjach pokonywania realnych problemów, staje się rozwiązaniem najlepszym z dostępnych.
Swego czasu, w kontekście zrozumienia systemu kapitalistycznego, odwołałem się do metafory peletonu kolarskiego. Teraz przyszła mi na myśl postać Jessy Owensa, rekordzisty świata w sprintach i w skoku w dal w latach 30. XX wieku. Owens został uznany za „największego i najbardziej znanego sportowca w historii zawodów lekkoatletycznych”. Obecnie Owens ze swoimi rekordami przegrałby z ogromną liczbą współczesnych lekkoatletów, co nie umniejsza wielkich osiągnięć tego lekkoatlety.
Podobnie jest z rynkiem. Patrząc w przeszłość, możemy z pewnością powiedzieć, że rynek był niedoskonały, ale – był najlepszym rozwiązaniem. Rynek jest procesem, procesem ewolucyjnym, adaptacyjnym. W tym sensie nigdy nie jest doskonały, ale w danych okolicznościach okazuje się rozwiązaniem najlepszym z możliwych w danym czasie.
Sytuacja jest podobna do oceny człowieka jako organizmu biologicznego. Często jesteśmy zafascynowani osiągnięciami człowieka, ale ta „doskonała istota” pełna jest błędów i niedoskonałości. Pięknie opisał to Nathan H. Lents w książce ‘Człowiek i błędy ewolucji. Niepotrzebne kości, zepsute geny i inne niedoskonałości ludzkiego ciała’. Kiedy rywalizowalibyśmy np. w bieganiu, to przegralibyśmy z ogromną liczbą zwierząt (poczynając od antylopy, pumy, czy tygrysa). Podobnie przegralibyśmy i w innych rywalizacjach – rozpoznawaniu zapachów, dostrzeganiu drobnych szczegółów, podnoszeniu ciężarów… Mimo to uznajemy człowieka za istotę najlepiej przystosowaną, choć daleką od doskonałości.
Podobnie jest z rynkiem, możemy mówić o jego ułomnościach, ale możemy też powiedzieć, że w danych okolicznościach sprawdza się najlepiej. Człowiek (Homo sapiens) i rynek „ciągną za sobą” bagaż historii, bagaż ewolucyjnych zmian. Ten bagaż może doskwierać, może być uznawany za niepotrzebny i zbędny, ale często okazuje się zbawienny w nietypowych sytuacjach i staje się źródłem rozwiązania zaistniałych problemów.
Jeden z najbardziej wpływowych ekonomistów doby współczesnej, Joseph E. Stiglitz w popularnym podręczniku „Ekonomia sektora publicznego” poświęca bardzo dużo miejsca opisowi zawodności (ułomności) rynku. Do tych zawodności autor zalicza sporo zjawisk. Mamy więc zawodność konkurencji (np. korzyści skali, monopol; tam możemy przeczytać zdanie, które zawsze wywołuje mój sprzeciw: „…dysponowanie przez innowatora pewną informacją, wiedzą, trudno dostępną dla innych, może mu ułatwić zdobycie dominującej pozycji na rynku” – to stanowisko Stiglitza wynika z jego przekonania, że „…na rynku musi istnieć konkurencja doskonała, tzn. musi na nim być wystarczająco wielu producentów, z których każdy jest przekonany, że nie ma wpływu na cenę”).
Inne zawodności rynku według Stiglitza to: efekty zewnętrzne (np. problem gapowicza), istnienie dóbr publicznych, niekompletność rynków (w tym: ubezpieczenia i rynek kapitałowy – „prywatny rynek nie oferuje ubezpieczeń od wielu ważnych rodzajów ryzyka”), asymetria informacji i koszty egzekwowania umów, niepełna (niedoskonała) informacja, niemożliwość zapewnienia dóbr pożądanych społecznie, „niestabilność” systemu gospodarczego (bezrobocie, inflacja, brak równowagi), niesprawiedliwy podział dochodów.
Poglądy Stiglitza w tym zakresie podzielają inni ekonomiści głównego nurtu. Do podstawowych źródeł niedoskonałości (ułomności) rynku należą: efekty zewnętrzne, dobra publiczne, niekompletność rynków, niedoskonała konkurencja (w skrajnym przypadku występująca w postaci monopolu), niedobory informacyjne (niedoskonała wiedza, asymetria informacji), nierównowaga gospodarcza (fluktuacje PKB i wielkości zatrudnienia), niesprawiedliwy podział dochodów. Jak twierdzą zwolennicy tego typu poglądów, w rezultacie występowania tych zawodności dokonuje się niewłaściwa (tj. nieefektywna lub niesprawiedliwa) alokacja zasobów. W tym sensie rynek jest niedoskonały. Ingerencja władz publicznych w gospodarkę uzasadniana jest koniecznością usuwania przyczyn lub skutków tej niedoskonałości (ułomności).
W manuskrypcie jednego z recenzowanych przeze mnie kilka lat temu podręczników uniwersyteckich z makroekonomii przeczytałem: „Najbardziej spektakularnymi przejawami zawodności rynku są niesprawności makroekonomiczne, czyli występowanie bezrobocia, inflacji i braku równowagi”. Na szczęście, po mojej krytycznej recenzji, autorzy tego podręcznika wykreślili to zdanie, ale samo to, że napisali je w pierwszej wersji świadczy o stylu myślenia niektórych ekonomistów. Wielu ludzi, ale jak widać także wielu ekonomistów, ulega takiemu złudzeniu, że rząd walczący z bezrobociem, inflacją czy biedą, „naprawia błędy rynku”. Nie mamy tutaj miejsca na dłuższą dyskusję, ale jak pokazują liczne badania, to rządy, najpierw swoimi regulacjami, swoimi decyzjami, przyczyniają się do zwiększania bezrobocia, inflacji, czy biedy, a potem usilnie walczą z tymi zjawiskami. Rządy zachowują się często jak ten „bohaterski strażak”, który najpierw podpala dom, a potem dzielnie gasi pożar.
Zarzuty w stosunku do rynku przypominają trochę zarzuty, jakie mogliby mieć fizycy w stosunku do natury. Fizycy też mogliby powiedzieć, że natura jest niedoskonała (ułomna). Za taką podstawową „zawodność natury” uznać można np. tarcie, które przyczynia się do ogromnych strat energii i z tego punktu widzenia cudownie byłoby je wyeliminować. Załóżmy, że dzięki jakiejś boskiej interwencji tarcie jest wyeliminowane. Czy dałoby się żyć w takim świecie? Pozostawiam to wyobraźni czytelników, jak poruszalibyśmy się w takim świecie, czy możliwe byłyby takie proste czynności jak chodzenie, siedzenie na krześle, czy pisanie?
Jak się wydaje, wszystkie te zarzuty podnoszone wobec rynku wynikają z chęci stworzenia doskonałego systemu gospodarczego. Interwencje rządu powinny sprzyjać osiągnięciu tej doskonałości. Kilkudziesięcioletnie doświadczenie pokazuje dobitnie, że taki interwencjonizm po prostu nie działa. Po raz kolejny w dziejach okazuje się, że zbudowanie czegoś doskonałego jest po prostu utopią. Na szczęście coraz więcej publikacji odnosi się do „drugiej strony medalu”, mianowicie zawodności (ułomności) rządu. Coraz częściej pisze się o tym, że zawodności rządów są znacznie większe niż zawodności rynku.
Zaakceptowanie istnienia ułomności rynku pozwoliłoby nam lepiej zrozumieć to, co dzieje się w rzeczywistości gospodarczej. Dobrze byłoby, żebyśmy zaakceptowali to, że rynek nie załatwi wszystkiego w sposób totalny, stuprocentowy i przestali go krytykować. Rynek nie przyczyni się do tego, by całkowicie zniknęły takie zjawiska społeczne, jak: bieda, bezrobocie, narkomania, by ludzie nie pili w ogóle alkoholu, by nie chorowali na AIDS, itd. To, co rynek może zagwarantować, to „jedynie” pewność, że każde z tych nieszczęść będzie zlikwidowane w pewnym, racjonalnym (można powiedzieć – optymalnym) stopniu.
Powinniśmy zawsze pamiętać o tym, co jest istotą aktywności człowieka gospodarującego (procesu gospodarczego). Mianowicie to, że nasze liczne (można nawet powiedzieć – nieograniczone) cele realizujemy przy wykorzystaniu ograniczonych zasobów. Tej ograniczoności zasobów (czy to np. w postaci dostępnego kapitału, czy czasu, którym dysponujemy) nie jesteśmy w stanie pokonać. Jest to prawdziwe zarówno w przypadku pojedynczego człowieka, jak i w skali całego społeczeństwa.
Na początek przyjmijmy, że mamy do zrealizowania jeden cel. Na rysunku przedstawiono wykres obrazujący zależność stopnia realizacji tego celu w zależności od skumulowanych nakładów (kosztów) ponoszonych w trakcie realizacji tego celu. W rzeczywistości społecznej (gospodarczej) nie obserwujemy proporcjonalnej zależności pomiędzy nakładami a efektami (linia granatowa na rysunku), tzn. tego, że przy 20 proc. nakładów obserwujemy 20 proc. realizacji celu, przy 60 proc. nakładów mamy 60 proc. efektów, itd. W praktyce zależność ta jest nieliniowa, obrazowana przez tzw. krzywą Lorenza (linia żółta na rysunku). Jest to ilustracja pewnej empirycznej zasady noszącej nazwę zasady 80/20, obserwowanej nie tylko w sytuacji rynkowej, ale niemalże we wszystkich dziedzinach aktywności człowieka. W przybliżeniu możemy powiedzieć, że przy zaangażowaniu ok. 20 proc. naszych zasobów doświadczamy realizacji naszego celu w ok. 80 proc.
Gdy mówię o tym swoim studentom, to proponuję, by przypomnieli sobie sytuacje, których z pewnością doświadczali w swoich domach rodzinnych. Powiedzmy, że w jakąś sobotę byli proszeni przez któregoś z rodziców o posprzątanie swojego pokoju. Zazwyczaj po godzinie sprzątania studenci uznawali, że pokój jest posprzątany. Wtedy ponownie zjawiał się ktoś z rodziców i zwracał im uwagę, że gdzieś tam w zakamarkach pokoju (za szafą, pod łóżkiem, …) jest jeszcze „nie w pełni posprzątane”. Studenci odpowiadali na to, że przecież jest już prawie czysto („80 proc. czysto”), i że gdyby chcieć doprowadzić pokój do klinicznej czystości, trzeba by było spędzić kolejne cztery godziny. Całkiem racjonalnie studenci ci argumentują, że w ciągu tych czterech dodatkowych godzin mogą zrobić kilka innych, ciekawszych rzeczy: przeczytać parę rozdziałów książki, pójść do kina, spotkać się z przyjaciółmi, itp. Wskazują oni, że gdyby rodzice uznali, że takie pozostawiane pokoju posprzątanego w 80. proc. jest nieakceptowalną niedoskonałością i zmusili ich do klinicznego, stuprocentowego posprzątania pokoju, to takie zachowanie byłoby nieracjonalnie.
Rynek efektywny
Przechodząc do sytuacji ogólnej, możemy powiedzieć, że mając do dyspozycji ograniczone zasoby możemy je przeznaczyć na pełną realizację jednego projektu lub na częściową, średnio rzecz biorąc osiemdziesięcioprocentową realizację kilku projektów. Rządy najczęściej wybierają tę pierwszą opcję – po to, by politycy-biurokraci mogli wykazać się pełną realizacją zaplanowanego celu. Tego, że efektem takiego podejścia są liczne, niezrealizowane projekty (cele społeczne) już nie widać i o nich się nie dyskutuje. W gospodarce rynkowej, dzięki spontaniczności ludzkich działań, dzięki swoistej racjonalizacji swoich zachowań przez producentów i konsumentów, społeczeństwo realizuje w niepełnym, ale satysfakcjonującym stopniu, wiele projektów, efektywnie wykorzystując ograniczone zasoby.
Odpowiedź na zadane w tytule pytanie istnieje i jest stosunkowo prosta. Pozwólmy rozwiązywać rynkowi problemy gospodarcze. Rządy niech stwarzają odpowiednie warunki, sprzyjając działaniu mechanizmów rynkowych. Warunkiem (nie jedynym, ale koniecznym) skuteczności działań rynkowych i aktywności rządów jest swoboda działań i danie jednostkom szansy bycia odpowiedzialnymi za skutki podejmowanych decyzji. Ta odpowiedzialność dotyczy zarówno uczestników rynku, jak i polityków wybranych przez społeczeństwo do koordynowania aktywności społeczeństwa. Niestety, przez ostatnie kilkadziesiąt lat skutecznie oduczani byliśmy brania na siebie tej odpowiedzialności – i w Polsce, i w innych krajach zachodnich.
Witold Kwaśnicki