Przypadek zatrucia Odry jest niezwykle pouczający. Pamiętacie apele różnej maści ekspertów medycznych z czasów tzw. pandemii koronawirusa, którzy, stręcząc nam preparaty zwane szczepionkami, jako jedyne remedium na zapobieżenie zarażeniu covid-19, mówili: „Trzeba wierzyć w naukę”. Sprawa Odry pokazuje, że „wiara” ta nie jest dużo warta. Inaczej mówiąc – mamy uwierzyć w „szczepionki”, które wyprodukowano w błyskawicznym tempie, tymczasem od kilku tygodni tabuny naukowców nie są w stanie stwierdzić, co zatruło ryby w najdłuższej granicznej polskiej rzece.
Wystarczy poczytać artykuły w mainstreamowych mediach, w których różni profesorowie zastanawiają się na problemem zdechłych ryb, by dojść do wniosku, że tak naprawdę nikt nic nie wie. I tak dla przykładu prof. Piskozub, fizyk morza z Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk mówi w rozmowie z TVN24: „Powiem szczerze, że gdyby się okazało, że to nie jest zrzut toksyny z fabryki, tylko że to jest po prostu efekt zmian klimatu, to ja bym się bał tego jeszcze bardziej, bo to znaczy, że nie możemy z tym nic zrobić, bo zmiany klimatu, niestety, w krótkim czasie nie powstrzymamy”.
Tymczasem inny uczony, prof. Drąg z Politechniki Wrocławskiej mówi: „Pojawiają się też opinie o wpływie zmian klimatycznych. Myślę, że ta teoria też jest całkowicie nietrafiona. Gdyby tak było, to zmiany klimatyczne nie dotyczyłyby tylko jednej rzeki, zwłaszcza tak silnej, jaką jest Odra. Zaczęłoby się od mniejszych rzek, a takich przypadków nie mamy”.
Inny przykład dotyczył domniemanego występowania rtęci w Odrze, co – jak twierdzono – mogło być przyczyną zatrucia ryb. Najpierw ogłoszono, że rtęć wykryto, potem temu zaprzeczono. Poza naukowcami w spór włączyli się politycy, co stało się przyczyną jeszcze większego zamętu. Ostatecznie rtęć wykluczono… Ale czy do końca? Prof. Magdalena Bełdowska z Instytutu Oceanografii i Pracowni Chemii Morza i Atmosfery UG, w rozmowie z Radiem TOK-FM stwierdziła: „Zajmuję się badaniem metali w środowisku wodnym od ponad 20 lat. Napisałam ponad 100 publikacji naukowych o metalach w środowisku, w tym o rtęci. Z pełną odpowiedzialnością mówię: to nierealne, że w wodzie z Odry, jak i w rybach, nie stwierdzono rtęci. Rtęć i inne metale śladowe naturalnie występują w środowisku – w glebie, osadzie, wodzie powietrzu”.
Jednak inny naukowiec dr Maciej Modzel, chemik, z Zakładu Chemii Organicznej Uniwersytetu Wrocławskiego nie wydaje się aż tak przekonany do jednoznacznych stwierdzeń prof. Bełdowskiej: „Nie należy panikować, zwłaszcza, że nie wiemy dokładnie, ani w jakiej postaci czy ilości, ani od jak dawna występuje rtęć w Odrze. Natomiast na pewno do wyjaśnienia sytuacji należy zrezygnować z jedzenia organizmów zamieszkujących tę rzekę, jak również z picia (w tym – pojenia zwierząt!) nieuzdatnionej wody. Jeśli potwierdzi się informacja o rtęci, to prawdopodobnie zrezygnować z jedzenia ryb z Odry będzie trzeba na dużo dłużej”.
Pojawiają się jeszcze inne hipotezy próbujące wyjaśnić pomór ryb: tzw. przyducha, nadmierne zasolenie, nadmierne natlenienie, osady denne, toksyczne algi, różnego rodzaju związki chemiczne… Można by jeszcze długo wymieniać, jednak wniosek jaki się nasuwa jest jeden: mamy do czynienia z domysłami, hipotezami, teoriami – nauka pełna ekspertów rozsianych po instytutach, uniwersytetach, politechnikach, laboratoriach i urzędach itp. nie potrafi – jak dotąd – jednoznacznie stwierdzić, dlaczego ryby w Odrze zdechły.
Gdy kilkanaście lat temu znaleziono w lokalu „Samoobrony” powieszonego Andrzeja Leppera, bardzo szybko stwierdzono, zanim jeszcze przeprowadzono sekcję zwłok, że było to samobójstwo. Gdy współcześnie, co rusz umiera nagle młody człowiek, który wcześniej był okazem zdrowia, jedyne, co pewne w oficjalnym przekazie to to, że na pewno nie jest to skutek przyjęcia tzw. szczepionki na covid-19.
Przejście z tematu Odry na Leppera i „pandemię” nie jest przypadkowe. Ma ono uzmysłowić czytelnikom, jak nikłe podstawy logiczne ma zawołanie covidowych ekspertów: „Uwierz nauce!”. Nauka nie potrzebuje wyznawców. Potrzebuje pasjonatów i wolności. Ja wierzę w to, że rzeczywiście są naukowcy, którzy spędzają swoje życie w laboratoriach i dokonują odkryć, czy próbują opisywać świat. I teraz też na pewno są tacy, którzy starają się znaleźć prawdziwą przyczynę zatrucia Odry i śmierci ryb. Jeśli coś może przeszkodzić w dojściu do prawdy to polityka, która, gdy tylko uzna za stosowne, niektóre oceny – te niewygodne dla niej – określić może za „nienaukowe”, „szurskie” i „foliarskie”, a inne lansować – przy wsparciu sprzedajnych „ekspertów” – jako jedynie obowiązujące. Skorumpowane media będą w tym bardzo pomocne.
W kwestii zatrucia Odry, póki co funkcjonuje w miarę wolny przepływ myśli. Mimo że oceny naukowców, choćby nawet te przytoczone wyżej, różniły się diametralnie od siebie, nikt nie grozi profesorom Piskozubowi czy Drągowi, że zawiesza ich w czynnościach zawodowych i kieruje przeciwko nim wnioski do jakichś tam komisji dyscyplinarnych. Jak dotąd nie powstała przy premierze rządu RP żadna Rada Mędrców Ekologicznych, która rekomendowałaby Morawieckiemu np. obowiązek testowania na obecność rtęci w organizmie całej populacji żyjącej wzdłuż Odry, czy zamknięcie całego przemysłu wzdłuż kilkusetkilometrowego koryta rzeki, aż po Bałtyk.
Na szczęście!
Ale kto wie, czy do prób powołania tego typu atrapy nie dojdzie. Niejeden „ekspert” pewnie już przebiera nóżkami. A dlaczego mieliby to nie być dotychczasowi sprawdzeni giganci „wiary w naukę”: pp. Simon, Pyrć, Horban i cała reszta tego towarzystwa? A może nagle okaże się, że ryby zdechły z powodu covida? Skoro wykrywano patogen w ściekach, to dlaczego miałoby go nie być w Odrze? Inni żartują jeszcze, że ryby zdechły po tym, jak do Odry wylano niewykorzystane dawki „szczepionek” na covid… Żarty żartami, ale sprawa jest poważna.
W przypadku „pandemii” żadna debata nie była możliwa. Pamiętamy – odwoływano programy telewizyjne, w których padały opinię niezgodne z tym co nakazywał sanhedryn. Lekarzy, którzy mieli odwagę prezentować publicznie inne oceny sytuacji, inne metody walczenia z „pandemią”, niż ta jedyna obowiązująca, odsądzano od czci i wiary. Wiara w wirusa, w maseczki, wiara w masowe testowanie, wiara w lockdowny i w kwarantanny i – wreszcie – wiara w masowe „szczepienia” preparatami o niezbadanych do końca skutkach ich podania, stała się dogmatem. A wiadomo, kto podważa dogmat, jest odszczepieńcem i zasługuje na potępienie. Tymczasem nauka wymaga czasu, ciszy, burzy mózgów, negowania i wątpliwości. Coś, co dążenie do prawdy zastępuje wiarą w dogmat przestaje być nauką, a staje się czymś na kształt religii. Nie bez przyczyny mówi się dziś o religii covidiańskiej i o jej wyznawcach…
Ci, którzy „uwierzyli w naukę” słuchając covidowych ekspertów powinni uważnie obserwować to, co dzieje się wokół kwestii zatrucia Odry. I zadać sobie pytanie: jak to możliwe, że „nauka” w kilka miesięcy wyprodukowała, opartą na nowatorskiej technologii „szczepionkę” na covid-19, zapewniając, że jest ona skuteczna, bezpieczna i niezbędna, a jednocześnie ta sama „nauka”, już od kilku tygodni nie potrafi podać przyczyny zatrucia ryb w rzece. Niewykluczone, że i jedno i drugie to „pic na wodę fotomontaż” i robienie nas w konia. Że owe „szczepionki” były przygotowywane już od dawna, a czekano jedynie na dobry moment, by ogłosić „pandemię”, po czym wykreować popyt na nie (jakoś tak nagle po problematycznej przegranej Trumpa w wyborach w USA) i doprowadzić do „wyszczepienia” jak najliczniejszej populacji. W jakim celu, poza oczywiście miliardowymi zyskami koncernów farmaceutycznych? Podobnie z Odrą… Przyczyna być może jest znana już od dawna, lecz z jakichś względów pozostaje ona w ukryciu. Nawet jeśli nigdy nie dowiemy się prawdy, zarówno w pierwszej jak i w drugiej sprawie, jeśli choć garstka tych, którzy „uwierzyli w naukę” zacznie mieć jakieś wątpliwości co do otaczającej ich rzeczywistości, to już będzie sukces. Choć – co trzeba wyraźnie zaznaczyć – nie musi to oznaczać lżejszego i milszego życia. Wprost przeciwnie…
Paweł Sztąberek