W ramach Debaty PROKAPA „Czy stoimy w obliczu kryzysu gospodarczego?” publikujemy opinię p. Damian Kota, eksperta Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego (PAFERE).
1. Co czeka światową gospodarkę w najbliższych miesiącach?
Brak stabilności i brak przełomowych decyzji, które mogłyby zdecydowanie zmienić bieg trwającego już kilka lat kryzysu. Politycy sterujący gospodarką mają coraz mniej instrumentów, które byliby skłonni zastosować, przy założeniu oczywiście, ze chcą zachować władzę. Normą są wystąpienia polityków, apele, spotkania na szczycie. Jeżeli takie działania stają się codziennością to trudno uwierzyć, że będą miały uspakajające działanie na społeczeństwo. A ludzie są zmęczeni kryzysem. Stąd niewiele trzeba abyśmy byli świadkami kolejnych wybuchów niezadowolenia w krajach, które muszą pogodzić się z niezbędnymi reformami.
To co z pewnością można powiedzieć, to dalsze perturbacje w świecie finansów. Bankom brakuje finansowania długoterminowego, podczas gdy krótkoterminowe jest zapewnione przez drukarnie banków centralnych. Perspektywa czasowa inwestorów pozostających na rynkach finansowych istotnie się skróciła. Decyzje są podejmowane od jednej publikacji danych do następnej. Świat finansów na dobre przeobraził się w globalne kasyno. Istotnymi wydarzeniami, których oczekujemy we wrześniu będzie udzielenie dalszej pomocy dla Grecji oraz decyzja FED co do kolejnej, trzeciej rundy luzowania polityki monetarnej (QE 3).
2. Jak potoczy się sytuacja gospodarcza w Stanach Zjednoczonych, w krajach strefy euro (czy wspólna waluta przetrwa?), w Polsce, w Azji?
3. Czy świat istotnie stoi w obliczu kryzysu gospodarczego a jeśli tak, to jaki przyjmie on charakter, jak długo może trwać, jakie mogą być jego konsekwencje i jak zmieni się świat po jego zakończeniu?
6. Jak potoczą się losy polskiej gospodarki i czy jest ona w stanie uniknąć kryzysu?
Jesteśmy wciąż w kryzysie, punktem spornym pozostaje tylko definicja. Losy gospodarek zależą od decyzji politycznych.
Zaczynając od największych – USA – sygnały płynące z gospodarki są negatywne. Bezrobocie (oficjalne 9,1%) będzie się zwiększało. Brak decyzji FED co do QE 3 już teraz spowodował odwrót od ryzykownych aktywów i umocnienie dolara. To jest oczywiście bardzo zły sygnał dla kapitału spekulacyjnego. Stany kupiły sobie trochę czasu zwiększając limit zadłużenia, ale to nie rozwiązuje problemu. Zmaganie się z kryzysem będzie coraz kosztowniejsze, ponieważ działania rządzących nie są nastawione na prawdziwą restrukturyzację (czyli pogodzenie się z kryzysem i zaakceptowanie strat) a na jej uniknięcie. Poprzez interwencje USA zmierzają w odwrotnym kierunku. Dominująca rola dolara, już poważnie osłabiona, zostanie jeszcze bardziej podminowana nie tylko przez działanie FEDu, ale również administracji podatkowej. Mam tutaj na myśli czekające na wdrożenie regulacje FATCA, o czym postaram się w najbliższym czasie napisać na Prokapitalizm.pl. Reasumując, supremacja Stanów Zjednoczonych na polu gospodarczym i militarnym jest zagrożona. Kraj ten staje się, na naszych oczach, współczesnym Rzymem, chylącym się ku upadkowi. Pytanie pozostaje otwarte, jak długo ten proces potrwa?
Co do reszty państw… W euro nie wierzę, zbyt wiele sprzecznych interesów państw członkowskich powinno bardzo szybko doprowadzić do upadku tę sztuczną walutę. Ale pamiętajmy, że euro jest tworem politycznym i w średnim terminie spodziewam się raczej dalszego testowania możliwości wprowadzenia daleko idącej centralizacji, niż przyznania się do porażki.
W Polsce, moim zdaniem, na bardzo długo pożegnaliśmy się z perspektywą wzrostu gospodarczego dającego realną możliwość dogonienia gospodarek rozwiniętych. Pod koniec tej dekady silnie odczujemy problemy demograficzne i na to już nie znajdziemy lekarstwa. Narastające zadłużenie też nie napawa optymizmem. Ostatecznie okaże się, że minione 20 lat transformacji z ledwością pozwoliło na awans do drugiej ligi. A nie zapominajmy, że awans ten odbył się w sprzyjających warunkach gospodarczych. Innymi słowy, kupony za obalenie komunizmu i wdrażania niby-rynkowej gospodarki już wydaliśmy. Bieżące, relatywnie dobre wyniki, przejdą za chwilę do historii. W szczególności wynik PKB za II kwartał (+4,3%) został wsparty inwestycjami infrastrukturalnymi (związanymi między innymi z Euro 2012) oraz wydatkami konsumpcyjnymi. Konsumpcja prywatna znajdzie wkrótce poważne ograniczenie, ponieważ już teraz kredyt konsumpcyjny się kurczy, a wzrost konsumpcji odbywa się kosztem spadającej skłonności do oszczędzania. Ludzie z tak zwanej ulicy nie zdają sobie sprawy z tego, że jako ogół społeczeństwa polskiego posiadają pasywa (czyli zaciągnięte kredyty) przekraczające aktywa (oszczędności).
Mówiąc o Azji możemy się ograniczyć właściwie do Chin. Wielki znak zapytania. Sprzeczności o podłożu kulturowym, narodowościowym, rola państwa w gospodarce i aspiracje polityczne, to najważniejsze czynniki ryzyka. W długim terminie Chiny będą musiały zmierzyć się z problemami demograficznymi – pokłosiem decyzji, które podjęto 20 lat temu. Perspektywa dalszego rozwoju Chin nie jest oczywista. Awans państwa został akcelerowany przez inflacyjną politykę USA. Teraz jesteśmy świadkami prób podtrzymania tego awansu przez chiński bank centralny. Chiny zmagają się z inflacją i nietrafionymi inwestycjami, które śmiało mogą stać się ekonomiczną „Hiroszimą”. I kiedy grzyb dymu nie zdąży jeszcze opaść na dobre, demograficzna bomba „Nagasaki” rozwieje wszelkie wątpliwości.
4. A może kryzys nam nie grozi i gospodarki poszczególnych krajów zaczną już wkrótce odnotowywać wzrosty?
To jest możliwość tylko statystyczna. Jeżeli za wzrost przyjmiemy tylko oficjalny wskaźnik PKB, co jest powszechną praktyką na świecie, to nie zapominajmy, że tym czego nie widać jest źródło finansowania tego wzrostu. Nieocenionym źródłem wzrostu PKB był przez ostatnie dekady dług. Warto postawić pytanie – czy świat posiada niewyczerpany limit długu? Z pewnością nie.
5. Jak przeciętny Kowalski powinien przygotować się na ewentualny kryzys? Jak powinien ulokować swoje oszczędności, jeśli oczywiście takie posiada?
Powinniśmy się przyzwyczaić do myśli, że szanse na płacenie niższych podatków bledną. Za narastające długi będziemy musieli zapłacić niższym standardem życia. Sprawą otwartą pozostaje które grupy społeczne bardziej odczują kryzys – ja bym stawiał na te, które w demokracji nie są w stanie zachwiać pozycją władzy. Ogólna rada na kryzys to podążanie za wiedzą i doskonalenie umiejętności – powinna pozostawać myślą przewodnią młodego pokolenia. Pokolenia doświadczającego obecnie 30% bezrobocia. Przygotowanie w sensie finansowym, czyli zachowania siły nabywczej pieniędzy (ogólnie majątku), nie jest łatwym i oczywistym zadaniem. Pierwszy krok to zrozumienie swojej awersji do ryzyka. Krok drugi to wybranie lokat, których działanie rozumiemy i wiemy, że spełnią swoją rolę anty-kryzysową. No ale zapomnieliśmy o punkcie zerowym … przed czym właściwie mamy chronić nasze oszczędności? Czy spodziewać się np. hiperinflacji?
Inflację zasadniczo już mieliśmy, niewidoczną. Diabeł znowu tkwi w szczegółach. Inflacja rozumiana jako zmiana cen koszyka produktów i usług konsumpcyjnych jest zwodniczym wskaźnikiem. Przykładowo, nie zawiera w sobie cen nieruchomości. Jeżeli ktoś w 2003 roku zastanawiał się nad inwestycją w mieszkanie i tego nie uczynił, to mógł się srogo zawieść. Wzrost cen nieruchomości był tak dynamiczny, że przechowywanie pieniędzy na lokacie w banku przyniosło realną stratę. A inflacja przecież była niska … a stąd i niskie było oprocentowanie depozytów, pozostające w relacji do oficjalnych wskaźników inflacji.
Od wybuchu kryzysu, mieliśmy do czynienia z gwałtownym spadkiem bogactwa wygenerowanego przez rynki finansowe. Pojawiły się straty na nieprzemyślanych inwestycjach. Długi państwowe też zaczęły ciążyć coraz bardziej. W obecnej sytuacji światowy system bankowy nie jest w stanie bez pomocy banków centralnych wygenerować impulsu inflacyjnego, ponieważ: a) banki mają za niskie fundusze własne (przez straty) i nie są w stanie dalej pompować bilansów ryzykownymi aktywami, b) płyniemy obecnie z trendem zwiększania wymogów kapitałowych (minimalnej relacji funduszy własnych banków do aktywów obciążonych ryzykiem), co jeszcze bardziej ogranicza kreację kredytów, c) bankom brakuje długoterminowego finansowania. Jedyna możliwość wygenerowania inflacji w obecnych warunkach to tylko poprzez dalsze zadłużanie państw. I tutaj pojawia się źródło zasilenia w postaci banku centralnego. Praktyka skupu państwowego zadłużenia za wydrukowane z powietrza pieniądze jest najlepszym przepisem na inflację. Tak samo skupowanie przez bank centralny papierów wartościowych z rynku. To co się udało dobrze w USA, dzięki luzowaniu polityki monetarnej, to sztuczne wywołanie koniunktury na giełdzie. Ale jak widzimy to nie działa na realną gospodarkę, bo nie może. Gospodarstwa domowe, zdając sobie sprawę z posiadanego już zadłużenia i niepewności jutra, nie skaczą na główkę z bagażem jeszcze większych kredytów. Lepsze natomiast w takiej działalności może być państwo, bo nie posiada tak oczywistego instynktu zachowawczego jak pojedynczy konsument. Państwo jest jak ziemia niczyja, i tutaj upatrywałbym ewentualnego zagrożenia. W warunkach inflacji pieniądza najlepiej egzamin zdają inwestycje w aktywa trwałe (np. nieruchomości) i tradycyjnie złoto. Nie wiemy jaka inflacja zostanie wygenerowana ostatecznie, i dzisiejsze wzrosty wspomnianego złota są tego wyrazem. Inwestycja w nieruchomości nie oznacza automatycznej ochrony. W kategoriach nominalnych możemy zyskać – co jest lepsze niż trzymanie papierowego pieniądza – ale w ujęciu realnym, po uwzględnieniu inflacji możemy wyjść pod kreską. Jeżeli natomiast obecny kryzys nie będzie dalej „leczony” inflacją pieniądza to możemy spodziewać się nawet nominalnych spadków cen wielu klas aktywów, w tym i nieruchomości.
Na koniec – ponieważ jestem od czasu do czasu o to pytany – pozwolę sobie na głębsze wniknięcie w obecny stan rynku nieruchomości w Polsce. Moim zdaniem nie warto obecnie inwestować w nieruchomość, chyba, że na własny użytek. Ceny co prawda spadły od zakończenia bumu znacząco, ale nie widzę czynników, które miałyby w kolejnych latach podnieść realne ceny nieruchomości. Nawet nie sądzę, aby ceny nominalne na koniec tej dekady dotarły do poziomów z 2007-2008 roku. Przyczyny to: a) ograniczenie finansowania długoterminowego nieruchomości przez banki i wzrost kosztu finansowania – marż, b) czynnik demograficzny, czyli starzenie się społeczeństwa, c) ograniczenia działania programu „rodzina na swoim”, d) zalegające na rynku nieruchomości gotowe na sprzedaż. Skoncentrujmy się na ostatnim. Obecnie w samej Warszawie mamy 18.500 mieszkań gotowych na sprzedaż. W całej Polsce są to „zapasy” rzędu 46.000 mieszkań. To naprawdę dużo. Wielu deweloperów jest w bardzo słabej kondycji finansowej bo pozostali z inwestycjami, które mogły się opłacić tylko przy cenach obowiązujących w okresie prosperity. Słabi uczestnicy rynku bankrutują, a na ich miejscu umacniają się duże firmy, zdolne przejmować po niższych cenach rozpoczęte inwestycje i grunty. Jeżeli firma oferująca mieszkania jest jednocześnie inwestorem i generalnym wykonawcą, to może w Warszawie już obecnie sprzedawać mieszkania w segmencie popularnym poniżej 6000 PLN za m2. Dzieje się tak ponieważ główne czynniki kosztowe, tj. koszt budowy zamyka się poniżej 3000 PLN za m2 (powierzchni użytkowej mieszkania), a koszt gruntu mieści się często w kwocie 500-1000 PLN. W warunkach kryzysowych koszty wykonania (praca i materiały) powinny być jeszcze niższe niż dzisiaj. Pierwszorzędnym działaniem, które zdecydowanie wpływa na powodzenie inwestycji w nieruchomości jest analiza sytuacji demograficznej i ekonomicznej kraju. Dostajemy wówczas odpowiedź na pytanie, kto od nas naszą inwestycję odkupi i dlaczego miałby za nią zapłacić realnie więcej niż my dzisiaj. Jak już wspomniałem wcześniej nad sytuacją demograficzną w Polsce zbierają się raczej ciemne chmury niż promienie słońca.
Damian Kot
Damian Kot jest ekspertem Fundacji PAFERE
Debatę przygotował Paweł Sztąberek
Pana Damiana Kota nazywam pseudoekspertem. Nawet nie chce sie juz czytac takich historii. Komus placa i opowiada te historie w zamian. Oglupianie ludzi trwa w najlepsze.
Marko – tyś ogłupiony.
Comments are closed.