Z Declanem Ganleyem rozmawia Olga Doleśniak-Harczuk.
Pana wizyta w Polsce zrobiła spore zamieszanie. Czego szuka Declan Ganley nad Wisłą?
Przybyłem do Polski w kilku celach. Przede wszystkim jako przedstawiciel organizacji Libertas zamierzam spotkać się z polskimi politykami oraz przedstawicielami świata biznesu. Moim głównym celem jest doprowadzenie do powstania w Polsce stowarzyszenia, fundacji oraz partii ogólnoeuropejskiej, która mogłaby wystartować w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego. Taka partia polityczna byłaby głosem proeuropejskim, ale sceptycznym wobec niedemokratycznych praktyk Brukseli. Chcemy współdziałać z osobami, które są proeuropejskie, ale dostrzegają palącą potrzebę reform samych struktur unijnych, co dla nas oznacza więcej demokracji, odpowiedzialności i przejrzystości. Ważnym aspektem jest też podniesienie rangi Europy. Przecież teraz Kreml traktuje Europę jak głupka, co widać najlepiej na przykładzie kryzysu gazowego.
Jak powinna wyglądać Unia Europejska?
Uważam, że państwa unii powinny stanowić dla siebie oparcie, szczególnie teraz w obliczu kryzysu finansowego. Należy zadbać o to, by współpraca wewnątrz unii była bardziej efektywna niż ma to miejsce dzisiaj. Brukselskie działania powinny być bardziej demokratyczne, ludzie, którzy rządzą na górze muszą zmienić metody. Będziemy dążyć do tego, by Unia bardziej liczyła się na arenie międzynarodowej, szanowała tożsamość i wolę tych, którzy się na nią składają. Mówimy wyraźne „nie” antydemokratycznej formule traktatu lizbońskiego i zdecydowane „tak” silnej i demokratycznej Europie. Powinno się odbyć ogólnoeuropejskie referendum, w którym wszyscy mogliby odpowiedzieć na pytania, jakiej Europy oczekują – demokratycznej i wolnej czy postdemokratycznej i nieudolnej. Moja organizacja nie jest antyeuropejska ani eurosceptyczna, jesteśmy jak najbardziej za Unią Europejską, ale nie na zasadach przeczących demokracji.
Mógłby Pan skrótowo objaśnić główne punkty programu Libertas?
Demokracja, odpowiedzialność i przejrzystość – to słowa kluczowe naszego programu. Patrzenie władzy na ręce, zwalczanie korupcji w instytucjach unijnych, walka o przejrzystość decyzji tak, by każdy mógł zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Poza tym bezpieczeństwo unijne, co z kolei wiąże się z potrzebą mówienia jednym głosem w sytuacjach kryzysowych. Tak by ten głos był brany na serio. Istnieje też duża potrzeba niezależności decyzyjnej i ustawodawczej poszczególnych państw członkowskich, to rządy suwerennych państw mają największą świadomość tego, czego oczekują po nich obywatele. Bruksela nie powinna decydować o wszystkim. Zatem naszymi priorytetami jest więcej demokracji w unii, przeciwdziałanie korupcji, redukcja biurokracji i uczynienie z Unii Europejskiej partnera z którym inni będą się liczyć. Jeżeli dojdzie do tego, że UE będzie reprezentowana przez prezydenta, to zależy nam na tym, by był to ktoś wybrany w wyborach powszechnych, głosami wszystkich ludzi żyjących w krajach Unii, a nie przez wąską brukselską elitę.
Na jakie poparcie możecie liczyć w państwach unijnych?
Obecnie Libertas bardzo intensywnie działa we wszystkich 27 państwach Unii, prowadzimy dyskusje na wszystkich szczeblach. Rozmawiamy z politykami, biznesmenami, zwykłymi obywatelami, przedstawicielami najróżniejszych organizacji i środowiskami akademickimi. Jak do tej pory spotkaliśmy się z bardzo pozytywnymi reakcjami. Bardzo owocny okazał się nasz pobyt w Republice Czeskiej w okresie między Świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem. Okazało się bowiem, że mimo iż na dobre nie zaczęliśmy prowadzić kampanii wyborczej, już dziś możemy liczyć na 22 proc. poparcie tamtejszego społeczeństwa.
Czechy przejęły prezydencję w Unii, czego spodziewa się Pan po czeskim przewodnictwie?
Po Czechach oczekuję przede wszystkim mniej „szołmeństwa”, a więcej komunikacji. Sarkozy wykorzystał swój okres prezydentury w Unii na swoiste tournee promocyjne. Wiem, że media to kochają, bo tego typu osobowości dobrze się prezentują, ale trzeba przyjrzeć się faktom. Kwestia odcięcia przez Moskwę dopływu energii, sytuacja w Gruzji – to wszystko wskazuje niestety na pewną nieudolność. Zatem życzyłbym sobie więcej przekazu i silnego, zdecydowanego przewodnictwa niż „szołmeństwa”. Nie chcę wydawać pochopnych sądów, ale mam wrażenie, że Czesi wykonają kawał dobrej roboty.
Czy dostrzega Pan różnice między starą konstytucją unijną a traktatem lizbońskim?
Tak. Dostrzegam zmianę nazwy i nic więcej, a bardzo bym sobie życzył, by cokolwiek się zmieniło. Gdyby nowy dokument został wzbogacony o istotne poprawki, to być może nie byłbym jego przeciwnikiem. Kiedy jednak porównać te dwa dokumenty, to jak na dłoni widać, że nawet błędy w pisowni są te same. Prezydent Sarkozy obiecywał, że nowy traktat dla Europy będzie krótszy od konstytucji, w istocie jest nieco dłuższy, ale za to zmieniono rozmiar czcionki i zmniejszono odstępy między zdaniami, co stwarza wrażenie, że jest to taki „mini-traktat”. Pamiętajmy, że większość Francuzów, Holendrów i Irlandczyków opowiedziało się przeciwko konstytucji i traktatowi, ale w obecnych niedemokratycznych realiach unijnych taki sprzeciw nic nie znaczy. I gwarantuję, że jeżeli Polacy zagłosowaliby na „nie”, usłyszeliby zapewne: „nie obchodzi nas, co myślicie, i tak musicie to przyjąć”. I co to wszystko ma wspólnego z demokracją?
Powiedział Pan kiedyś, że traktat lizboński to nowa wersja konstytucyjnego potwora Frankensteina, może Pan wyjaśnić to pojęcie?
Porównanie traktatu do Frankensteina to mój pomysł autorski. To było takie luźne skojarzenie z tym, co Bruksela zrobiła z dokumentem konstytucji. Otworzyli, poprzestawiali coś w środku, a potem wystawili na widok publiczny i zawołali: „to coś zupełnie innego”. A to był… potwór Frankenstein.
Declan Ganley (40l.) jest irlandzkim biznesmenem i politykiem, założycielem organizacji Libertas. Przypisuje się mu „patronat” nad irlandzkim „nie” dla traktatu lizbońskiego. Podczas wizyty w Polsce biznesmen spotkał się z politykami partii prawicowych. Jego działalność jest szeroko komentowana w prasie zagranicznej, przeciwnicy zarzucają mu rzekome związki z CIA, a sympatycy chwalą krytyczne komentarze jakich nie szczędzi brukselskim elitom. Ganley chce stworzyć ogólnoeuropejską partię eurorealistów.
Przedruk za www.niezalezna.pl
Ten pan ma swoje plusy ale i minusy. Jest za euro, za wspólnym prezydentem, a słowo demokracja to odmienia chyba przez wszystkie przypadki. Właściwie jedno unijne państwo by mu nie przeszkadzało. Jesli jednak jest w stanie popsuć troche nerw euro-kołchoźnikom to juz dużo…
Byleby trylko żadne drapichrusty sie do niego nie przyssały, bo ludzie tego nie kupią. Juz ponoć kręca się tam osobnicy z Samoobrony
Comments are closed.