W zeszłym tygodniu zetknęliśmy się z koncepcjami Witolda Świrskiego i jego wizji anarchistycznego społeczeństwa. Po przeczytaniu tekstu mogę jednoznacznie powiedzieć, że się nie podpisuję pod takim manifestem.
Wcześniej mówiłem o tym, czym jest wolny rynek. Ten system nie polega na tym, że „urynkawia się” wszystko, co związane ze społeczeństwem, po czym czeka na właściwe rezultaty i swego rodzaju osiągnięcie punktu równowagi. Na samym wstępie tekstu autor pisze „Pan Machaj w swoim tekście pisał o urynkowieniu kradzieży”. Sęk w tym, że, jak pisałem wcześniej, kradzieży urynkowić się nie da, bo rynek opiera się na dobrowolnych związkach właścicieli, które wykluczają wszelkie formy inwazji na drugą osobę.
Anarchistyczny pomysł Witolda Świrskiego na zorganizowanie świata mnie po prostu przeraża i jest bliski utylitaryzmowi prezentowanemu przez Davida Friedmana. Tutaj chodzi o to, żeby puścić wszystko „na żywioł” i czekać, aż sytuacja się ustabilizuje. Niech każdy dostanie broń do ręki, poczuje się panem swojego losu, a po latach walk w końcu ludzie dojdą do jakiegoś ładu. Jednakże autor nie zadał sobie jednego prostego pytania: czy to nie jest przypadkiem system, w jakim dzisiaj żyjemy? Czy to właśnie nie jest owa wymarzona anarchia? Z pewnością usłyszymy odpowiedź, że nie. No, ale dlaczego?
W końcu wszystko jest kompatybilne z tezami, jakie przewijały się w artykule. Na początku każdy miał broń, mógł chwycić za kołek i zadźgać sąsiada. Każdy mógł kraść, występuje tendencja do równoważenia się i ustalenia jakiegoś porządku. No, ale ktoś w końcu to łupienie wygrywa, bo „konkurencja” w kradzieżach i rozbojach, „konkurencja” w łamaniu prawa wolności i własności jest destrukcyjna, gdyż różni się od pokojowych sposobów pozyskiwania bogactwa. W pokojowej sytuacji ekonomia skali nie prowadzi do wykańczania przez jednego dużego wszystkich konkurentów, ale w przypadku walk i łamania praw naturalnych w konfrontacji wygrać może jeden i jeden może przegrać.
Z takiego systemu „konkurencji” wyrastają zwycięzcy i przegrani. Wygrani swoją pozycję wzmacniają, a efektem kuli śnieżnej pozyskują coraz większą władzę i jako jedyni przyznają sobie monopol na kradzież w postaci podatków. Witold Świrski zaatakuje: ale dlaczego mają sobie dawać monopol? No jak to dlaczego? A dlaczego nie, skoro wszystko wolno, a układ sam wprowadzi siebie w równowagę? Tym sposobem nie wyszliśmy dotąd z anarchii i nigdy z niej nie wyjdziemy, bo kto broni w imię wolności wziąć ludziom do ręki karabiny i rozstrzelać wszystkich parlamentarzystów? A dlaczego by nie?
Ja nie mam nic wspólnego z takim anarchizmem. Autor ma rację, że większość ludzi jest dobra i to jest konieczne, aby działał jakikolwiek system. Obojętnie, czy to socjalizm, czy anarchizm, czy monarchia etc. Jednakże nie gwarantuje to, że w takowym anarchizmie dojdziemy do ładu lepszego niż dzisiejsza III RP. Przyjmowanie zasady „mechanizm rynkowy (a jednak nie rynkowy!) w każdej sferze naszego życia” zmusza nas do godzenia się na każdy system, w jakim żyjemy. Dla mnie to wolność nie jest i wolnością tego nigdy w życiu nie nazwę. Poczekajmy, bo już widzę jak autor mnie atakuje za złe zrozumienie artykułu. Proszę mi wybaczyć, ale ja tak właśnie ten artykuł zrozumiałem, choć domyślam się, że pewnie miało być troszkę inaczej.
Wyobraźmy sobie jakiś kraj, w którym nagle znosimy istnienie wszelkich instytucji państwowych, sądów, policji, wojska itd. W efekcie zawala się system, a do rąk mafii i środowisk postpolitycznych dostają się w ręce narzędzia niebywałe (to hipoteza, nie twierdzę, iż tak będzie zawsze). Społeczeństwem zaczyna rządzić określona kasta – mamy fatalny system feudalny – no i ktoś powie: „Chcieliście anarchii? No to ją macie!”.
To jest anarchizm o charakterze negatywnym, do którego ja się specjalnie nie przyznaję. To jest anarchizm, który ma na celu atak obecnego porządku, ale nic do zaoferowania w zamian poza „puszczeniem na żywioł”. Tymczasem ja zawsze dawałem wyrazy sympatii w stronę anarchizmu pozytywnego, reprezentowanego przez Murraya Rothbarda. Systemu, który opiera się na poszanowaniu prawa własności i wolności. Dla Witolda Świrskiego te prawa będą automatycznie dzieckiem „systemu bez ładu”, dla mnie zaś będą jego trzonem.
Jak wygląda taki system? Bardzo prosto i do bólu spójnie. Każdy człowiek jest z założenia wolny i posiada własną osobę (wobec czego niemożliwe jest niewolnictwo). Z kolei poprzez swoją działalność i kultywowanie jest w stanie dokonać pierwotnego zawłaszczenia i mieszając rzeczy materialne (ziemia) z własną pracą stworzyć własność. Może to mieć różny charakter – nie znaczy to, że Kolumb po przypłynięciu może powiedzieć: stąd do końca jest wszystko moje. Nie jest to raczej w tradycji common law. Zawłaszczenie przyjmuje jakiś określony charakter i wcale nie musi to być uprawianie buraków. Nie mówiąc o tym, że zawłaszczać można nie tylko ziemię, ale i inne formy obecnej własności. Wyobraźmy sobie stworzone na pewnym terenie lotnisko, zajmujące koło o średnicy 10 kilometrów. Kiedy samoloty wydają dźwięki na odległość 15 kilometrów, wtedy dochodzi do zawłaszczania decybeli. Jeśli ktoś mieszka między tymi 10 a 15 kilometrami, może skarżyć lotnisko o robienie hałasu i „inwazji na decybele”, jak na każdą inna własność. Jeśli jednak ta osoba wprowadzi się na ten teren już po istnieniu lotniska i wcześniejszym zawłaszczeniu decybeli, to nie może mieć pretensji i skarżyć firmy.
Tak więc prawdziwy sprawiedliwy system opiera się na tym, że każdy ma prawo do swojej własności i nikt nie może jej naruszać. Wolność jest systemem, jaki polega na absencji przymusu i przemocy. Natomiast przemoc trzeba zdefiniować jako ekspropriację i przywłaszczanie cudzego majątku. Każda inna definicja jest konstruktywna, opiera się na swoich własnych metodologicznych założeniach. Dlatego właśnie jedynym spójnym systemem jest libertarianizm.
W prawdziwym systemie wolnościowo-anarchistyczno-kapitalistycznym funkcjonuje ogólnie przyjęty kodeks ochrony podstawowych praw. Mam tu na myśli uniwersalne prawa człowieka: życie, własność i wolność. To troszeczkę masło maślane, bo prawa człowieka muszą być uniwersalne, a jedyne, jakie ja uznaję, to oczywiście prawa naturalne. Skąd się to bierze? Prawem człowieka wcale nie jest opieka socjalna, wcale nie jest zasiłek, „czyste środowisko”, „szkoła darmowa” itd. Prawo człowieka jest uniwersalne w tym sensie, że funkcjonuje zawsze i wszędzie. Obojętnie, czy Piętaszek i Cruzoe wylądują na wyspie, czy na księżycu. Prawa naturalne występują zawsze, bo są powszechnie obowiązujące od momentu, gdy Bóg stworzył człowieka. Piętaszek ma prawo do pierwotnego zawłaszczenia części księżyca, tak samo jak części bezludnej wyspy. Zaś każdy lewicowiec, który twierdzi, że ma on zawsze prawo do opieki socjalnej, naraża się po prostu na kompromitację, co świetnie ilustruje nasz przykład. Prawa naturalne działają zawsze i wszędzie: takimi są życie, wolność i własność.
Czy kodeks podstawowy nie jest sprzeczny z samą ideą anarchizmu? A dlaczego ma być sprzeczny? Błąd wynika ze złego zrozumienia słów „anarchia”, „prawo”, „państwo”, „porządek”, „władza” itd. Jeśli odpowiednio zdefiniujemy państwo, to wszystko nam się rozmyje. Państwo jest instytucją, jaka daje sobie monopol na stanowienie wszelkiego prawa na danym terenie i zastrzega sobie prawo do pobierania w tym celu wszelkich podatków. Zastrzega sobie więc prawo do łamania zasad wolności i własności, czyli do robienia czegoś, co jest z założenia niemoralne i bezprawne. To trzeba usunąć, to trzeba rozwiązać, ale przecież nie oznacza to, że jesteśmy przeciwko porządkowi, prawu albo władzy. My wręcz jesteśmy za porządkiem, prawem i władzą! Ale taką, która szanuje dzieło człowieka. Taką władzą, jaka nie rości sobie prawa do swobodnego naruszania naturalnych praw człowieka, bo one są dane przez Stwórcę.
Wszelkie „państwa socjalne”, „państwa minimum”, „państwa trzeciej drogi” itd. są autorytarnymi wymysłami i stawiają się ponad porządkiem bożym, ponad prawami naturalnymi. W dodatku nie opierają się na solidnych podstawach moralnych, ponieważ twór „państwo” stawiają ponad wszystkim, ponad poszanowaniem kanonów współczesnej cywilizacji.
Libertarianizm wiąże się z pewną tradycją prawną, znaną jako common law. Ludzie zyskują pewne uprawnienia przy spełnieniu określonych obowiązków. Weźmy sobie na przykład kwestię rodziców. Każdy wie, że rodzic nie jest właścicielem swojego dziecka, a pisał już o tym John Locke. Rodzic jest opiekunem i zyskuje sobie uprawnienia opiekuna na zasadzie podobnej do prawa własności. Ziemia staje się moja, kiedy ją uprawiam, kultywuję etc. Wychowywać dziecko mam prawo, pod warunkiem, że zapewniam mu dach na głową i wyżywienie. Owszem mogę porzucić moje prawo do wychowania dziecka, tak jak mogę zrezygnować z mojego prawa własności. Jednakże zgodnie z tradycją common law, muszę podać do wiadomości publicznej, że pozbywam się prawa do wychowania dziecka. Nie mogę po prostu zostawić go w kołysce i pozwolić mu na śmierć z głodu. Muszę zrezygnować ze swojego prawa, bo inaczej będę odpowiadał za uśmiercenie niemowlaka.
Takie zachowanie powinno być oczywiste dla każdego wolnorynkowca. Na identycznej zasadzie funkcjonuje aborcja. Kobieta będzie miała prawo zrezygnować ze swojego dziecka, ale to nie znaczy, że może je uśmiercić. Podaje do wiadomości, że człowiek, jakiego w sobie nosi nie będzie przez nią wychowywany i dopiero jeśli, nikt na świecie, żaden zakon, żadni rodzice zastępczy, żadna inna osoba nie będzie chciała zostać opiekunem, dopiero wtedy może dziecko zabić. No, a to że świat jest pełen ludzi dobrych, rodziców, którzy czekają w kolejkach na adopcję (blokowaną przez potworną biurokrację), sprawia, że dziecko jednak nie musi zostać zabite. Na marginesie pozwolę sobie poruszyć problem adopcji. Dlaczego potrzebna jest do niej zgoda państwa? Dlaczego trzeba spełnić wymagania jakiegoś urzędnika? Przez lata świat sobie radził z adopcją aż do czasu wynalezienia instytucji wszechogarniającego Lewiatana. A teraz nagle jakieś regulacje. Jednak dlaczego one są, skoro nikt nie wydaje zezwoleń na ciąże? Czemu mamy sprawdzać „rodziców zastępczych”, a nie rodziców biologicznych? Nie widzę żadnej logicznej różnicy.
To, że jakiś porządek musi istnieć, jest dla mnie oczywiste. Z prawami wolności i własności wiążą się pewne konsekwencje. Pozwolę sobie przytoczyć tutaj przykład z wykładu Waltera Blocka. Wyobraźmy sobie, że zabieram kogoś na pokład swojego samolotu i wylatuję z nim na kilka tysięcy mil w górę, po czym oświadczam mu: „hej stary, mamy prawa własności, samolot jest mój, a ja ci przypominam, że wkraczasz na mój teren, wysiadka!”. Widzimy wyraźnie, że tradycja common law jest podstawą funkcjonowania porządku w społeczeństwie i jeśli kogoś zabieram na samolot, to w domyśle zobowiązuję się go zabrać z powrotem na ziemię. „Że co? Spadochron? O nie, synku, to byłaby forma zasiłku, wysiadaj!”.
Zatem naszym celem nie powinno być puszczanie na żywioł, a coś dokładnie odwrotnego: promowanie porządku, opierającego się na solidnych nienaruszalnych przez nikogo zasadach. Ciężkie to? A kto mówił, że łatwe? Postaram się to ująć w prosty sposób: państwo, które popierają dzisiaj ludzie to anarchia (w sensie chaos); anarchia, jaką ja popieram to państwo (w sensie prawa i porządku). Chyba jestem w tym miejscu zrozumiały. Chodzi o to, żeby zerwać z tradycyjnymi skojarzeniami, jakie przychodzą na myśl po usłyszeniu tychże słów.
Nawiązując krótko do problemu bezpieczeństwa, który poruszył Witold Świrski. Mnie nie obchodzi to, że każdy może posiadać broń i zacząć strzelać do zboczeńca. To nie jest ważne. Ważne jest to, że każdy może zacząć strzelać w obronie. A to już jest różnica. Zresztą duża przestępczość jest skutkiem tego, że państwo posiada ulice, parki itd. Gdyby parki pozostawały w rękach prywatnych, byłyby wolne od większości przestępstw, do jakich tam dochodzi. Oczywiście: w prywatnych miejscach też się zdarzają napady, ale w znacznie mniejszej skali. Tak samo, jeśli właściciele sklepów byliby właścicielami ulic, przy których jest ich biznes, nie dopuszczaliby do łupienia. Wynajęliby odpowiednią ochronę i sprawa załatwiona. Na prywatnych osiedlach można zacząć robić dyżury: jeden sąsiad przez 4 godziny raz na miesiąc siedzi z karabinkiem snajperskim i strzela do każdego łobuza, jaki będzie próbował kraść radia z samochodów. Władza społeczna jest naprawdę bardzo pomysłowa, tylko trzeba pozwolić rozwinąć jej skrzydła. Wolność jest matką porządku, a nie córką.
Co z sądownictwem? Historia wyraźnie pokazuje (chociażby sądy kupieckie), że na zasadzie swobodnych umów ludzie są zdolni stworzyć znakomity arbitraż i rozwiązywać kwestie sporne. Zresztą nie ma tutaj miejsca na wnikanie dokładnie w kwestie porządku wolnościowego. Każdy, kto jest zainteresowany topikiem, może sięgnąć do źródeł znacznie ciekawszych, lepszych i bardziej precyzyjnych niż moje pisadełko. Chciałem tylko zwrócić uwagę na to, że można inaczej wyobrażać sobie świat anarchistyczny. Inaczej niż przedstawił to Witold Świrski. Kradzieży się urynkowić nie da. Bo rynek polega na dysponowaniu dobrowolnie własnością, a kradzież na dysponowaniu własnością innych wbrew ich woli. „Rynek” jest prostolinijnym zaprzeczeniem słowa „kradzież”. „Wolność do zabicia” drugiej osoby nie jest wolnością, tylko naruszeniem tej wolności dokładnie na tej samej zasadzie.
Mateusz Machaj