Gdy patrzę na Donalda Tuska, premiera rządu III RP, widzę marnego aktorzynę, odgrywającego marną rolę w marnym spektaklu, na dodatek według marnego scenariusza.
Naprawdę trudno zrozumieć, jak i dlaczego władzę – nie tyczy się to już wyłącznie Polski – sprawują dziś osobnicy takiego właśnie formatu, jak premier rządu tego okrągłostołowego bękarta, jakim jest III RP.
Po raz pierwszy miałem możność spotkania pana Tuska „live” bodajże w 1989 roku, na Uniwersytecie Łódzkim, kiedy to na zaproszenie NZS Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego zawitał wraz z Januszem Lewandowskim, dziś europosłem, choć według niektórych – stosowniejszym dla niego miejscem byłoby więzienie za tzw. program powszechnej prywatyzacji (zwany również programem powszechnego złodziejstwa). Mówił wówczas, jako tzw. gdański liberał, rzeczy na ogół słuszne. Taki Korwin-Mikke, tylko trochę mniej znany. Potem, już w III RP, gdy powstał Kongres Liberalno-Demokratyczny, pamiętam jak prowadziłem z kolegą dysputę o różnicach między „liberalnym-demokratyzmem”, a „konserwatywnym-liberalizmem”. On zachwycony był wówczas KL-D. Ja twierdziłem, że liberalizm bez odwołania się do tradycji chrześcijańskiej, do tego co stanowi naturalny łańcuch powiązań między pokoleniami, do szacunku dla prawa, prawdy, prowadzi na manowce i trąci lewactwem. Wówczas byłem już fanem UPR, partii określającej się jako konserwatywno-liberalna, stąd byc może moje skrzywienie.
Po raz drugi i ostatni „na żywo” miałem okazję spotkać Donalda Tuska podczas otwartego spotkania, gdy był członkiem Unii Wolności. Była to bodajże druga połowa lat 90-tych. Jawił się wówczas na tym spotkaniu jako zwolennik wolnego rynku, niskich podatków, prostego prawa, a nawet kary śmierci dla sprawców szczególnie okrutnych morderstw. Ale zapytany, co właściwie w tej sytuacji, przy takich poglądach robi w UW, nie potrafił przekonująco odpowiedzieć.
Czas pokazał, że w Unii Wolności długo miejsca nie zagrzał. Może nawet jedyną jego zasługą jest to, że przyczynił się do jej upadku. Ale tak, jak przyczynił się do zniknięcia ze sceny politycznej UW w kształcie takim w jakim ją pamiętamy, tak samo odegrał olbrzymią rolę w jej reaktywacji, nie w sensie formalnym, ale duchowym. Duch Unii Wolności odżył, tyle że przepoczwarzył się w potwora pod tytułem „Donald Tusk i Bronisław Komorowski”. Zaplecze personalne obu tych osobników nie pozostawia wątpliwości, że nastąpiła reaktywacja…
Stado kundli, które popierają dziś „Donka” i jego ferajnę, jeszcze parę lat temu popierałoby Unię Wolności, z Bronisławem Geremkiem i Jackiem Kuroniem na czele. Właściwie można by zaryzykować tezę, że to, iż obaj zeszli już z tego świata daje premierowi III RP carte blanche, może brylować na salonach bez obaw o to, że przyćmiony zostanie przez brodatego myśliciela z fajką w zębach czy zachrypniętego chłopaka w dżinsowej koszuli, z Żoliborza. Gdyby obaj żyli, „Donek” pewnie czułby się zakłopotany, a Kora i Andrzej Wajda nie byliby do końca pewni, kogo mają popierać… Teraz przynajmniej wiedzą.
Jak długo jeszcze będzie trwał ten cyrk? Wydaje się, że w nieskończoność. Donald Tusk, otoczony sztabem speców od ogłupiania tłuszczy, może ślizgać się na swoim stolcu jeszcze wiele lat. Ale może też zniknąć z tego stolca w przysłowiowe trzy sekundy. Marny aktor z marnego teatru potrzebny jest tylko do czasu.
Czy wiecie dlaczego wywołano sprawę Amber Gold? Po to, by przykryć sprawę „matki Madzi”. To oczywiście żart, choć z drugiej strony, jeśli spojrzy się na ostatnie okładki „Faktu” czy „Superexpressu” widać, że „matka Madzi” zniknęła z czołówek. Jest inny temat na topie! Co innego się teraz sprzedaje! Ale polityka też stała się dziś czymś w rodzaju ponurej historii z tabloidu. Taka historia potrafi żyć tygodniami, ale wystarczy, że „trynd” trochę się odwróci i już mamy zupełnie inną historię.
Z Donaldem Tuskiem może być (a nawet będzie!) tak samo i to nawet szybciej niż się nam wydaje. Dziś jest, zaś jutro nikt nie będzie o nim pamiętał, podobnie jak wszyscy zapomną wkrótce o „matce Madzi”… Dokładnie tak, jak mało kto pamięta o marnym aktorzynie z marnego teatrzyku, grającego marną rolę w sztuce według marnego scenariusza… Takie czasy…
Paweł Sztąberek
Scenariusz Ligi Oszustow jest bardzo prosty i przejrzysty. Powoluje on na okreslony czas okreslona postac do odegrania okreslonej roli a nastepnie te postac sie „niszczy” poprzez sztuczne skandale (musi byc „powod” odejscia) albo sie ja „usmierca” (typowy przyklad to oszust lepper albo kat-schinski, obaj maja sie swietniem sa cali i zdrowi). W zaleznosci od potrzeb aktorzyne albo wysyla sie na emeryture albo ubiera w inna maske i ponownie wysyla na front. Typowy przyklad takiej zabawy to „Sylvio Berlusconi” albo „Gerard Schroder”. Pierwszy byl juz „piosenkarzem” i kierowca rajdowym o nazwisku „Jim Clark” a teraz z nowa facjata jest „premierem Italii” (powiedzmy chwilowo bylym). Oszust „Schorder” byl juz terrorysta RAF a potem „kanclerzem”, teraz odgrywa pare innych (kiepskich jak Tusk) rol. Sa tez role zabawne. Niejaki Westerwelle jest w takcie tygodnia osobnikiem w trzech postaciach, w tym „gejem” mimo iz ma zone i dwoje wlasnych dzieci. Inny zartownis „Oscar Lafontaine” w razie potrzeby przebiera sie w inna osobowosc i staje sie ojcem „znanej skandalicznej modei” Kate Moss – panem Peter Moss. Tak na marginiesie to rzeczywiscie jego corka. Przebierancow mamy takze wsrod pilkarzy „swiatowej klasy”. Niektorzy potrafia „zagrac” w ciagu roku w kilku reprezentacjach kraju pod zmienionymi nazwiskami i w roznych maskach. Taki Zinedine Zidane…albo Mario Gomez… Gdyby swiat znal prawde o tym co sie w nim dzieje bylby w szoku i histerii. Czas Matrixa jednak powoli mija.
No i na koniec tej menażerii z ligi oszustów zapomniałeś, pajacu, dodać siebie. Tu robisz za Marko, na onecie za jakiegoś Nowaka a na forum Najwyższego Czasu udajesz wielonickowego klona.
Comments are closed.