„Wszystkie zjawiska poddane są zasadzie przyczyna-skutek”
Karol Menger
Niedawno w tygodniku „Najwyższy Czas!” czytaliśmy artykuł Tomasza Jarosza, w którym autor przedstawia sylwetkę ostatniego noblisty w dziedzinie ekonomii, Vernona Smitha. Warto zwrócić uwagę na kilka istotnych kwestii, jakie zostały w artykule poruszone, które są niezbędne dla właściwego zrozumienia nauki ekonomii.
Analizując metodologię ekonomii, możemy wyróżnić kilka zasadniczych podejść. Pierwsze z nich to hermeneutyka, która zdołała już zarazić większość innych dziedzin, filozofię, literaturę, sztukę itd. Niedawno zabrała się za ekonomię, a jej główny przedstawiciel to Donald MacCloskey, wspierany często przez lewicowego guru Ryszarda Rortiego. Problem MacCloskiego polega na tym, że nie ma żadnej teorii poza stwierdzeniem: „nie ma prawdy obiektywnej, nikt nie ma racji, a my mamy się angażować w ciągłą dyskusję i mieć otwarte umysły”. A tak w ogóle to możemy iść na fajkę wszyscy i przestać sobie zawracać naukowymi bzdetami głowę. Ktoś słusznie zwrócił uwagę na to, że problem z takim podejściem polega na tym, iż umysły są tak szeroko otwarte, że wszystko z nich wylatuje.
Nihilizm i totalny relatywizm jest samozjadającą się doktryną, obojętnie czy jest przybrany superstrukturami językowymi, czy nie. Rorty i MacCloskey zgodnie z filozoficznym esejem „On bullshit” Harriego Frankfurta, profesora Uniwersytetu Pricenton, powinni zostać nazwani bullshiters. Ekonomia jest nauką, w której możliwe jest formułowanie precyzyjnych i uniwersalnych praw, jakie mają zastosowanie zawsze i wszędzie.
Inna grupa to „ekonomiści eksperymentalni”. Vernona Smitha powinniśmy zaliczyć właśnie do tego pozytywistycznego kierunku. Podkreśla to w swoim artykule Tomasz Jarosz cytując słowa noblisty: „otrzymujemy abstrakcyjną teorię podpartą wzorami, a potem testujemy jej założenia z realnymi ludźmi w warunkach laboratoryjnych”. Problem jednak polega na tym, że ekonomia nie jest nauką ścisłą, więc nie sposób formułować jej praw na podstawie obserwacji empirycznych.
Niedawno w „Bez dogmatu” czytaliśmy dumnych publicystów, w tym także między innymi profesora Kowalika, twierdzących z radością, że prawa ekonomii nie są absolutne. Ekonomia to nie nauka ścisła, więc nieprawdą jest, że deficyt powoduje zawsze efekt wypierania. Zrównoważony budżet może być dobry dla bogatej Szwajcarii, ale niekoniecznie biedniejszej Polski. I tak dalej, zachwycając się tym faktem, autorzy cieszyli się co chwilę z tego, że ekonomia nie jest nauką ścisłą. Skąd taka podnieta? To oczywiste – takie podejście oznacza, że mamy otwartą furtkę do testowania wszystkiego, co nam się pod rękę nawinie – włącznie z najbardziej skompromitowanymi wersjami socjalizmu, dla których przecież niebywałą sympatię rezerwują publicyści „Bez dogmatu”.
Nauki ścisłe mają do czynienia z przedmiotami o „obiektywnych własnościach”. Fizyk obserwuje zachowania atomów, planet, cząstek, związków chemicznych, stara się operować w laboratorium rozmaitymi czynnikami, jakie mogą mieć wpływ na zachodzące reakcje. Mieszamy w określonych warunkach wodór z tlenem i otrzymujemy wodę. Zmieniając środowisko doprowadzamy do efektu zupełnie przeciwnego – eksplozji. Nauki ścisłe badają przedmioty martwe, które muszą w określonych warunkach zachować się tak, a nie inaczej. Wodór nie wybiera czy wybuchnie z tlenem, czy stworzy z nim wodę – tutaj świat opiera się na pełnym determinizmie, o wszystkim decydują „obiektywne” czynniki, odkrywane krok po kroku przez człowieka. W tym skupia się esencja nauk ścisłych i wbrew temu, co pojawiło się w „Bez dogmatu”, z metodologicznego punktu widzenia prawa w naukach ścisłych nigdy nie mogą mieć charakteru absolutnego (jeśli wybieramy odrobinę popperowskiej skromności).
Popatrzmy teraz na ekonomię. Obserwujemy dwa zjawiska: rosnącą inflację w określonych przedziałach czasu i rosnące dochody Nikodema Dyzmy. W latach, gdy inflacja spada, spadają również dochody Dyzmy. Wniosek z występującej korelacji: aby zwalczyć problem inflacji, wystarczy wprowadzić kontrolę dochodów Dyzmy – sukces gwarantowany! (proszę mi wybaczyć prymitywizm przykładu; chodzi o samą zasadę). Tak oczywiście nie jest. Ekonomia musi odpowiadać na pytania, co jest przyczyną, a co jest skutkiem – nie może się opierać na eksperymentach, ponieważ one są niemożliwe do przeprowadzenia. Nie sposób wyodrębnić z rzeczywistości masy zmiennych i próbować na podstawie rozmaitych „eksperymentów” budować teorię.
Różnica między nauką o gospodarowaniu a fizyką, chemią bierze się z tego, że przedmiotem badań tych drugich są obiekty fizyczne i chemiczne, kamienie, pierwiastki itd. Ekonomia zajmuje się działaniem człowieka, a człowiek wybiera zgodnie ze swoimi gustami, potrzebami, środkami. Człowiek ma preferencje, kamienie i wodór ich nie mają. Jeśli mam do wyboru pójście do kina i zagranie w koszykówkę, to nie sposób za pomocą determinizmu określić, jaka alternatywa zostanie przeze mnie podjęta. Decydują moje indywidualne zachcianki.
Wystarczy popatrzeć na historię modelowania ekonometrycznego, które powoli zaczyna odchodzić w zapomnienie. To, że przez 50 lat ceny samochodów oscylowały wokół jakiegoś poziomu i wahania przybrały kształt specyficznej sinusoidy, nie ma żadnego wpływu na to, co się teraz stanie.
Zwolennik „praktycyzmu” zaobserwuje, że przez pewien okres dziwaczny związek o liczbie atomowej 79, masie atomowej 197, który ma 32 izotopy, wędrował z ręki do ręki. Wymyślając rozmaite kombinacje przeróżnych właściwości fizycznych, przewracając się wokół ilościowych zależności poszczególnych cech, taki ekonomista nie zrozumie, dlaczego ten metal stał się pieniądzem. Pomijając zupełnie aspekt procesu sprzedaży i kupna, nie zobaczy w monetach nic oprócz zwykłego metalu. Dopiero analiza prakseologiczna wyjaśni mu, że złoto wygrywa, bo ma takie zalety, które sprawiły, iż wygrało konkurencję z innymi dobrami i stało się powszechnym środkiem płatniczym na rynku.
Kluczem do teorii ekonomicznej jest wartościowanie. Ekonomia zajmuje się zjawiskiem działania ludzkiego: wybierania między różnymi opcjami, przed jakimi staje jednostka. Takie prakseologiczne podejście ma jedno proste założenie: każdy człowiek działa świadomie. Z jednej strony jest to skrajnie apriorystyczne podejście, które rozwinął Ludwig von Mises. Jedynie na podstawie tego prostego faktu możemy zbudować precyzyjną teorię ekonomiczną opisującą rozmaite zjawiska gospodarcze: wymianę, ceny, stopę procentową, strukturę kapitałową, zjawisko renty, kosztu, zysku, cyklu koniunkturalnego itd. Wyraźnie widać u Misesa odwołanie do Kanta, który nazwał tego typu wiedzę syntetyczno aprioryczną, czyli poszerzającą nasze poznanie li tylko za pomocą rozumowania (w odróżnieniu od a’posteriori, jaka upatruje źródło poznania w eksperymentach). Z drugiej jednak strony możemy nazwać takie podejście empiryzmem arystotelesowskim (tak jak w przypadku Mengera i Rothbarda), ponieważ wynika ono z prostej obserwacji: wszyscy wkoło działają. Idziemy przez ulicę, widzimy działających ludzi. Wchodzimy do pracy: widzimy ludzi realizujących swoje cele przy użyciu określonych środków. Zresztą, jak słusznie zwrócił uwagę na to Fritz Machlup (reprezentant Szkoły Austriackiej, wnikliwy badacz giełdy), tak naprawdę każda teoria jest a’priori – teorię zawsze budujemy w oparciu o jakieś określone specyfikacje.
Zademonstrujmy kilka elementów teorii Misesa, przytaczając słowa Irvina Fishera: każdy człowiek działa tak jak chce. Jeśli Robinson podnosi się z ziemi i idzie do lasu, szukać pożywienia, to znaczy, że preferuje szukanie pożywienia w stosunku do leżenia na piasku. W sensie prakseologicznym Cruzoe chce iść szukać pożywienia, chociaż psycholog mógłby opracować wiele dziesiątek teorii, czy rzeczywiście chce, czy nie. Nie pamiętam, ileż to razy tłumaczyłem koleżankom w liceum, że one chcą odrabiać zadania domowe i wcale tego robić nie muszą. Tak samo wbrew twierdzeniom Piotra Ikonowicza i armii jego socjalistów, biedni ludzie chcą pracować za niskie płace, a nie muszą. Czy znajdzie się jakiś śmiałek kwestionujący fakt, że człowiek działa tak, jak chce? I jak można empirycznie weryfikować to prawo? Nie można.
Powiedzmy, że pojawia się Piętaszek i zabiera się za łowienie ryb, podczas gdy Robinson zajmuje się łapaniem zwierzyny. Jeśli zaczną się wymieniać po określonych w swobodny sposób cenach, to każdy z nich na wymianie zyska. Robinson oddał ileś kilogramów upolowanego zwierzaka za ileś ryb. Każdy z nich suwerennie zrezygnował ze swojej własności w zamian za tytuł do innej własności. Każdy działał dobrowolnie, więc oboje na wymianie zyskali. Kluczem jest założenie, że człowiek działa, więc robi to świadomie. Czy można kwestionować fakt, że każda ze stron dobrowolnie angażuje się w wymianę i na niej zyskuje? Czy można to weryfikować empirycznie? Oczywiście nie można. Weźmy sobie z kolei sytuację, kiedy Robinson przykłada nóż do gardła Piętaszka i nakazuje mu oddanie ryb pod groźbą odebrania życia. W ten sposób Piętaszek zostaje przymuszony do wymiany, jaka mu się nie opłaca – gdyby mu się opłacało oddać za darmo ryby (na przykład w prezencie), to by to zrobił. Tutaj Robinson „kupuje za ryby swoje życie” – robi coś, co nie może mieć miejsca w wolnej ekonomii, ponieważ w niej każdy jest właścicielem swojego życia i wszystkich przedmiotów, jakie posiada. Wobec tego każda wymiana na zasadzie przymusu jest wymianą nie podpadającą pod kategorię handlu. Jest to więc wymiana z gruntu niekorzystna, na której jedna strona zyskuje, a druga traci (kradzież, podatki, armia z poboru, licencje itd.). Czy ktoś ma odwagę to kwestionować? Czy można to empirycznie weryfikować? Oczywiście nie można.
Kolejna rzecz. Wiemy, że człowiek działa w określonej przestrzeni czasowej. Stąd też jasne jest, że wszystkie cele chce zaspokoić jak najszybciej tylko można. Dlatego z upływem czasu człowiek ceni dobra inaczej. Dobra przyszłe są dyskontowane w stosunku do dzisiejszych (coś, czego żaden marksista jeszcze nie pojął). Powiedzmy, że sprzedaję chleb za 2 złote. Kupiec mówi do mnie: zapłacę panu, ale dopiero za rok. Jasne jest to, że nie zgodzę się na to i będę chciał uzyskać jakąś opłatę za to czekanie (jeśli się zgodzę bez narzutu, oznacza to, że te dobra nie są tożsame i inaczej je cenię – na przykład ze względu na to, że kupiec to mój przyjaciel i go nie obciążę procentem). Ludzie bardziej cenią dobra (te same, homogeniczne) dzisiejsze niż przyszłe.
Stąd wyrasta uniwersalna prawda „czasowej preferencji” ludzi, którzy odkładając dzisiaj chcą mieć więcej w przyszłości. Jeśli zarabiam co miesiąc 1000 złotych, to wcale nie znaczy, że zgodzę się, aby dopiero na koniec roku wypłacono mi hurtem 12000 złotych. Wykonuję pracę przez miesiąc i sprzedaję ją za tysiąca. Jeśli pracodawca będzie mi chciał zapłacić za nią dopiero za rok, to umowę zawrę inaczej. W zależności od tego, jak cenię dobro przyszłe. To cenienie określa coś, co jest nazywane w ekonomii stopą procentową. Rezygnuję z 1000 za otrzymanie 1100 za rok, to stopa wynosi 10%. Jeśli będę chciał 2000, to stopa wynosi 100%. Jeśli będę chciał 1050, to stopa wynosi 5%. Itd. Stopa procentowa wynika z uniwersalnego fenomenu czasowej preferencji (oprócz tego wlicza się także do niej element ryzyka). Czy ktoś kwestionuje fakt, że ludzie bardziej sobie cenią dobra dzisiejsze od przyszłych? Czy można to weryfikować empirycznie? Nie można.
Prawo malejącej użyteczności marginalnej mówi, że każdą następną jednostkę tego samego dobra cenię mniej niż poprzednią, ponieważ służy mi ona mniej niż ta wcześniejsza. Pierwszy litr wody stosuję do zaspokojenia bardziej nagłej potrzeby niż następny litr. Stąd krzywa popytu na dobra jest malejąca i im więcej dóbr, tym niższa ich cena na rynku. Czy można to weryfikować empirycznie? Oczywiście nie można. Ktoś może cisnąć we mnie przykładami dóbr, na które popyt rósł, kiedy cena rosła. Co z tego? To po prostu oznacza, że albo
- zmieniły się preferencje konsumentów,
- cena stała się zmienną endogeniczną i na przykład ludzie kupują dobre samochody ze względu na efekt snobizmu związany z posiadaniem drogiego samochodu.
Panowie z „Bez dogmatu”! Złe wiadomości! Prawa ekonomii nie są bezwzględne jak w naukach ścisłych. One są bloody bezwzględne i absolutnie prawdziwe zawsze i wszędzie. Jeśli zwiększymy podaż pieniądza, to zawsze doprowadzimy do spadku jego siły nabywczej. Jeśli fałszerz otrzyma pieniądze do ręki, to wszystkie inne pieniądze na rynku zawsze tracą w ten sposób na wartości, ponieważ za te fałszywe pieniądze można zakupić rzadkie dobra. Nie potrzebujemy sprawdzać statystyk, kiedy zwiększano podaż pieniądza i patrzeć na „ogólny poziom cen” (wspaniałe statystyczne przekłamanie). Zwiększenie podaży środka wymiany zawsze rozwadnia jego siłę nabywczą.
Niektórzy śmiałkowie na przykład próbują empirycznie podważać istnienie efektu wypychania. Pokazują sytuacje, kiedy w momencie wzrostu deficytu budżetowego spadała stopa procentowa. Tymczasem owe momenty to były czasy recesji. Stopa procentowa spadała, ponieważ mniej ludzi było skłonnych do podjęcia inwestycji. Sam deficyt i tak odciągał fundusze prywatne w stronę państwowej konsumpcji i stopa procentowa była wyższa niż by była bez tego właśnie deficytu. Empiria nie wygra z logiką – może ją tylko przekłamać.
Prawa ekonomii są absolutnie prawdziwe i bezwzględne w przeciwieństwie do nauk humanistycznych i nauk ścisłych. Są takie, ponieważ opierają się na implikacjach z prawdziwego założenia: faktu, że każdy człowiek działa. Oczywiście nie oznacza to, że nikt nie popełnia błędów – wprost przeciwnie; gdybyśmy nie popełniali błędów, to nie musielibyśmy w ogóle działać. Uczymy się, bo popełniamy błędy. Działamy, bo możemy źle zadziałać. Wybieramy, bo możemy stracić. Błędy, porażki, bankructwa to naturalna część naszego życia i od niej nie uciekniemy.
Vernon Smith próbuje podważać fakt, że człowiek działa odwołując się do neurologii i biologicznego opisu funkcjonowania mózgu (problem z odróżnieniem odruchów bezwarunkowych i celowych). Ludwig von Mises wprowadził tutaj pojęcie metodologicznego dualizmu. Póki co, przy obecnym staniej naszej wiedzy, nie ma mostu łączącego prakseologię z psychologią i biologią.
Prawa ekonomii są uniwersalne, tak jak uniwersalna jest logika. Historia to tylko szaty ilustrujące działanie teorii, a fakty muszą zawsze być jakoś interpretowane przez teorię. Jeśli Pitagoras udowodni, że trójkąt o bokach 3,4,5 jest prostokątny, to odnalezienie takiego trójkąta w praktyce, który prostokątny nie jest, oznacza, że coś jest nie tak z naszymi narzędziami badawczymi. Oczywiście nie należy deprecjonować roli analizy historycznej, która nam wiele tłumaczy, pokazuje, a nawet może być impulsem do ponownego przemyślenia teorii. Teoria na przykład wyjaśni nam, jakie dobra będą stosowane jako środki wymiany (jak muszą być wartościowane i jak spełniać swoje funkcje), ale już nam nie pokaże, że pieniądzem będzie właśnie złoto. Tu właśnie wkracza historia, która ilustruje działanie teorii w rzeczywistości. Podobnie jak upadek i porażka centralnego planowania to nie był empiryczny dowód na nieefektywność systemu socjalistycznego – to była po prostu ilustracja prawd, jakie pokazał światu Mises z apriorystycznego punktu widzenia już w roku 1920. Choć ten uparty go nie chciał słuchać. I dalej nie słucha.
Mateusz Machaj
(27 stycznia 2003)