Coraz częściej, również w III RP, spotkać się możemy z określeniem „ekonomia społeczna”. Można by spytać, cóż to takiego jest? Ekonomia to ekonomia (a właściwie – gospodarka), rynek, ludzie, towar, wymiana, inwestycje, przedsiębiorstwa, zysk, strata, podaż, popyt… Tymczasem okazuje się, że nie.



Skoro operuje się pojęciem „ekonomia społeczna” oznacza to, że czymś ta „ekonomia” różnić się musi od ekonomii zwykłej. Ale zaraz rodzi się kolejne pytanie… Czy skoro jakąś ekonomię nazwano „społeczną” to ma to sugerować, że ta normalna ekonomia jest antyspołeczna? Czy przedsiębiorca inwestuje swoje pieniądze po to, by zaszkodzić społeczeństwu? Czy ludzie zatrudniają się do pracy ponieważ nienawidzą społeczeństwa? Czy wolna wymiana handlowa to jakiś wyraz antyspołecznych postaw uczestników tej wymiany? Czy gdy przedsiębiorczość na wolnym rynku dynamicznie się rozwija, ludzie osiągają zyski a narody powiększają swój dobrobyt, to czy to ma być jakiś przejaw antyspołecznej aberracji? Wreszcie, czy nawet gdy firmy bankrutują a ludzie tracą pracę, to czy to wszystko dzieje się specjalnie, po to tylko, by zaszkodzić społeczeństwu?
Jeśli wczytamy się w definicję „ekonomii społecznej” zauważymy, że, w istocie, jej twórcy postrzegają ją jako przeciwstawienie ekonomii normalnej. „Ekonomia społeczna to tylko jeden ze sposobów określenia działalności gospodarczej, która łączy w sobie cele społeczne i ekonomiczne. Bywa ona określana również jako gospodarka społeczna, a także przedsiębiorczość społeczna. (…) Za przedsiębiorstwo społeczne uznaje się działalność o celach głównie społecznych, której zyski w założeniu są reinwestowane w te cele lub we wspólnotę, a nie w celu maksymalizacji zysku lub zwiększenia dochodu udziałowców czy też właścicieli” (ekonomiaspoleczna.pl). Nie trzeba się długo zastanawiać, żeby dostrzec zamysł autorów tej definicji, który polega na jednoznacznym wartościowaniu. Otóż „ekonomia społeczna” to coś, co ma być z założenia czymś lepszym, szlachetniejszym od ekonomii normalnej.
Jeśli czyta się, bądź słucha o „ekonomii społecznej”, na każdym kroku podkreśla się, że w tej dziedzinie „najważniejszy jest człowiek”, że nie chodzi o „zysk”, lecz o osiąganie jakichś celów społecznych. W przedsiębiorstwie działającym w ramach „ekonomii społecznej” pracownik „ma się czuć dobrze”, ma stanowić „część wspólnoty”, ma wiedzieć, „że jest potrzebny”. Sugeruje to z góry, że przedsiębiorstwa działające w ramach ekonomii normalnej to jakieś skupiska wszelkiego zła, podłości i wszelkiego rodzaju wynaturzeń. Jednym słowem „ekonomia społeczna” to „nowa ekonomia”, lepsza niż ta dotychczasowa.
Jest jeszcze jedna cecha, która wyróżnia „ekonomię społeczną” od tej normalnej. Otóż „ekonomia społeczna” funkcjonuje w oparciu o państwowe dotacje. Jest to zatem nic innego, jak kolejne wcielenie państwa opiekuńczego. „Spółdzielnie socjalne”, które również w III RP zaczynają się mnożyć, są po prostu efektem finansowego wsparcia ze strony rządu, który najpierw oskubać musi przedsiębiorstwa i podatników działających w ramach ekonomii normalnej, po to, by sfinansować projekt stworzony przez biurokratów w ramach „ekonomii społecznej”.
W III RP gros dotacji na rozwój „ekonomii społecznej”, na zakładanie spółdzielni socjalnych pochodzi z funduszy unijnych i realizowany jest w ramach programu operacyjnego „Kapitał ludzki”. Ma to być forma pomocy ludziom – jak to się dziś modnie określa – społecznie wykluczonym. Jednak, jak to w przypadku unijnych programów bywa, obrastają one w wielką biurokrację. Powstają instytucje czy biura (niby prywatne) do wdrażania projektów, przeróżni koordynatorzy rodzą się jak grzyby po deszczu… Jednym słowem, zabawa za pieniądze podatników trwa w najlepsze.
Przypadek „ekonomii społecznej” nie jest pierwszym, który obnaża świadomą strategię wszelkiej maści socjalistów zakładającą redefinicję tradycyjnych pojęć. Słyszeliśmy już o „prawdziwej wolności”, zamiast po prostu – o wolności; słyszeliśmy już o „sprawiedliwym handlu”, zamiast po prostu – o handlu; słyszeliśmy już o „sprawiedliwości społecznej”, zamiast po prostu – o sprawiedliwości… Teraz mamy „ekonomię społeczną”, zamiast po prostu – ekonomii…
W tym ostatnim przypadku, nawet jeśli pewne przedsięwzięcia „ekonomii społecznej” mogą zaowocować w dłuższej perspektywie czymś pozytywnym, na przykład ostatecznym usamodzielnieniem się i oderwaniem od unijnego cycka (co jest jednak mało prawdopodobne), trzeba mieć świadomość, że cały projekt podszyty jest olbrzymią dawką lewicowej ideologii, która, choć nie odrzuca definitywnie wolnego rynku (z niego w końcu żyje), to jednak w całej swojej warstwie aksjologicznej sugeruje, że jest on zły, pełen wynaturzeń i patologii, podobnie jak cała normalna ekonomia. I dlatego „my”, „specjaliści od sprawiedliwości”, musimy go naprawiać, korygować, ulepszać, wreszcie – sterować nim… Oczywiście za pieniądze podatników.
Paweł Sztąberek

5 KOMENTARZE

  1. Szkoda, ze porusza sie Pan ciagle w obszarze panstwa politycznego – zarowno „ekonomia spoleczna” jak i ta „normalna” (ciekawe…) sa tutaj karykatura, bo tak tez sa rozpatrywane – jako karykatury. Gdyby wyszedl Pan z polityki i popatrzyl neutralnie zobaczylby Pan, ze zarowno jedna forma jak i druga doskonale moga ze soba zyc w symbiozie panstwa gospodarczego. Nie ma zadnego mechanizmu, ktory by to uniemozliwial. Jedyna przeszkoda na drodze do harmonii jest czlowiek – jedni chca tego, a inni tamtego, blokujac i zwalczajac sie nawzajem. Przypomina to dwoch gosci stojacych na placu i klocacych sie czy drzwi maja sie otwierac do srodka czy na zewnatrz. A domu jak nie ma, tak nie ma…

  2. Osobiscie wole ekonomie bezprzymiotnikowa gdyz przymiotniki te na ogol maja to do siebie , ze wnosza element negacyjno-niwelujacy dla rzeczownika. Patrz krzeslo (przedmiot do spoczynku) i krzeslo elektryczne (przedmiot do zaaranzowania spoczynku wiecznego) albo demokracja i demokracja socjalistyczna czy panstwo i panstwo prawa.

  3. W panstwie o charakterze gospodarczym, czyli pozbawionym calej tej frazeologi, typowej dla tworcow panstwa politycznego, przymiotniki znikaja samoistnie. Jest tylko popyt i podaz, a wszystkie podmioty sa skierowane na dostarczenie produktu badz uslugi. Kogo w tym ukladzie interesuje haslo typu „socjalistyczny”, „kapitalistyczny” „normalny” czy „nie…ny”? Chce kupic kosiarke albo wyleczyc alergie (na wszechobecna glupote) i nie interesuje mnie system w jakim ktos wyprodukowal kose albo kolor legitymacji partyjnej doktora.

  4. Psychologia, polityka, ekonomia – te słowa z dodatkiem społeczny mają w założeniu autorów tworzyć nową jakość a to nie prawa. Mnie osobiście wkurzają inne „śmieciowe” pojęcia – „gospodarka oparta na wiedzy” albo „przedsiębiorczość akademicka” które w swojej istocie nie wnoszą nic to istoty tych pojęć. Brzytwa Ockhama już nie działa. Ale prawo rzymskie i etyka chrześcijańska też. Witaj zatem nowy wspaniały świecie!

  5. To nie jest nowy tylko stary swiat. Wracamy do zaspokajania podstawowych potrzeb. Ten etap nie sprzyja przestrzeganiu prawa ani etyce. Glodny konsument ma w nosie zasady i reguly. Liczy sie jego egoizm. Wejscie na wyzszy pulap przynosi refleksje – nie samym chlebem sie zyje. Wezmy lata 70-te owczesnego RFN i wspolczesne Niemcy. To doskonaly przyklad.

Comments are closed.