Każdy z nas wydawałby więcej niż zarabia, gdyby nie świadomość, że zwiększoną konsumpcję teraz, będzie musiał potem opłacić znacznymi odsetkami od pożyczonych pieniędzy.
Niestety wielu wpada w sprytnie zastawioną pułapkę, bo nie potrafią doliczyć się rzeczywistych kosztów kryjących się za formułami umowy kredytowej. Ostatnio pomagając znajomej przy zakupie nowego samochodu, wyliczyłem jej – opierając się na ratach podanych przez bank- że faktyczne oprocentowanie kredytu nie wynosi 8,46% lecz prawie 17% (zastanawia fakt, że u sprzedawców różnych marek raty te niewiele różniły się od siebie).
No cóż – przekształcenie wzoru na wartość odsetek przy równych ratach spłaty, dla większości humanistów jest czynnością prawie magiczną.
Widząc zainteresowanie tematem z jej strony, nie mogłem się powstrzymać od dywagacji teoretycznych na temat szkodliwości kredytów konsumpcyjnych.
Wyobraź sobie- powiadam- że nikt nie oszczędza i udzielane są przez banki tylko kredyty konsumpcyjne. Produkcja wyrobów i usług powinna wzrosnąć tak jak rosną zakupy na kredyt. Ale produkcja nie może wzrosnąć, gdy nie wzrośnie co najmniej kapitał obrotowy, co wykluczyliśmy na początku. A więc kredytowanie konsumpcji wywołuje presję inflacyjną, bo wywołuje wzrost cen. Po szaleństwie zakupów nieuchronnie nadchodzi okres spłaty kredytów. Kwoty dotychczas przeznaczane na zakup wracają teraz z odsetkami do pożyczkodawców, a ci nie wypełnią powstałej luki w popycie zwiększonymi zakupami, bo kredytodawcą nie są oszczędzający, lecz banki korzystające z mnożnika . Musi więc nastąpić spadek sprzedaży (recesja) a za nim spadek cen. Wystąpi wahnięcie tym większe im dłużej trwała akcja kredytowa
Wybawieniem z tej patowej sytuacji jest redukcja stóp procentowych i rozpoczęcie przez przedsiębiorców inwestycji w nowe produkty oraz w obniżkę kosztów produkcji starych, a to będzie wykonalne gdy stopa zwrotu z inwestycji będzie większa niż koszt pożyczonych pieniędzy.
Ponieważ nie wyglądała na przekonaną, zacząłem z innej strony.
Oszczędzający powstrzymał się od konsumpcji, a to znaczy, że za pożyczonymi pieniędzmi „poszły” jakieś anonimowe produkty do wykorzystania, producent spłacając kredyt „przekazuje” z powrotem do dyspozycji oszczędzającego te zasoby, a nadto daje pokrycie dla płaconych odsetek w postaci dodatkowej produkcji, natomiast za spłatą odsetek od konsumenta nie pojawią się nowe produkty, będzie to więc pieniądz bez pokrycia.
„To co mówisz, nie pokrywa się z wyjaśnieniem prof….. które usłyszałam w telewizyjnym wywiadzie. On jest ekspertem, a dla fachowców posiadana wiedza to towar, którego nikt nie kupi gdy będzie kiepskiej jakości” – zauważyła. „Zgoda – odpowiedziałem – ale zastanówmy się kto płaci za produkty ich wiedzy. Wybitny konstruktor, technolog, organizator wspiera producentów we wprowadzaniu nowatorskich rozwiązań tak, by najlepiej zaspokajali potrzeby konsumentów przy możliwie najniższych kosztach. Funkcja wykładowcy czy publicysty nie jest jego najważniejszym źródłem satysfakcji i dochodów – liczą się konkretne dokonania bo tam pojawią się ekstra zyski”.
W przypadku ekspertów ekonomicznych, głównym odbiorcą ich wiedzy będą tylko władza i banki. Przedsiębiorca ofertę ekonomisty skwituje pytaniem: Ile zarobił Pan dzięki posiadanej wiedzy?.
Dlatego ekonomiści zajmują się głównie opracowywaniem narzędzi teoretycznych, które pozwolą opakować wciskaną masom tandetę jako niezastąpioną usługę sektora publicznego. Narzędzia te mają też minimalizować szkody wyrządzane gospodarce przez postępującą regulację i drenaż finansowy. Ekonomią, która za główny cel miałaby maksymalizację satysfakcji konsumenta, nikt się nie interesuje poza niewielką grupką „nawiedzonych” zapaleńców.
Zwykły zjadacz chleba bombardowany jest informacjami gdzie i jakie ochłapy są do wyrwania z łapek urzędników. W utrwalaniu przekonania, że władza jest źródłem wszelkiego dobra, służą obszerne transmisje z demonstracji, okupacji, dywagacji nad tym komu zabrać żeby dać innym, bowiem w bilansie urzędnika, zysk jednego jest stratą drugiego.
Codziennie docierają do nas informacje z frontu wojny, wypowiedzianej przez biurokratów zdrowemu rozsądkowi. Panuje terminologia wojskowa: „przegrano bitwę o uratowanie stoczni” , „załoga zakładów…poddała się”, „musimy wygrać batalię o środki unijne”, „kraje podjęły walkę z kryzysem”.
Urzędnicy, nie potrafią zrozumieć istoty wymiany (kojarzą ją co najwyżej z łapówką) i konkurencji, dla nich wszystko jest efektem walki przeciwieństw – wszystko jest dialektyką. Toteż w ich mniemaniu, wrodzoną złośliwość ludzi i natury, okiełznać może jedynie świadomy swojej roli rząd. Czyż w świetle powyższego, powinien dziwić zachwyt intelektualistów nad „Lewiatanem” Hobbesa, podczas gdy przesłanie Bastiata zawarte w „Harmoniach” pomijane jest wyniosłym milczeniem.
Tendencję do takiego postrzegania rzeczywistości przez władzę zauważył Frederic Bastiat, gdy w artykule „Dominacja przez pracę” protestował przeciwko porównywaniu konkurencji z wojną. Wojna niszczy zasoby przeciwnika, konkurencja natomiast eliminuje jedynie gorsze (droższe) produkty, zaś większość zasobów zostaje z niewielkimi stratami wykorzystywana tam, gdzie ich zastosowanie jest bardziej opłacalne. Bastiat pisze „W bitwie zabity zostaje całkowicie wyeliminowany, armia zaś osłabiona o tego zabitego. W przemyśle fabrykę zamyka się tylko wówczas, gdy to, co produkuje, zostaje zastąpione z nadwyżką przez całą produkcję krajową”.
A więc zwiększony import oznacza zwiększoną jego wymianę za konkurencyjne produkty krajowe (rośnie ich produkcja i zatrudnienie). Ale na tym nie koniec, dzięki dokonanym oszczędnościom na zakupach (tańszy import), tworzy się popyt na nowe produkty a w konsekwencji i nowe miejsca pracy. Media dostrzegają jedynie likwidowane miejsca pracy, nie potrafią zauważyć powstawania, jako skutek, ich wielokrotnego zamiennika, w innych zakładach. Ten brak dociekliwości nie jest przypadkowy. Gdy przyczyną upadłości nie jest konkurencja, lecz obłędna polityka rządowych macherów, która poprzez koncesjonowanie, kontrybucje podatkowe, transfery finansowe, w miejsce swobodnej konkurencji tworzy fronty wojny między grupami rozbójniczymi (klasyczna reguła – dziel i rządź), zawsze można zasugerować, że jest to skutek „nieuczciwego” importu np.: z Chin. I ten przesąd Bastiat obala argumentując: „dominacja (kraju) wynikająca z przewagi gospodarczej jest niemożliwa i sama w sobie sprzeczna, ponieważ wszelka wyższość, jaka pojawia się w narodzie, zostaje przekształcona w tanie dobra i ostatecznie dodaje sił wszystkim pozostałym narodom.”. Monopol, gdy jest wynikiem rywalizacji o względy konsumenta, różni się od tego ustanowionego przez koncesję. W pierwszym przypadku producent musi ciągle dbać o jakość i względnie niską cenę, w drugim przypadku tego rodzaju ograniczenia nie istnieją – utrzymanie monopolu zależy od widzimisię urzędnika.
Analfabetyzm ekonomiczny nie jest produktem nowym, przeżarty nim jest cały wiekowy dorobek naszej myśli politycznej, dla której wola walki a nie wola efektywnej pracy w budowie potęgi gospodarczej, była podstawowym narzędziem zachowania niepodległości. Nie czuję się na siłach by szerzej omówić ten temat (brak „powołania” do historii), ale pozwolę sobie przytoczyć opinię ekonomisty i społecznika Romana Rybarskiego („Idee przewodnie gospodarstwa Polski” – 1939) opisującego przedwojenne realia: „Ten ‘etatyzm’ nie jest nowym zjawiskiem. Przedsiębiorczość państwowa, ta lub inna postać kontroli władzy nad gospodarstwem, występowała bardzo często w dziejach. I nasuwa się pytanie, czy mimo ogromnych różnic ustrojów gospodarczych, mimo tego, że dawniejsze wieki nie miały ‘kapitalizmu’ w dzisiejszej jego postaci, nie możemy wciągnąć w rachubę skutków, które wywołały te dawniejsze ‘etatyzmy’ w całym życiu społeczeństw?”. Zamiast komentarza proponuję zapytać znajomych ekonomistów czy słyszeli coś o Krakowskiej szkole ekonomii…
Pisząc to zastanawiam się jaki los spotka kolejną próbę ograniczenia mitręgi przedsiębiorców przez Ministerstwo Gospodarki (pierwszy tzw. pakiet Szejfelda, urzędnicy w konsultacjach rozbili w pył), czy będzie górą egoizm i resentymenty analfabetów ekonomicznych?.
Wojciech Czarniecki
Aż żal patrzeć na to wszystko. Co felieton to narzekanie na teatrzyk, jaką jest demokratyczna scena polityczna dzisiejszych czasów.
Mam jedno pytanie, jeżeli Polacy zarabiają mniej niż potrzeba im pieniędzy na tzw. „spokojne życie”, to z czego brać oszczędności? Moim zdaniem najpierw trzeba zwiększyć mobilność i dynamikę Polaków, usuwając urzędy, koncesje, zakazy, ograniczenia, ZUS-y i upraszczając prawo. Dopiero wtedy będzie mowa o zrzuceniu ciężaru kredytowego z konsumentów na producentów. Polska to niestety nawet nie bankrutujące Niemcy, gdzie normalny obywatel bez problemu oszczędzał byłby sobie miesięcznie 500 €.
kredyty konsumpcyjne są potrzebne bo jest na nie popyt! Problemem jest pieniądz fiducjalny, który nie ma pokrycia w towarze – stąd inflacja. Zdrowa sytuacja to pieniądz który ma 100% pokrycie w towarze (kruszczach). Wtedy kredyty dla jednych pochodzą z oszczędności innych (na takiej zasadzie działają pożyczki społecznościowe w internecie).
Druga część artykułu bardzo wartościowa ale w pierwszej popełnia Pan poważne błędy.
Jak to:
„gdy nie wzrośnie co najmniej kapitał obrotowy”???
Kapitał obrotowy (rozumiem utaj środki pieniężne) przedsiębiorców przecież rośnie bo sprzedają swoje produkty i otrzymują za nie zapłatę.
Banki korzystając z mnożnika ryzykują upadkiem ale też zwiększają swoje zyski. Jednak podobnie jak każdy przedsiębiorca ryzykują i nie ma w tym nic złego, chyba, że nie ryzykują ale to już zupełnie inna historia.
Bardzo słusznie zauważa Pan, że kredyty konsumpcyjne są bezsensu bo kupuje się wtedy drożej ale skoro ludzie tak chcą? Chce Pan zabraniać konsumentom realizowanie ich marzeń?
Jeżeli kogoś stać na spłatę kredytu to znaczy, że mógłby też zaoszczędzić tę kwotę. Potrafię zrozumieć, iż woli wymuszoną przez bank oszczędność i przyśpieszoną konsumpcję. Niektóre dobra takie jak mieszkanie, samochód w pewien sposób potrafią „zarabić” na siebie, tworząc niezbędne warunki dla wykonywanego zawodu.
Moja analiza nic nie postuluje, ma jedynie sprowokować do chwili zastanowienia. Bo np.: jeśli w rodzinie są dziadkowie, wujkowie itd..oszczędzający na kontach o oprocentowaniu 6%, to propozycja pożyczki za 10%, obie strony satysfakcjonuje. Zobaczmy czy zysk w handlu (najprostrzy przypadek)pozwoli nam szybko zwiększyc kapitał obrotowy- gdy marża zysku wynosi 10% to po jednym obrocie kapitałem będziemy mogli zwiększyć go tylko o 10%. Gdy szybkość obrotu jest mała(kredyty zwykle bierze się na zakup dóbr trwałych)to przyrost kapitału obrotowego, uzupełnianego nawet z całego zysku, jest niewielki ( dlatego firmy bazują zwykle na tzw. kredycie kupieckim).Poza kreacją pieniądza z „niczego”, główny problem polega na tym,że szybkość reakcji realnej gospodarki na sygnały rynkowe, wynosi nieraz od kilku do kilkudziesięciu miesięcy (nowe inwestycje), natomiast popyt na kredyt konsumpcyjny można zaspokoić natychmiast. Tak jak darmowa opieka medyczna tworzy kolejki u specjalistów, tak tani kredyt konsumpcyjny zwiększa koszty konsumpcji.
Wojciech Czarniecki
To co Pan mówi nie tylko „nie pokrywa się z wyjaśnieniem prof …” lecz również zaprzecza spójnemu rozumowaniu.
Swój artykuł rozpoczął Pan od zdania:
„Każdy z nas wydawałby więcej niż zarabia, gdyby nie świadomość, że zwiększoną konsumpcję teraz, będzie musiał potem opłacić znacznymi odsetkami od pożyczonych pieniędzy.
W którym przyjmuje Pan, całkiem słusznie, założenie, że ludzie zaciągając długi mają zamiar je spłacić
W odpowiedzi na mój komentarza natomiast napisał Pan:
„Jeżeli kogoś stać na spłatę kredytu to znaczy, że mógłby też zaoszczędzić tę kwotę.
W którym sugeruje Pan, że kredyty zaciągają ludzie których nie stać na spłatę odsetek.
Z jednej strony mówi Pan o kredytcie konsumenckim a z drugiej, że mieszkanie czy samochód „potrafią „zarobić” na siebie, tworząc niezbędne warunki dla wykonywanego zawodu.” To przecież wyczerpuje definicję kredytu inwestycyjnego.
Dlaczego również zysk z handlu ma pozwoliuć nam „szybko zwiększyć kapitał obrotowy”? Być może dla Pana tylko i wyłącznie bizness który przynosi 1000% zysku w jeden wieczór ma sens ale w moim oczuciu większość ludzi po prostu ciężko pracuje na swoją marżę a i 10% może wynosić kilka milionów wszystko zależy od jakiej podstawy.
Jeżeli przedsiębiorca działa w sektorze który zaspokaja niewieklie potrzeby konsumentów to i „szybkość obrotu jest mała” jeżeli robi dla nich coś wyjątkowego to może być całkowicie inaczej i nie ma to zbyt wiele wspólnego z kredytem. Podobnie jak z kredytem nie ma nic wspólnego „kreacja pieniądza z „niczego”” która jest drukiem pieniądza przez rząd bo kredyt ma przecież zabezpieczenie w zobowiązaniu do jego spłaty.
Pana końcowa teze z komentarza jest również tyle samo nieprawdziwa co również trudna do zrozumienia. Tak samo bowiem jak trudno znaleść ludzi gotowych udzielić nisko-oprocentowanej pożyczki, tak samo również nie jest łatwo znaleść ludzi gotowych wziąść kredyt na warunkach gwarantujących kredytodawcy, tak przez Pana upragniony, szybki zysk.
Błąd jaki Pan popełnia to fakt, że nie chce Pan zauważyć, że działalność bankowa jest w takim samym stopniu nastawiona na zaspokajanie potrzeb konsumentów jak każda inna działalność gospodarcza. Dopóki banki działają na wolnym rynku to wzrost ilości udzielonych kredytów nie może negatywnie wpłynąc na gospodarkę tak samo jak nie może na nią wpłynąć 1 000 000 nowo wyprodukowanych samochodów.
Problem stanowi ingerencja państwa w działalność bankową tak samo jak ingerencja państwa w produkcję żywności prowadzi do głodu.
Trudno mi polemizować z Panem o tym jak Pan odczytuje tekst.Ale argumentacja wydaje się nietrafiona, bo cóż wynika z faktu, że mafia zaspokaja potrzeby narkomanów, a paser potrzeby tych, których nie stać na zakup po normalnej cenie. Proszę nie mylić, produkcji dóbr z wymianą odroczoną w czasie. W normalnej gospodarce, banki pośredniczą w udostępnianiu dóbr, od których konsumpcji powstrzymał x,y,z deponując oszczędności w banku, innym uczestnikom rynku, którzy są zdolni zwrócić ich równowartość, poprzez powstrzymanie się od konsumpcji w przyszłości- nie póżniej niż w terminie ustalonym przez x, y, z. W istocie o tym właśnie, był cały artykuł. A że przy okazji, pokazałem jak banki żerują na nieświadomości przeciętnych konsumentów, to sprawa mniej istotna. Coż sam paliłem przez 30 lat, ale nie narzekam, bo byłem świadomy jakie konsekwencje poniosę po latach. Nie mam też zamiru zakazywać palenia komukolwiek co nie oznacza, że nie skorzystam z okazji, by mu te skutki uświadomić.
Wydaje mnie sie, że odczytuję Pana artykuł tak jak go Pan napisał. Jeżeli nie, proszę o sprostowanie.
Słusznie Pan wykazuje, że banki w których konsumenci zdeponowali swoje środki pośredniczą w przekazaniu ich do przedsiębiorców.
Ale przecież ci konsumenci którzy nie powstrzymali się od konsumpcji przekazali swoje środki przedsiębiorcom bezpośrednio!!!
Nie rozstrzygamu tutaj więc problemu czy przedsiębiorcy środki otrzymają czy też nie lecz to którzy to przedsiębiorcy będą. Czy Ci którym zaufa bank czy Ci których wybiorą na rynku konsumeci/klienci.
Proszę również zauważyć, że konsumeci którzy powstrzymali się od konsumpcji nie tylko zaoszczędzili środki które później bank mógł przekazać w formie kredytu ale również spowodowali, że pewni przedsiębircy nie sprzedali swoich produktów i tym samym nie otrzymali środków które by do nich trafiły gdyby Ci konsumenci nie postanowili oszczędzać.
Nieprawdaż?
Jako konsument powstrzymałem się od konsumpcji …. i co?
Oczywiście ma Pan rację firma przedsiębiorcy – Palikota nie sprzedała swoich produktów i tym samym nie otrzymała środków które otrzymałby pan Palikot gdybym nie postanowił oszczędzić swojego przełyku i żołądka.
A więc powstrzymałem się od konsumpcji , i nie przekazałem bankom żadnych środków bezpośrednio.
Po prostu nie ufam bankom, a konsumuję na miarę moich potrzeb i możliwości
Słusznie pan Jerzy, i jakże obrazowo, przedstawił tą sytuację. Nie rozumiem tylko czy jest to uwaga pod moim czy też pana Wojciecha adresem.
Proszę tylko zauważyć komu, skoro nie bankom pan Jerzy przekazał swoje środki?
Czy nie jest przypadkiem tak, że przedsiębiorcy muszą w bankach zaciągać kredyty bo konsumenci powstrzymali się od konsumpcji i nie kupili ich produktów?
Czytam jeszcze raz komentarz Pana Jerzego i dopiero teraz dostrzegam jego puentę.
Pan Jerzy sugeruje, że znalazł trzecie wyjście. Równocześnie powstrzymuje się zarówno od konsumpcji (zakupu produktów przedsiębiorcy) jak i przekazania swoich środków bankom.
Rozumiem, że postanowił zaoszczędzone, przez powstrzymanie się od konumpcji, środki schować w skarpecie. Od austiaków wiemy, że każda ilość pieniądza jest równie dobra więc skoro Pan Jerzy swoją część schowa gdzieś głęboko też żaden dramat się nie stanie.
Po prostu pozostała gotówka na rynku będzie miała nieco większą siłę nabywczą, pod warunkiem oczywiście, że proporcjonalnie nie spadnie produktywność Pana Jerzego.
Ani nie muszę się ograniczać w konsumpcji, bo mogę skorzystać z tego , że to co państwo oferuje z akcyzą to ja uwarzę sobie z lubelskiego chmielu i jęczmienia za grosze.
Ani nie muszę nieść pieniędzy do banku
Posiadane pieniądze zamiast do Banku zamienię na krugerrandy.
Proszę sobie policzyć ile zyskam w porównaniu z lokatą w banku w ciągu powiedzmy styczeń 2000 do styczeń 2010.
Skoro mam po jakimś czasie więcej złota i więcej konsumuję to znaczy , że moja produktywność wzrosła, a to że mniej pracuję to już nie mój problem tylko złodziei
To co proponuje Pan Jerzy jest oczywiście jakims rozwiązaniem, nie jest to jednak żadna nowość. Już w Piśmie Św. opisany jest podobny przypadek gdy jeden ze sług zakopał w ziemii otrzymany od swojego pana „talent”.
Z pewnością dziś możemy postępować podobnie, ciekawe tylko czy konkluzja będzie ta sama.
Zastanawia mnie jeszcze tylko skąd:
„mam po jakimś czasie więcej złota” jak Pan Jerzy raczył zauważyć. Czy stąd, że dokupuje go sobie coraz więcej? Bo chyba przecież w inny sposób nie może się rozmnażać.
Wygląda na to, że umknął Pańskiej uwadze fakt, iż zarówno dobra konsumpcyjne jak i dobra inwestycyjne, muszą byc wyprodukowane. A do ich produkcji, używane są te same zasoby ( praca, energia, surowce), które nie wyłamują się spod prawa rzadkości. Gdy więcej idzie na produkcję dóbr konsumpcyjnych, tym mniej może być przeznaczone na inwestycje ( większy popyt powoduje szybki wzrost cen) dlatego wszyscy liczący się ekonomiści (nawet neokeynsiści) przyjmują, że inwestycje finansowane sa z oszczędności. Tak na marginesie uważam, że powinien Pan bardziej koncentrować się na argumentacji a mniej na ocenach, bowiem oceny niekiedy same wynikają z argumentów, odwrotna zależność nie istnieje.
Jedną kwestią jest na co przedsiębiorca przeznaczy uzyskane środki (na inwestycje czy konsumpcje) a drugą kwestia jest skąd te środki pochodzą (czy ze spredaży swoich produktów czy z kredytu).
Jest dość oczywiste, że przedsiębiorca nie może zjeść ciastka i go równocześnie mieć czyli wydać pieniądze i na konsumpcje i na inwestycje.
Ale sugerowanie, że inwestycje przedsiębiorców pochodzą z oszczędności konsumentów jest dość dziwaczną teorią.
Proszę o za sugerowanie, skąd pochodzą inwestycje przedsiębiorców jak nie z oszczędności konsumentów ?
Proszę o podanie swojej teorii.
Jak to skąd? z ich własnych oszczędności. Oczywiscie przedsiębiorca po pracy to też konsument.
Załóżmy, że inwestycje są finansowane głównie z zysku, to jaką funkcję pełni giełda?
Jaką funkcję pełni giełda? Zdaje się, że oryginalnie została powołana przez przedsiębiorców w celu złamania monopolu kredytowego banków.
Nie bardzo rozumiem tego wtrącenia.
A z czego innego mogłyby być finnsowanie jak nie z przeszłych lub przyszłych zysków. Chyba przecież nie może być finansowana ze strat. Nieprawdaż?
Odpowiedz całkowicie poprawna. Przy czym trzeba podkreślić, że giełda służy głównie przedsiębiorcom do pozyskiwania kapitału na nowe inwestycje. A ten kapitał dostarczają w większości fundusze inwestycyjne, banki, fundusze emerytalne, firmy ubezpieczeniowe, które wcześniej zgromadziły, oszczędności, osób fizycznych.
Dalszą analizę proponuję przeprowadzić z dowolnym podręcznikiem ekonomii w ręce. Polecam „Ludzkie działanie” Misesa lub „Ekonomię wolnego rynku” M.N.Rothbarda.
Zupełnie nie rozumiem co Pan z tą giełdą nagle zaczął i co Pan chce przez to powiedzieć.
„Ludzkie Działanie” to oczywiście bardzo dobra pozycja jednak proponowałbym nie przyjmować opinii innych ludzi bez jakiegoś logicznego uzasadnienia. Jest bardzo prawdopodobne, że nie do końca zrozumiał Pan przesłanie Misesa.
Co do Rothbarda to niektóre jego pomysły powodują zjeżenie się resztki moich siwych włosów na głowie :-). Należy pamiętać, że cała idea anarchistów (libertarian) o wprowadzeniu konkurencji sądowniczej nie rozwiązuje żadnych problemów a jedynie dzieli jedno państwa na dwa. Ale nie o tym tu rozmawiamy. Także ostrożnie z tym Rothbardem.
Ja Panu staram się wykazać bezsens tego zdania:
„Oszczędzający powstrzymał się od konsumpcji, a to znaczy, że za pożyczonymi pieniędzmi „poszły” jakieś anonimowe produkty do wykorzystania …”
Skoro konsument powstrzymał się od konsumpcji to oznacza, że jakiś przedsiębiorca nie otrzymał od niego pieniędzy. Te pieniądze poszły do systemu bankowego. I teraz przedsiębiorca musi się o nie starać właśnie u bankowca. W końcowym efekcie ta sama kwota i tak oczywiście trafia do przedsiębiorców (za pośrednictwem kredytów) różnica jest tylko taka, że decyzję o tym do kogo mają trafić te środki podejmuje nie konsument zaspokajając swoje potrzeby a bankowiec dokonujący inwestycji.
Czy jest Pan związany z jakimś bankiem?
Pański upór jest imponujący. Zacznę od końca i odpowiem przysłowiem „uderz w stół a nożyczki się same odezwą”. Co do zdania „Oszczędzający powstrzymał się od konsumpcji, a to znaczy, że za pożyczonymi pieniędzmi „poszły” jakieś anonimowe produkty do wykorzystania …” wyjaśniałem to wyżej gdy zwróciłem uwagę na zasoby użyte do produkcji, ale by rozwiać resztki wątpliwości, przytoczę jeszcze tekst z Ludzkiego działania Misesa str. 443 „Dodatkowe oszczędności zebrano dzięki powstrzymaniu się od konsumpcji ..dóbr.Jeśli nikt nie wykorzystuje tych dóbr do zwiększenia wydatków konsumpcyjnych, to zwiększą one ilość dostępnych dóbr kapitałowych, bez względu na to jaką osięgną cenę.”. Sądziłem, że ma Pan bardziej wyrafinowane wyobrażenie o relacjach na rynku. Przedsiębiorca nie odróżnia, spadku sprzedaży z powodu, oszczędności od spadku z powodu wyboru bardziej atrakcyjnych wyrobów konkurenta, w obu przypadkach rosną mu zapasy. A gdy spadnie mu rentownośc to żaden bank nie da mu złotówki.Proszę popatrzeć na bilanse spółek giełdowych dostępne w internecie a zobaczy Pan jak ma się zakumulowany zysk do zobowiązań długoterminowych, które są w większosci kredytami inwestycyjnymi.
Również mógłbym Pana obrzucić jakimiś niewybrednymi inwektywami ale tak by się Pan rozpłakał, że już by Pan na tą stronę nie zajrzał, więc po co?
Wracając do tematu. Tak to prawda, że istnieją zasoby rzadkie, cóż nie jest taką wartością? Jeżeli nie kwalifikuje się do zasobów rzadkich to nie przywiązujemy do tego żadnej wartości.
Jeżeli ograniczymy konsumpcje, to kto zdecyduje się na inwestycje skoro nie ma konsumpcji?
Prawdą oczywiście jest fakt, że nie możemy równocześnie konsumować oraz inwestować ale tu się logika w Pana rozumowaniu kończy pośrednictwo banków w przekazywaniu środków od konsumentów do przedsiębiorców nie jest potrzebne.
Być może przedsiębiorca nie jest w stanie pojąć dlaczego ludzie nie kupują jego produktów (może dlatego, że nie chcą?) ale jeżeli mówimy tu o jakiejś szkodzie dla gospodarki to może ona nastąpić właśnie w wyniku takiej propagandy jaką Pan uprawia.
Konsumenci powstrzymają się od zakupów potrzebnych im produktów, przekażą swoje środki do banku, bankowiec, jak Pan słusznie zauważa nie przekaże ich do tego przedsiębiorcy tylko na inwestycje która nie spełnia tak dobrze potrzeb konsumentów w wyniku czego ten pierwszy pożyteczny przedsiębiorca splajtuje.
Czy taki scenariusz jest właśnie Pana mottem życiowym?
Comments are closed.