Słowo kryzys nie schodzi z ust zatroskanych polityków i usłużnych dziennikarzy. Mnoży się plany ratunkowe, przywołuje obraz kryzysu z lat dwudziestych ubiegłego wieku, przebąkuje o fatalnych skutkach tych wydarzeń dla naszych oszczędności. Ale ten szum medialny służy bardziej wypychaniu na margines głosów, które obiektywnie oceniają przyczyny i długofalowe skutki poczynań finansowych łobuzów, niż informowaniu.
Przedsiębiorca, który świadomie naraził wierzycieli na straty jest ścigany przez prokuratora z urzędu. Gdy przez swoją nieuwagę spowoduję wypadek na drodze, ponoszę pełne konsekwencje tego zdarzenia. A tu miliony ludzi okradzionych ze swych oszczędności, mogą tylko demonstrować na Wall Sreet z transparentami „A teraz skaczcie”. Nikt z oficjeli nawet nie bąknął, że wydrwigroszom dobierze się do skóry. Czyżby p.Gwiazdowski miał rację twierdząc, że rządzi nami bankokracja – ciche spółki polityków z bankami ( patrz wywiad w „Przekroju”).
Gordon Brown wpompował w Royal Bank Of Scotland 20 mld funtów. Zarząd banku, po otrzymaniu tej kwoty, prawie 2 mld przeznaczył na premie dla departamentu inwestycji, którego działalność stała się przyczyną kłopotów banku.
Prawda jest brutalna. Banki świadomie nadmuchiwały balon finansowy ( mechanizm opisałem w artykule „Małe nie tylko jest piękne”), bo to maksymalizowało ich zyski a ewentualne straty nie będą przecież ich stratami. Ponieważ każdy balon musi kiedyś pęknąć, przygotowano się na to inwestując w złoto i inne dobra rzadkie. Teraz przyszła pora by zarobić na spadkach. Za grosze można będzie kupić przedsiębiorstwa, które doprowadziło się do bankructwa odmawiając przedłużenia kredytu kupieckiego zasilającego kapitał obrotowy lub odmawiając dalszego finansowania rozpoczętych inwestycji. Im większe skoki (tanio kupić drogo sprzedać) tym większy zarobek- to klasyka. Jak to się robi pokazał Rothild, zbijając pieniądze na plotce o zwycięstwie Napoleona pod Waterloo.
Teraz podatnik zapłaci dwa razy. Raz, gdy rządy będą wykupywać śmieciowe aktywa banków i funduszy inwestycyjnych, drugi raz, gdy wywołana nadmiarem papierowego pieniądza inflacja zje ich oszczędności i obniży dochody. Szantaż upadłością jest szczególnie perfidny, bo rzeczywiście upadłość uderzy w tych, którzy zaufali bankom powierzając im swoje oszczędności. Zamiast osadzać całe zarządy w obozach pracy, by mieli okazję spłacić przynajmniej część wierzytelności, to montuje się ściślejszy sojusz biurokracji z bankami. Nie wyobrażam sobie na czym miałby polegać większy nadzór urzędników nad bankami (Komunikat po spotkaniu w Brukseli mówi coś o rajach podatkowych, znaleziono więc okazję do porachunków). Natomiast wyobrażam sobie jak przebiegać będzie podział łupów ( przypomnę tu tylko sprawę Enronu i Anderson).
Upadłość banków czy też przedsiębiorstw jest wpisana w istotę działalności gospodarczej. Jest to naturalny proces oczyszczający rynek z pomysłów nietrafionych, likwidujący firmy źle zarządzane. Odpowiedzialny przedsiębiorca ogłasza upadłość w sytuacji gdy jego niewypłacalność jest względnie mała. Przedsiębiorcę, który przedłuża istnienie firmy na koszt dostawców ściga prokurator. Ściga go nie za popełnione błędy tylko za ukrywanie swej złej kondycji przed dostawcami i wyłudzanie dalszych dostaw. Analogicznie i zarządy banków powinny odpowiadać nie za to, że upadają tylko za operacje, o których z góry było wiadomo, że są bardzo ryzykowne. Giełda przypomina kasyno gry i należy przywrócić podział banków na depozytowe i inwestycyjne, dopuszczając do giełdy jedynie te drugie by ryzykowały wyłącznie swoim kapitałem. Jakim prawem banki ryzykują cudzymi pieniędzmi licząc na wygraną? Jakim prawem wciskają kredyty podmiotom bez realnego zabezpieczenia? A no prawem kaduka! – bowiem nikt od dawna nie słyszał o pociągnięciu do odpowiedzialności zarządu dużego banku. Porównując przypadek pewnego bankrutującego w latach 90-tych banku spółdzielczego z przypadkiem Grobelnego, można śmiało przyjąć tezę, że od pewnej kwoty w górę bank nie może upaść.
W artykule „Dlaczego standard złota?” wykazuję, że da się wyeliminować mnożnikowy mechanizm kreacji pieniądz jedynie poprzez zakaz pożyczania przez banki powierzonych depozytów – co z wielu względów nie jest wskazane. Natomiast kreację pieniądza oraz skutki nieuczciwej działalności banków zredukuje się do znośnego poziomu, gdy ograniczymy ich wielkość a zwiększymy ilość. To przedsiębiorca powinien dokonywać wyboru waluty w jakiej chce się rozliczać. On sam zadba o to by zminimalizować koszty transakcyjne oraz ryzyko związane z każdą działalnością gospodarczą. On też potrafi ocenić kondycję banku, gdy jego bilans będzie przejrzysty (kreatywną księgowość należy karać jak oszustwo). Nie rozumiem dlaczego tolerujemy producentów różnych butów a nie możemy dopuścić do „produkcji” różnych walut. Problemem nie jest ilość walut lecz ich jakość a więc należy dyskutować o sankcjach za psucie pieniądza. Ale tu pierwszym oskarżonym będą rządy z górami długów i chronicznymi deficytami. A cichym wspólnikiem w tym procederze są pijawki finansowe i to właśnie gwarantuje im bezkarność .
Rzeczywiście zagrożona jest realna część gospodarki. Jednak zamiast pompować pieniądze w bankrutów należałoby stworzyć system wspomagający kredytami przedsiębiorstwa odcięte od dopływu gotówki na działalność bieżącą lub inwestycje, o ile potrafią wykazać ich rentowność ( z dwojga złego niech robią to banki dobrze zarządzane przy wsparciu rządów). Przejmowanie śmieciowych aktywów banków utwierdza je jedynie w przekonaniu o swojej bezkarności a nie poprawi sytuacji przedsiębiorców.
Przejdę teraz do kwestii na którą nie zwraca się w ogóle uwagi. Giełdy powstały w odpowiedzi na fakt unikania przez banki finansowania wielu ryzykownych choć wysoce dochodowych przedsięwzięć. Co więcej; giełda eliminując bank z pośrednictwa w pozyskiwaniu kapitału na inwestycję, pozwalała firmom proponować wyższe oprocentowanie od gwarantowanego przez banki i przekonywać w ten sposób ryzykantów, których nie brakuje, do zakupu akcji czy obligacji firmy. Jest oczywiste, że giełdy psują interesy bankom na dwa sposoby:
- odbierają potencjalnych depozytariuszy i podbijają koszt pozyskania depozytów,
- odbierają potencjalnych odbiorców kredytów długoterminowych a co gorsza pozwalają zdobywać niezbędne do rozwoju środki po o wiele niższych kosztach.
Z tego oczywistego konfliktu interesów, wynika, że banki będą zainteresowane w kształtowaniu opinii, iż inwestowanie na giełdzie jest bardzo ryzykowne a pełne bezpieczeństwo gwarantują tylko one. Największe banki dysponują wystarczającymi środkami by nadmuchiwać balony giełdowe oraz w odpowiednim momencie przekłuwać je. Powie ktoś przesada. Ani trochę. Jeszcze tak niedawno, wielki spekulant G.Soros, w pojedynkę oskubał Wielką Brytanie na kilkaset milionów funtów, gdy jakiś mądrala uznał obronę stałego kursu funta za priorytet. Okresowe wstrząsy utwierdzają w przekonaniu o wysokim ryzyku inwestowania na giełdzie a równocześnie macherzy mają okazję by zgarnąć ponadprzeciętny zysk ze spekulacji na spadkach.
Nie twierdzę, że wszystkie kryzysy są wywoływane przez banki, zagadnienie jest bardzo złożone tak jak skomplikowane są powiązania między firmami ( nie mają one realnego właściciela), rynkami a budżetem. Chcę tylko uświadomić, iż okazja czyni złodzieja.
Należy wymusić przejrzystość w oficjalnych sprawozdaniach, w powiązaniach właścicielskich, w relacjach między podmiotami i tępić wszelkie patologiczne zachowania nie mające nic wspólnego z uczciwym biznesem. Do tego jednak potrzebne jest bezstronne, nie uczestniczące w grze rynkowej państwo.
Wojciech Czarniecki
(10 listopada 2008)