W ramach „Tygodnia z Bastiatem” prezentujemy 2. część eseju „Co widać i czego nie widać”. Wydawca „Dzieł zebranych” Bastiata z okazji „Tygodnia z Bastiatem” oferuje dwutomowy zbiór tekstów w bardzo promocyjnej cenie! Warto skorzystać i zakupić „Dzieła” do 6 lipca: http://www.multibook.pl/1294,frederic-bastiat-dziela-zebrane.html
Polecamy również krótką filmową biografię francuskiego mistrza: http://www.youtube.com/watch?v=NzD80i2xjRU
* * *
Co widać i czego nie widać (część 2)
Podatki
Czy nigdy nie słyszeliście takich słów: „Podatki to najlepsze pośrednictwo pracy; to życiodajna rosa. Spójrzcie, ilu rodzinom dają utrzymanie, i rozważcie, jaki wpływ mają na gospodarkę – wprost nieskończony, to źródło życia”?
Aby obalić tę doktrynę, jestem zmuszony raz jeszcze przeprowadzić podobne do wcześniejszego rozumowanie. Wiem dobrze, że argumenty ekonomiczne nie są aż tak zabawne, by można było tu rzec: repetita placent1. Stworzyłem więc na swój użytek przysłowie, bardzo przekonujące tylko w ustach ekonomii politycznej: repetita docent2.
Zyski urzędników płynące z podatków widać; dobro, jakie
z nich wynika dla dostawców urzędników, też widać. To rzuca się w oczy.
Ale straty, jaką ponoszą płatnicy, nie widać; szkody, jaka z tego wynika dla ich dostawców, także nie widać, mimo że rozum powinien od razu je dostrzec.
Kiedy urzędnik wydaje pięć franków więcej, oznacza to, że podatnik wydaje pięć franków mniej. Ale wydatki urzędnika widać, ponieważ ich dokonał. Tymczasem wydatków podatnika nie widać, gdyż niestety nie pozwolono mu ich dokonać.
Porównujecie naród do wysuszonej ziemi, a podatki do życiodajnego deszczu. Niech tak będzie. Ale winniście zastanowić się, gdzie jest jego źródło i czy to przypadkiem nie przez podatki woda wyparowuje z gleby.
Powinniście zadać sobie również pytanie, czy to możliwe, aby ziemia otrzymywała tyle samo tej cennej wilgoci w postaci deszczu, ile jej traci w wyniku parowania?
Nie sposób zaprzeczyć, że kiedy Jakub Poczciwiec przekazuje poborcy pięć franków, nie otrzymuje w zamian nic. Kiedy natomiast urzędnik wydaje owe pięć franków, kiedy zwraca je Jakubowi Poczciwcowi, to czyni to w zamian za zboże czy pracę. Końcowy rezultat jest taki: Jakub Poczciwiec traci pięć franków.
Jest prawdą, że często, a nawet bardzo często, urzędnik wyświadcza Jakubowi Poczciwcowi jakąś usługę o tej samej wartości. W takiej sytuacji żadna ze stron nie ponosi straty, mamy do czynienia tylko z wymianą. Moja argumentacja w żadnej mierze nie dotyczy usług pożytecznych. Mówię tylko, że jeżeli chcecie stworzyć jakieś stanowisko, to udowodnijcie jego użyteczność. Wykażcie, że będzie ono korzystne dla Jakuba Poczciwca, że usługi, jakie będą mu świadczone, będą warte jego zapłaty. Ale, abstrahując od tej istotnej użyteczności, nie używajcie jako argumentu korzyści, jaką będzie z tego miał urzędnik, jego rodzina i jego dostawcy. Nie powołujcie się na fakt, że wspomaga to rynek pracy.
Kiedy Jakub Poczciwiec daje urzędnikowi pięć franków w zamian za rzeczywistą i pożyteczną usługę, to jest to dokładnie to samo, jak gdyby dał szewcowi pięć franków za parę butów. Ty mi dajesz, ja ci daję – jesteśmy kwita. Ale kiedy Jakub Poczciwiec przekazuje pięć franków urzędnikowi, by w zamian nie otrzymać żadnej usługi, a przy tym usłyszeć zniewagi, to tak jakby dał te pieniądze złodziejowi. Nie ma sensu mówić, że wydając pięć franków, urzędnik przyczynia się do stworzenia w kraju nowego miejsca pracy; tak samo zrobiłby złodziej, tak samo zrobiłby Jakub Poczciwiec, gdyby na swojej drodze nie spotkał pasożyta, nieważne czy działającego nielegalnie, czy zgodnie z prawem.
Nauczmy się zatem osądzać rzeczy nie tylko przez pryzmat tego, co widać, ale również na podstawie tego, czego nie widać.
W ubiegłym roku byłem członkiem Komisji Finansów, gdyż za rządów Konstytuanty członkowie opozycji nie byli jeszcze systematycznie usuwani z wszystkich komisji. Pod tym względem Konstytuanta działała rozumnie. Kiedyś pan Thiers powiedział: „Przez całe życie walczyłem z członkami partii legitymistów
i partii klerykałów. Od czasu, kiedy zbliżyło nas do siebie wspólne niebezpieczeństwo, spotykam się z nimi, poznaję ich, szczerze ze sobą rozmawiamy. Przekonałem się, że nie są takimi potworami, jak to sobie wyobrażałem”.
Tak, nieufność jest coraz większa, między partiami narasta wrogość, nie chcą ze sobą współpracować. A gdyby tak większość parlamentarna pozwoliła kilku członkom mniejszości brać udział w komisjach, być może z jednej i drugiej strony spostrzeżono by, że idee partii przeciwnej nie są tak dalece odległe, a przede wszystkim zamiary tak niecne, jak się przypuszcza.
Tak czy inaczej, w ubiegłym roku wchodziłem w skład Komisji Finansów. Ilekroć któryś z naszych kolegów mówił o utrzymaniu wydatków Prezydenta Republiki na umiarkowanym poziomie, słyszał ze strony ministrów i ambasadorów taką odpowiedź:
„Dla samego dobra służby, niektóre stanowiska należy otaczać splendorem i zaszczytami. To sposób, by przyciągnąć ludzi zasłużonych. Niezliczeni nieszczęśnicy zwracają się do Prezydenta Republiki, a gdyby był zmuszony za każdym razem odmawiać, stawiałoby go to w przykrej sytuacji. Pewna wystawność w ministerialnych i dyplomatycznych salonach to jeden z ważnych elementów rządów konstytucyjnych itd., itd.”
Chociaż takie argumenty mogą być kontrowersyjne, to jednak z całą pewnością zasługują na poważne rozpatrzenie. Opierają się na interesie publicznym, dobrze lub źle pojmowanym. A jeżeli o mnie chodzi, nie robię z tego problemu, w przeciwieństwie do wielu naszych obywateli, wiedzionych duchem skąpstwa i zawiści.
Jednak mój umysł ekonomisty buntuje się, na twarzy pojawia się rumieniec wstydu za poziom intelektualny mojego kraju, kiedy dochodzimy (a często tak jest) do tego absurdalnego banału, który zawsze jest przychylnie przyjmowany:
„Przepych wysokich urzędników wspiera rozwój sztuki, przemysłu, tworzy miejsca pracy. Osoba zarządzająca państwem i jej ministrowie wydają bankiety i przyjęcia, ale tym samym ożywiają całe społeczeństwo. Ograniczać ich wydatki to zubażać paryski przemysł i pośrednio przemysł w całym kraju”.
Łaski, panowie! Szanujcie przynajmniej zasady arytmetyki i nie występujcie przed Zgromadzeniem Narodowym Francji – w obawie, że nie uzyskacie jego aprobaty – z twierdzeniem, że działanie w zależności od tego, czy dodajemy pierwszą liczbę do drugiej, czy drugą do pierwszej, daje różny wynik.
Coś takiego! Umawiam się z robotnikiem, że za kwotę pięciu franków wykopie rów na moim polu. Kiedy dobijamy targu, przychodzi poborca podatkowy, zabiera mi pięć franków i przekazuje je ministrowi spraw wewnętrznych. Moja umowa zostaje zerwana, ale za to pan minister dorzuci sobie jeszcze jedno danie do swojego obiadu. Na jakiej podstawie ośmielacie się twierdzić, że te wydane przez urzędnika państwowego pieniądze wspierają krajowy przemysł! Czyż nie rozumiecie, że mamy tutaj tylko zwykłe przemieszczenie pracy i zaspokojonej potrzeby? Zgoda, stół ministra jest lepiej zastawiony, ale pole rolnika nie zostało odwodnione, nie możecie temu zaprzeczyć. Przyznaję, że paryski restaurator zarobił pięć franków, ale musicie zgodzić się ze mną, że prowincjonalny robotnik nie dostał pięciu franków, które mógł zarobić. Cóż można w tej kwestii rzec? Że z jednej strony mamy danie ministra i zadowolonego restauratora – to widać; natomiast z drugiej strony podmokłe pole i robotnika bez pracy – tego nie widać.
Dobry Boże! Jak trudno w ekonomii politycznej dowieść, że dwa plus dwa równa się cztery. A jeżeli wam się to udaje, od razu słyszycie krzyki: „To tak jasne, że aż nudne”. A potem ludzie znów głosują tak, jakbyście niczego nie dowiedli.
Frédéric Bastiat – „Co widać i czego nie widać” w: Dzieła zebrane t. 1, Warszawa 2009, Wydawnictwo Prohibita Paweł Toboła-Pertkiewicz.