„Etatyzm jest chorobą trawiącą nie tylko Polskę, ale i zakorzenioną w innych państwach europejskich, ale choroba etatyzmu szerzy się w Polsce więcej niż w innych państwach. (…) Etatyzm objawia juz u nas wszelkie ujemne skutki i następstwa, jak zabijanie inicjatywy prywatnej, zupełnie niepotrzebne marnowanie grosza publicznego, upośledzenie gospodarcze obywateli, zubożenie stanu średniego, wzrost wpływów biurokraji i uzależnienie od niej obywateli. (…) Na to sie jedank u nas oczy zamyka i brenie dalej w etatyzm”…
Nie jest to bynajmniej diagnoza naszej dzisiejszej rzeczywistości, napisana przez polityka Unii Polityki Realnej – ale słowa te napisał 80 lat temu Wojciech Korfanty, działacz ruchu katolicko-narodowego na Śląsku, a zaczerpnąłem je z książki „Naród – Państwo – Kościół”, wydanej w roku 1992 przez Księgarnię św. Jacka w Katowicach. Przez te 80 lat (choroby społeczne trwają długo…) etatyzm poczynił w Europie dalsze postępy, tak w Polsce, jak w „innych państwach”. Centrum produkcyjnym etatyzmu jest dziś brukselski eurosocjalizm, ale – jak to pisał Wojciech Korfanty – na „postępy etatyzmu oczy się zamyka i brnie sie dalej”… A przecież przedwojenna gospodarka polska nie była jeszcze tak „upaństwowiona”, jak obecna – post PRL-owskimi złogami, które dziwnie – nie ustępują…
Własnie pod wpływem „kryzysu finansowego” rząd Tuska ogłosił „wielkie poszukiwanie oszczędności”. Poszukiwanych jest 17 mld złotych. Dlaczego akurat 17, a nie, powiedzmy – 10, czy, dajmy na to – 30? Ano dlatego żeby zgadzało się w budżecie. Ale skąd wziął sie ten budżet jeśli w nim taka dziura? Ano, zza ministerialnych biurek… Każde ministerstwo – zaordynowano więc w trybie pilnym zza największego, premierowskiego biurka – ma znaleźć 10 procent oszczędności! Przypomina to żywo metody PRL-owskie, gdy zza biurek centralnych szły w teren „plany do wykonania”, a w odpowiedzi wędrowały z terenu „do”, na biurka „sprawozdania z wykonania planów”. Realny był tylko ten obieg papierków…
Jeszcze do końca grudnia rząd utrzymywał, że w zasadzie lekko przebrniemy „kryzys finansowy”. Gdy jednak zorientowano się, że w zetatyzowaniej gospodarce na kryzysie najwięcej zyska biurokracja (etatyzm!) – już z początkiem roku rząd „docenił powagę zagrożenia kryzysowego”, a zaraz potem nakazał „poszukiwanie oszczędności”…
Istotą mobecnego kryzysu finansowego jest to, że garstka wielkich oszustów finansowych zza Oceanu, „wyprodukowała” przy pomocy oszukańczej piramidki „papierów wartościowych”, wirtualny pieniądz, „pieniądz fiducjarny”, a prawdziwe pieniądze schowała do własnych, prywatnych sejfów i przelała na własne, prywatne konta. Wywołane tym oszustwem następstwa pokrywać maja teraz niewinni podatnicy, zgodnie z tzw. planem Paulsona, nawiasem mówiąc – „wyznawcy Kościoła scjentologicznego”… Chociaż przeciwko „planowi Paulsona” protestowało prawie 200 wybitnych ekonomistów, wskazując, że powinno sie dopuścić do bankructwa oszustów, a rynek sam powróci szybko do normy – rząd amerykański przyjął etatystyczną wersję „walki z kryzysem”, a za nim – i inne państwa, których rządy zwęszyły na tej walce korzyści dla wyfutrowania własnych biurokracji. Bo przecież ktoś będzie zarządzał tą „walką z kryzysem”, więc tymi niebagatelnymi pieniędzmi, odebranymi obywatelom na „walkę z kryzysem”… Ta „walka z kryzysem” dziwnie przypomina „walkę z przemocą” – zamiast z przestępcami…
Wiele wskazuje, że w końcu i rząd Tuska połapał się, jakie to korzyści odnieść może biurokracja i podczepieni pod nią, ssący budżet „biznesmeni” („ile szydeł wylazło z wyborczego worka, ilu wielkich biznesmenów wylazło z …” – spod okrągłego stołu, oczywiście). Na razie zatem rząd szuka tylko oszczędności, ale wkrótce (Bruksela, jak niegdyś Moskwa, nakazuje podległym sobie ekipom rządowym stawić się już 20 lutego celem ustalenia, wiele kto ma się „zrzucić” na kryzys!) dowiemy się, ile nas będzie jeszcze kosztowała „walka z kryzysem”…
Tymczasem: niskie podatki, skromny aparat urzędniczy, jasne, proste prawo, sprawne sądy i policja – niewiele nam trzeba, i to nie tylko na czas „walki z kryzysem”, ale w ogóle, na codzień. Co tu szukać oszczędności w instytucjach państwowych – na spinaczach, wodzie, żarówkach i papierze toaletowym? – gdy … prawie 45 tysięcy rozmaitych organizacji niby „pozarządowych” przyssanych jest jednak trwale … do budżetu państwa! Ale jak tu je oderwać, żeby nie stracić medialnego wizerunku „rządu miłującego społeczeństwo”?… Oczywiście – wizerunek najważniejszy.
Marian Miszalski
Źródło: „Niedziela Łódzka”, 22 luty 2009