Żyjąc na tym świecie ponad pół wieku, doskonale pamiętam czasy, gdy często słyszało się zdanie: „Co ty robisz ? Bój się Boga !” Były to czasy, gdy owo „Bój się Boga” nie było pustym frazesem, lecz poważnym argumentem, który niejednokrotnie powstrzymywał ludzi przed zachowaniami nie dającymi się pogodzić z Dziesięciorgiem Przykazań.
Ludzi, którzy w Boga nie wierzyli, przed popełnianiem niecnych uczynków powstrzymywał kiedyś przynajmniej zwyczajny wstyd. Dziś, gdy całe tabuny psychologów, „celebrytów” i przeróżnych „autorytetów moralnych” wmawiają ludziom, że powinni „być sobą” a co niektórzy „duchowni” zapewniają, że Bóg kocha ich takimi, jakimi są, i bynajmniej nie ma zamiaru „gnębić” ich karami, zwłaszcza wiecznymi, wygląda na to, że skoro szatanowi udało się już wykorzenić z ludzi bojaźń Bożą, przyszła kolej na wyzucie ich z poczucia WSTYDU związanego ze świadomością postępowania niezgodnego z określonymi normami. I właśnie owe niepisane normy stały się pierwszą ofiarą „postępu”, który za nic ma uświęcone wielowiekową tradycją reguły, za obowiązujące uważając jedynie te, które zostały przyjęte przez arytmetyczną większość w demokratycznym głosowaniu. Ponieważ spora część „społeczeństwa” wyznaje „zasadę” mówiącą, że przepisy są po to, by je łamać”, nie ma żadnej gwarancji że i te, „demokratycznie ustalone” reguły będą przestrzegane, jeżeli tylko okaże się, że „demokratyczna większość” ma nowe pomysły na „samorealizację”.
Tymczasem w każdym normalnie funkcjonującym społeczeństwie, lokalnej społeczności czy choćby grupie subkulturowej, obowiązują określone reguły i jednostki, które się do nich nie stosują, są z danego środowiska wykluczane (pamiętamy wywiezienie Jagny ze wsi na kupie gnoju) bądź dotkliwie karane. Brak takowych reguł skutkuje powszechną znieczulicą i w konsekwencji terrorem ze strony zdemoralizowanych jednostek, dla których jedyną regułę stanowi brak jakichkolwiek reguł. Warto przy okazji wspomnieć, ze trzon prawodawstwa takich krajów jak Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania wywodzi się z prawa zwyczajowego, od niepamiętnych czasów stosowanego przez daną społeczność, sprawdzonego w praktyce i służącego DOBRU OGÓŁU. Takie prawa z czasem ujmowano w kodeksy. Nie były to jakieś wypichcone przez „demokratycznie wybranych posłów” oderwane od życia reguły ani wymuszone przez hordy „obrońców praw człowieka” czy „psychologów społecznych” kruczki prawne służące tak naprawdę jednostkom aspołecznym. Tak było kiedyś, gdy przestępca to był ktoś, kto PRZESTĄPIŁ GRANICE PRAWA, znalazł się POZA NIM a zatem również i sam nie mógł być przez nie chroniony. 300 lat temu stróżowi porządku nie przyszłoby do głowy recytowanie schwytanemu przestępcy jego „praw”, bo jako PRZESTĘPCA po prostu takowych NIE POSIADAŁ. Co więcej, miał tego pełną świadomość.
Mało tego. Nie stosujący się do funkcjonujących w społeczeństwie norm półświatek niegdyś także miał swoje kodeksy, których przestrzegania usilnie pilnował. Gdy miałem niespełna 14 lat zmieniłem szkołę i trafiłem do takiej, w której rządzili „git ludzie” .Szkoła położona była w nieciekawej okolicy, wielu ojców czy starszych braci uczniów odbywało kary pozbawienia wolności, a oni sami na terenie szkoły i poza nią małpowali więzienną grypserę. Już pierwszego dnia przekonałem się, że w tym środowisku obowiązywały zasady, za złamanie których można było mieć „krzywo u ludzi”. I tu kończyły się żarty. Mający „krzywo” musiał się jak najszybciej „wyprostować”, gdyż w przeciwnym razie mógł nawet zostać przecwelony, czyli spaść do kategorii pariasa.
W tym miejscu musze powtórzyć: w tej szkole, opanowanej przez grypsujących, OBOWIAZYWAŁY ZASADY. Były to zasady rodem z wiezienia, ale BYŁY. Pamiętam, jak pierwszego dnia podeszła do mnie na korytarzu grupka „gitów” . Jeden z nich podskoczył do mnie i przywalił z prostego. Oddałem, choć chłopak wyglądał na takiego, który mógł mnie rozwalić jedną ręką. Zdziwiony, chciał poprawić, ale jego starszy brat odciągnął go, podał mi rękę i powiedział. Że jestem „w porządku”. Bratu zaś zakazał jakichkolwiek zaczepek w stosunku do mnie i poradził, by nie rzucał się na słabszych. Przez następne dwa lata ( to znaczy do chwili ukończenia owej podstawówki) miałem święty spokój, choć oczywiście musiałem przestrzegać obowiązujących zasad, o których zostałem przez starszych kolegów pouczony.
Inny przykład: starsi łodzianie pamiętają kina „Świt” przy Bałuckim Rynku czy „Pionier” przy Franciszkańskiej. Okolica bandycka, w godzinach popołudniowych chłopak spoza dzielnicy nie miał tam czego szukać, a w kinach akurat grali filmy, na które warto było pójść. Raz pod kinem Świt” podeszli do mnie „gitowcy” (miałem jakieś 16 lat) i ich przywódca zaczepił mnie gadką w stylu „kopsnij szluga dla pasera bo cię paser sponiewiera”. Odpowiedziałem: „paser pasera nie sponiewiera” i gitowcy poszli sobie, zostawiając mnie w spokoju. Kilka razy zdarzyły mi się spotkania zakończone mordobiciem, ale tu znów wszystko przebiegało zgodnie z zasadami: przywódca grupy wyznaczył do bójki ze mną chłopaka mniej więcej równego mi posturą i ŻADEN z gitowców nie ruszył na pomoc koledze, gdy ten dostał oklep. Stali i przyglądali się. W pewnej chwili przywódca grupy powiedział, że jestem w porządku i na tym się skończyło. Dziś zapewne wylądowałbym zmasakrowany w szpitalu, solidarnie skopany przez całą grupę. Kilka lat po tak zwanym „przełomie” nieżyjący już znany łódzki adwokat, mec. Karol Głogowski opowiedział mi następująca historię: szedł sobie późnym wieczorem przez łódzki „Park Śledzia”, gdy zaczepiło go kilku osiłków żądając pieniędzy. Powiedział, że jest „papugą”, po czym ocknął się bez teczki i portfela. „Panie Janku- żalił się Głogowski – kiedyś „papuga” był nietykalny dla ludzi półświatka, którzy wiedzieli, że tacy jak on bronią ich przed sądem. Co się dzieje ?”
Właśnie: co się dzieje? Co się takiego stało przez ostatnie dwadzieścia trzy lata, że przyszło nam żyć w świecie, w którym nie obowiązują jakiekolwiek zasady? Otóż jak zwykle składa się na to wiele przyczyn, z tym, że moim zdaniem jedną z głównych jest wpływ mediów. Zalew amerykańskich filmów ociekających przemocą sprawił, że młody chuligan przejął wzorce „kulturowe” rówieśników z murzyńsko-portorykańskich gett, a tam kopanie leżącego gdzie popadnie i okładanie go czym popadnie stanowi regułę. Młodym ludziom warto przypomnieć, że w kręgach rodzimej chuliganerii obowiązywały kiedyś zasady „leżącego się nie glanuje” (jeśli upadł i leży, jest nietykalny), „solo” (walka „jeden na jednego”) czy „bez pomocnika” (czyli BEZ kija, noża czy innego „sprzętu”). Niestosowanie się do tych zasad natychmiast spotykało się z odpowiednią reakcją grupy, która stała na ich straży.
Jak więc widzimy, od zarania dziejów społeczności POTRAFIŁY skutecznie radzić sobie z jednostkami nie stosującymi się do ogólnie przyjętych zasad, które dopiero z czasem przyjmowały postać skodyfikowanego prawa. I działo się tak wówczas, gdy obok funkcjonowało państwo ze swym aparatem. Państwo, które POMAGAŁO owym społecznościom w utrzymaniu porządku, swą ingerencje ograniczając do spraw dla siebie zastrzeżonych, związanych z bezpieczeństwem i dobrobytem ogółu mieszkańców danego kraju czy stosowaniem najsurowszych kar. W całej reszcie przypadków sprawy związane z porządkiem i bezpieczeństwem leżały w gestii lokalnego samorządu. Tak funkcjonowało SPOŁECZEŃSTWO OBYWATELSKIE. Wyobraźmy sobie sytuację, w której 1000 osób stanowiących społeczność zamieszkującą daną miejscowość (czy osiedle) ogłasza przetarg na urząd szeryfa, przy czym po dajmy na to roku mówi: sprawdzam i jeśli ów nie spowodował, że mieszkańcy czują się bezpieczni – zostaje natychmiast zwolniony z posady, którą znów wystawia się na przetarg. Oczywiście, obok funkcjonowałaby policja państwowa, której zadaniem byłoby zwalczanie poważniejszych przestępstw, co oczywiście wymaga utrzymywania wysoko kwalifikowanych fachowców, laboratoriów etc. Założę się, że w takim układzie tzw. „drobna przestępczość” czy chuligaństwo przestałyby być plagami dotykającymi „przeciętnego zjadacza chleba”. Wpierw jednak należałoby stworzyć społeczeństwo obywatelskie. Wychować pokolenie ludzi odpowiedzialnych i społecznie aktywnych. Nie czekających na to, że ktoś coś zrobi za nich, że państwo „da”.
Czy jest to możliwe? A dlaczego nie? Zamiast teoretyzować, BUDUJMY SPOŁECZEŃSTWO OBYWATELSKIE. Odbierzmy państwu i jego urzędnikom obszary przez nie zawłaszczone i dopilnujmy, by o naszych sprawach decydował głos NASZ, PODATNIKÓW. Dopóki o stanowieniu i egzekwowaniu prawa decydować będą ludzie, którzy po wyborach natychmiast „zapominają” o tym, że są jedynie WYNAJĘTYMI PRZEZ PODATNIKÓW SŁUGAMI, możemy sobie co najwyżej ponarzekać. A chyba nie o to chodzi?
Jan Przybył
Zyjemy w XXI wieku. Swiatu potrzebne jest panstwo menedzerskie skoncentrowane na gospodarce i zaspakajaniu potrzeb a nie spoleczenstwo obywatelskie. Te juz bylo 40 lat temu. To historia, myszka tracajaca. Panstwo menedzerskie samo w sobie rozwiazuje problemy spoleczne, ktore dzisiaj wynikaja z totalnego odejscia panstwa politycznego od obywatela i skupieniu sie na zawlaszczaniu jak najwiekszej puli wytworzonego przez masy majatku przez mala grupe Oszustow. Towarzyszy temu totalny upadek moralny i powstawanie coraz wiekszej halastry zdeprawowanych, pozbawionych przyszlosci „obywateli”. Zasada jest taka: nie masz szans zdobycia czegos normalnie, musisz posunac sie do lajdactwa.
@Marko jakie jeszcze wymyślisz państwo(menadżerskie)?
Przestań robić z siebie durnia!!
Panie Janie z przyjemnością przeczytałem pana tekst, bo w całości się z nim zgadzam. Mam tylko kilka uwag odnośnie pojęć i co za tym idzie sposobu dojścia do upragnionego przez nas modelu relacji międzyludzkich (między obywatelami :-)).
Nadal uważam, że hasło „ społeczeństwo obywatelskie” jest mało nośne. Ludzie nabyli się już obywatelami za komuny i średnio im się to podobało. Zaznaczam, że zgadzam się z treściami jakie za tym hasłem się kryją. Twierdzę tylko, że jest ono tak wytarte, że szkoda energii aby posługiwać się nim we wdrażaniu pożądanych przez nas treści. Problem z terminem „ społeczeństwo obywatelskie” polega na tym, że jest to termin ukuty przez masonerię. „Obywatel” to coś co zostało dane europejczykom w miejsce „poddany”. Ta podmiana musiała się dokonać bo „poddaństwo” w rzeczywistości było nieznośnym upodleniem. Nieznośnym bo przez sojuszu ołtarza z tronem podniesione do rangi cnoty. Innymi słowy podwójna krzywda. Raz była to krzywda na ciele przez to, że władca ziemski ograbiał z owoców pracy, ograniczał wolność. A dwa, krzywda na duszy, bo cudzołożący kościół z królami ziemskimi wmawiał ludziom, że taki stan to samo dobro i zachęcał do dalszych poświęceń. Na przykład życia w konfliktach wszczynanych przez królów ziemskich. Co wrażliwsze jednostki słusznie buntowały się na nazywanie szamba perfumerią i tak powstało wolnomularstwo. Był to zrozumiały bunt, ale z perspektywy czasu widać, że pod względem rozwoju duchowego nie dający ludzkości nic prócz nieziszczalnych haseł np. o społeczeństwie obywatelskim.
Żeby osiągnąć sukces we wdrażaniu treści jakie kryją się za hasłem „społeczeństwo obywatelskie”, należy sięgnąć do samych trzewi naszej cywilizacji. Tzn do spraw wiary. Nie można kontynuować błędu wolnomularstwa polegającego na tworzeniu nowej świeckiej religii, alternatywnej do tej, która ma Boskie pochodzenie. Należy za to wydobyć z nauczania Jezusa Chrystusa elementy, które nadają człowiekowi podmiotowość, a jednocześnie poskramiają królów ziemskich i co za tym idzie cudzołożące z nimi duchowieństwo. Te elementy to:
Jan10:34
Odpowiedział im Jezus: Czyż nie napisano w waszym Prawie: Ja rzekłem: Bogami jesteście?
AP 22:8
To właśnie ja, Jan, słyszę i widzę te rzeczy. A kiedy usłyszałem i ujrzałem, upadłem, by oddać pokłon, do stóp anioła, który mi je ukazał. Na to rzekł do mnie: Bacz, byś tego nie czynił, bo jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów tej księgi. Bogu samemu złóż pokłon!
Elementy poskramiające duchowieństwo :
Łuk18:19
Jezus mu odpowiedział: Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg.
Mat23:9
Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie.
Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus.
Bardzo ważne jest poskromienie duchowieństwa, gdyż ma ono naturalną skłonność (odziedziczoną po Kainie – pierwszym kapłanie, który pokazał ludzkość jak zabijać) do włażenia ludziom na głowę. Niepokorne duchowieństwo najpierw zabija ludziom duszę. Dowodem tego jesteśmy my Polacy poddawani przez stulecia indoktrynacji katolickiej. Nie potrafimy wytworzyć własnej głębokiej kultury za to z ochotą zapożyczamy od innych nacji, które w swoim czasie wyzwoliły się od katolicyzmu. Mamy bardzo mało wynalazków. To wszystko są efekty zniszczenia naszej duchowości przez katolicyzm, który wywrócił Ewangelię do góry nogami. W skrócie ten przewrót polega na tym, że Ewangelia wymaga ubóstwa, pokory, powstrzymywania się od sądów nad bliźnim, a duchowieństwo katolickie zrobiło sobie z nauki Chrystusa środek do załatwiania tu na ziemi prywatnych interesów, które w gruncie rzeczy sprowadzają się do gromadzenia dóbr ziemskich i umacniania władzy nad bliźnim. Zamiast być pierwszymi po bożemu tzn. służyć wszystkim, ustawiać się na końcu, na przestrzeni wieków starali się być pierwszymi po ludzku. Tzn. kazali sobie służyć. Domagali się władzy i przywilejów niczym królowie ziemscy.
Zaznaczam, że nie mam zamiaru podważać hierarchicznej natury Kościoła. Posłuszeństwo i poddaństwo jest niezbędne w Kościele, ale nie po to by rządzić ludem, ale po to by Papież mógł krótko trzymać za twarz duchowieństwo, które jak zaznaczyłem wyżej ma tendencję włazić maluczkim na głowę i wykoślawiać ich duchowość. A bez wyprostowania duchowości, bez odnalezienia przez ludzi własnego wewnętrznego kompasu, dzięki któremu nabędą zdolności rozróżniania dobra od zła (w ogóle ośmielą się na taki wysiłek bez asysty proboszcza) nie ma mowy o zbudowaniu odpowiedzialnego społeczeństwa obywatelskiego.
Comments are closed.