Za czasów tak dawnych że ich najstarsi bace na halach nie pamiętają aspirujący kapitalista zastawiał swój dom i własnym sumptem budował fabrykę. Następnie zastawiał swoją żonę i dalej inwestując własnym sumptem starał się aby fabryka zaczęła coś produkować i aby to proletariat na ulicy zechciał kupić. Wszystko więc w trosce o proletariat, choć niektórzy zawistnicy przebąkiwali też coś o żądzy zysku.
Biorąc na siebie olbrzymie ryzyko aspirujący kapitalista częściej przegrywał w tych zapasach niż wygrywał, nierzadko sam lądując w szeregach proletariatu. Jedynie nielicznym dane było wygrać. W wyniku czego aspirujący kapitalista przepoczwarczyć się mógł powoli w prawdziwego wyzyskiwacza. I dopiero ten prawdziwy kapitalista, właściciel fabryki produkującej produkty poszukiwane przez proletariat, mógł rozkazywać, decydować i rozstawiać po kątach.
Obok golfa, ulubionym sportem kapitalistów był notoryczny ucisk klasy robotniczej zmuszanej do robienia czegoś pożytecznego. Kapitalista dbał o to aby produktywność rosła i aby nic się nie marnowało. Tylko czekał aby każdego bumelanta zwolnić. Bumelant wylatywał najszybciej gdy wraz z innymi bumelantami zamiast pracować zaczynał myśleć o organizowaniu związkokracji. I całkiem słusznie bo do roboty kapitalista przyjmował głównie tych od robienia, myślenie biorąc na siebie.
Celem obniżenia kosztów produkcji kapitalista najchętniej zwolniłby wszystkich. Na szczęście jednak zawsze znalazł się ktoś kto mu przypomniał że w takim przypadku nie bardzo będzie komu coś produkować. Wtedy kapitalista szpetnie przeklinał i mamrocząc coś pod nosem zabierał się do terroryzowania własnej kadry menedżerskiej. Ta w ciągłym stresie przed zasileniem szeregów proletariatu wypruwała z siebie żyły za grosze byle tylko wymyślić coraz to lepsze produkty które proletariat zechciałby kupić. A gdy już kupił to całe zyski z tego liczył kapitalista, zaciągając się przy tym cygarem i popijając whisky. No i snując, ma się rozumieć, dalsze plany wyprucia resztek żył z kadry menedżerskiej aby ta wymyśliła jeszcze sprytniejszą łapkę na myszy którą wyzyskana jeszcze bardziej klasa robotnicza wyprodukuje jeszcze taniej i jeszcze szybciej.
Postęp jednak, jak wiadomo, galopuje niestrudzenie i od tych zamierzchłych czasów wszystko się dokumentnie pozmieniało. Nie tylko zresztą pozmieniało, stanęło po prostu na głowie! Przyszedł więc socjał i najpierw zabronił kapitaliście wyrzucać klasę robotniczą na bruk. Potem kazał mu czapkować przed tąż klasą robotniczą której związkową awangardę wpuścił w niedostępne dawniej progi zarządu kompanii. Raz w zarządzie klasa robotnicza nie odczuwała dalszej potrzeby plączącego się pod nogami kapitalisty więc go wyeliminowała. Rola właściciela kompanii przypadła w udziale rozproszonemu inwestoriatowi, czyli proletariatowi po jednej akcji na łebka, który może w ten sposób błaznować w roli kapitalisty.
Rolę drugiego błaznującego w roli kapitalisty przyjęło na siebie państwo. Prawdziwego właściciela-kapitalisty rzecz jasna w takiej sytuacji nie ma. Ośmieliło to z kolei kadrę menedżerską do przejęcia innych funkcji wyeliminowanego kapitalisty. Takiej na przykład jak napychanie sobie kabzy kompanijną gotówką. Jak przystało na postęp pewne różnice daje się jednak zauważyć. Przede wszystkim tą że stary kapitalista napychał sobie kieszenie gotówką własną bo sam podejmował ryzyko i inwestował swoje własne pieniądze. Pozbawiona dozoru właściciela kadra natomiast napycha sobie kieszenie gotówką cudzą, nie podejmując żadnego ryzyka i inwestując pieniądze nie swoje ale inwestoriatu i państwa. Czyli niczyje.
Wynalazek socjalu utrwalił kierunek postępu. Zmowa kadry menedżerskiej ze związkokracją otrzymała rangę partnerstwa społecznego. Umożliwia to stronom solidarne ściąganie haraczu z całego społeczeństwa, z państwem gwarantującym sprawcom bezkarność. Dawniej kapitalista doprowadziwszy swoją kompanię do ruiny honorowo strzelał sobie w łeb lub wyskakiwał z okna na Manhattanie. Teraz kadra menedżerska strzela sobie głównie bonusy a i związkokracja do wyskakiwania z okien się nie pali. W razie problemów wystarczy przecież spalić parę opon lub zagrozić bliżej nieokreślonym “kolapsem” aby przestraszyć rząd wystarczająco by na koszt podatnika wyratował tonącego bankruta.
I nie bez pewnej logiki. Odkąd pod nieobecność kapitalisty rolę wroga publicznego #1 przejęło bezrobocie zamiast produkowania zysku główną rolą kompanii w socjalu stała się produkcja “robocia” dla mas. W razie czego państwo ją podsubsydiuje dzięki czemu bankrut stanie się znowu cudownie “opłacalny”. To o czym marzyć mógł jedynie dawny kapitalista chałupniczo wyzyskujący grupkę pracowników socjałowi udało się wynieść na poziom narodowy. Terror jest teraz globalny a wyzysk solidarnie rozłożony na całe społeczeństwo. Co więcej, ogłupiałe propagandą socjału masy ochoczo temu przyklaskują płacąc przez nos podatki i ZUSy wielokrotnie wyższe niż za najbardziej krwiożerczych kapitalistów.
Kto jest więc w tej sytuacji dokładnie uciskany i na ile nie jest zupełnie jasne. Nasz drogi kolega {hansklos} który daje nam czasem “friendly fire” z flanki regularnie ujmuje się w obronie uciskanej klasy robotniczej będącą rzekomo “słabszą stroną”. Okay, jego impulsy bronienia słabszego rozumiemy. Socjalizm zwodził w końcu wielu…
Za czorta jednak nie możemy pojąć gdzie kolega {hansklos} dostrzega tych kapitalistów co to stanowić mają ową mityczną “silniejszą stronę”. Gdzie podziewają się te kapitalistyczne wilki jedzące jego zdaniem słabszą klasę robotniczą na śniadanie? Bo my ich jakoś nie widzimy choć szukamy bezskutecznie od lat. Dawaliśmy nawet ogłoszenia… Przeglądali nekrologi… Chcieliśmy rzucić słowo otuchy i zachęty do przetrwania. Zwłaszcza teraz gdy socjał zaczyna się powoli rozpadać pod własnym ciężarem, alleluja. Kiedy się rozpadnie każdy prawdziwy kapitalista pamiętający jeszcze co i jak, nawet bezzębny emeryt, byłby znowu na wagę złota.
Ale niestety, nie pomaga nawet szklanka bimbru. W mamiącym masy demokracją korporacjonizmie – symbiozie wielkiego biznesu i państwa z których jedno nie może żyć bez drugiego – prawdziwego kapitalisty namierzyć nie podobna. Podejrzewamy więc że jedna szklanka bimbru u sołtysa to za mało. Że tych mitycznych kapitalistów którzy stanowić mają ową “silniejszą stronę” wobec pracownika, podobnie jak białe myszki, zobaczyć można tylko po wychyleniu paru dalszych.
We wszystkich innych okolicznościach kapitalista w dzisiejszym socjalu to nawet nie gatunek zagrożony wyginięciem. To zupełna skamienielina, delikatnie łaskotana pędzelkiem odkopującej ją studentki archeologii…
cynik9
źródło: http://dwagrosze.blogspot.com/2010/03/gdzie-sie-podziali-kapitalisci.html
Przedruk tekstu z http://dwagrosze.blogspot.com/ za zgodą Autora.
Dobre 🙂 i prawdziwe, niestety.
dobre!
Klasa średnia (MSP) i jej rozwój organiczny. Tylko to pozostało, o ile wolność zwycięży. Korporacje padną razem z socjalizmem.
Miodzio! 😀
Comments are closed.