Na przestrzeni ostatnich dwóch lat okazało się w sposób bezprecedensowo wyraźny, że rozmaite reżimy tego świata tworzą już de facto nieformalny globalny system wyznający jeden zestaw ideologicznych norm i wdrażający je przy pomocy jednego zestawu procedur, abstrahując od lokalnych różnic w stopniu ich natężenia.
Właśnie przez pryzmat tejże wiedzy należy postrzegać z wolna rozgrzewającą się „zimną wojnę” między wiodącymi reżimami tzw. wschodu i tzw. zachodu. Trzeba zdawać sobie w tym kontekście sprawę przede wszystkim z tego, że choć obie strony zapewniają, że żadnego gorącego konfliktu nie chcą, to w rzeczywistości obie go ogromnie pragną. Ściślej rzecz ujmując, owego konfliktu pragną globalne soratyczne „elity” będące rzeczywistymi decydentami na arenie międzynarodowej, które nie są związane jakimikolwiek sentymentami etnicznymi czy nawet interesami gospodarczymi albo konwencjonalnie rozumianymi sojuszami politycznymi.
Pragnienia owych „elit” są już niemal czysto metafizyczne – będąc już doszczętnie znudzone bogactwem i banalnie pojmowaną władzą, dążą już one wyłącznie do maksymalnego poniżenia zwykłego człowieka na poziomie przede wszystkim duchowym: do wykazania, że jej przedstawiciele są panami nie tylko martwej materii i ludzkich ciał, ale też ludzkich dusz. Stąd próby wywołania konwencjonalnego globalnego konfliktu trzeba uznać za naturalne przedłużenie innych podejmowanych na tejże płaszczyźnie działań, takich jak neomaltuzjańsko-ekologistyczne niszczenie globalnej gospodarki, przyspieszone inflacyjne rujnowanie majątków klasy średniej czy błyskawiczna budowa psychologicznie degradującego totalitaryzmu hipochondrycznego.
Innymi słowy, pozornie zwaśnione fronty grają na najwyższym poziomie decyzyjnym do tej samej bramki, generując samonapędzającą się spiralę wzajemnych prowokacji. Jakże bowiem inaczej można by np. interpretować szaleńcze promowanie przez główne zachodnie ośrodki wpływu najbardziej absurdalnych form neomarksistowskiego wichrzycielstwa, co sprawia, że rosyjscy czy chińscy kacykowie mogą następnie z pełną odpowiedzialnością stwierdzić „u nas tego szaleństwa nie ma”, co natychmiastowo przysparza im masy zwolenników? Jakże inaczej można by interpretować to, że główne zachodnie środki masowego przekazu prześcigają się w publikowaniu najrozmaitszych „scenariuszy wojny”, dając rosyjskim czy chińskim kacykom znakomity pretekst do organizowania coraz bardziej zaczepnych działań wobec domniemanych przyczółków „wrogiego imperializmu”, takich jak Ukraina czy Tajwan? Wreszcie jakże inaczej można by interpretować popisywanie się przewodniczącego tzw. Światowego Forum Ekonomicznego tym, że wychowankowie tejże organizacji spenetrowali gabinety władzy od Kanady po Rosję – co nie wydaje się być czczymi przechwałkami, biorąc pod uwagę, że najwyżsi przedstawiciele wszystkich tych gabinetów regularnie odwiedzają imprezy organizowane przez tegoż przewodniczącego i odnoszą się do niego w nadzwyczaj familiarny sposób?
Jakie są wnioski z powyższego dla zwykłego człowieka dobrej woli? Otóż przede wszystkim są one takie, że nie należy postrzegać dzisiejszego świata politycznego w sposób aksjologicznie binarny – nie ma już dzisiaj żadnego imperium zła rywalizującego z sojuszem dobra, bo to pierwsze zdołało równie skutecznie co niepostrzeżenie przeniknąć globalne struktury władzy, przekształcając się w nieformalną kryptokrację. Nie wynika z tego oczywiście, że ze względów czysto pragmatycznych nie należy dążyć do znalezienia się raczej w strefie wpływu mniej na daną chwilę despotycznych prowincji owej kryptokracji – choć, co wykazały zwłaszcza ostatnie dwa lata, podejmowanie roztropnych decyzji w tym zakresie może być dużo trudniejsze, niż się jeszcze do niedawna wydawało.
Niemniej na poziomie etycznym – tzn. na poziomie wartości samych w sobie – trzeba zdać sobie sprawę, że choćby bierne popieranie jakiegokolwiek politycznego frontu posiadającego istotną sprawczą moc jest całkowicie bezsensowne i przeciwskuteczne. Jest tak dlatego, iż podobne działanie sprowadza się w ostatecznym rachunku do wzmacniania globalnego soratycznego systemu, którego jedynym celem jest maksymalne poniżanie tych, którzy są wciąż zdolni do postępowania w dobrej wierze. Zamiast tego należy skoncentrować wszelkie swoje wysiłki na maksymalnym uniezależnieniu się od owego systemu wraz z innymi ludźmi dobrej woli: na tworzeniu możliwie samowystarczalnych oraz intelektualnie i moralnie niezłomnych enklaw, żyjąc w których można realnie służyć prawdzie, dobru i pięknu, choćby dookoła szalały coraz bardziej desperacko wzniecane konflikty, tak konwencjonalne, jak i hybrydowe, i tak fizyczne, jak i duchowe.
Tylko wówczas będzie się miało szansę na wyjście obronną ręką z okresu wielkiego oczyszczenia, w ramach którego globalne „elity”, pragnąc dokonać „wielkiego resetu” świata, nieuchronnie dokonają „wielkiego delete’u” samych siebie. Grunt zatem, żeby stanąć nie po „dobrej stronie” pozorowanego politycznego konfliktu, tylko po stronie dobra – czyli przeciw wszystkim „królestwom tego świata”. Wyłącznie taki wybór daje bowiem jakąkolwiek możliwość tryumfu w jedynym obiecującym tego słowa znaczeniu.
Jakub Bożydar Wiśniewski
Artykuł ukazał się pierwotnie na naszym portalu 3 lutego 2022 roku. Źródło jakubw.com