1 stycznia 2019 r. to ważna data w najnowszej historii polskiej samorządności – i nie tylko. Tego dnia z mapy zniknęła gmina Ostrowice jako samodzielna jednostka administracyjna. To zwieńczenie historii o katastrofalnym zadłużeniu, niemożności regulowania podstawowych zobowiązań samorządu i postawionych przed sądem urzędnikach.
Janusz Szewczuk, współpracujący ze Związkiem Miast Polskich przekonująco wyjaśnia jej mechanizm: kłopoty finansowe gminy wyrosły na stopniowym kurczeniu się zasobów ludzkich, niemal fizycznym zaniku substancji, która o jej bycie stanowi. Coraz mniej dzieci oznacza, że z czasem rację bytu i ekonomiczny sens traci nie tylko funkcjonowanie placówek kultury, ale nawet szkoły. Brakuje środków związanych z subwencją oświatową i szeregiem innych transferów zasilających lokalną społeczność. Ratowanie tego stanu rzeczy przez kolejne kredyty, a nawet – jak w przypadku Ostrowic – pożyczki w parabankach, to jedynie konsekwencja strukturalnej niewydolności.
Ta historia nie daje się sprowadzić do personalnej odpowiedzialności za nietrafione decyzje, czy też niewystarczający nadzór. Ostrowice nikomu nie dają alibi, nikomu z nas, jeśli poważnie traktujemy siebie jako państwo. Mieszkańców tej gminy zawiodły instytucje, bo przecież nie wywiązały się ze swej omnipotencji, deklaratywnej obecności we wszystkich dziedzinach życia. Szeregowemu mieszkańcowi nie sposób racjonalnie wytłumaczyć, jak to możliwe, że w lokalnym urzędzie może brakować prądu, a placówki oświatowe są zamykane. Czy ma wierzyć, że zabrakło zdrowego rozsądku i rynkowego rachunku ekonomicznego? Przecież rynek też sytuację przemilczał, nie dał odpowiedzi na zasadnicze potrzeby mieszkańców. Do biednych Ostrowic okazało się za daleko z Warszawy, ze Szczecina czy nawet z powiatowego miasta.
Większy problem polega jednak na tym, że pytamy dziś o przypadek Ostrowic, tym samym izolując sytuację gminy i jej mieszkańców z jej rzeczywistego kontekstu. Nie jest to przypadłość jednej jedynej zachodniopomorskiej gminy. Nie chodzi już o to, że podobne przypadki mogą się pojawiać, bo takie zdarzenia prawdopodobnie mają miejsce. Rzecz raczej w tym, że w pewnym momencie ta określona struktura ukazała swą nieprzystawalność do skali zjawisk i problemów, z którymi miała się zmierzyć.
Rozwój nie mógł się Ostrowicom przytrafić pośród wielu innych gmin obciążonych strukturalnymi ograniczeniami. Ów rozwój to w gruncie rzeczy coraz bardziej zaciekła rywalizacja sąsiadów o kurczącą się pulę zasobów, fetysz środków unijnych jako antidotum na wszelkie bolączki (przynajmniej w oczach opinii publicznej, gminni księgowi wiedzą swoje), rozwiązywanie takich problemów jak bezrobocie czy marna edukacja w granicach gminy i tak dalej. W zadanej konkurencji biedna gmina pośrodku niczego ściga się z nadmorskim kurortem, który przy mniejszych kosztach własnych i nieproporcjonalnie wyższych dochodach może sobie pozwolić na „wszystko”. Może, więc musi, bo taka jest logika rozwoju i presja kadencji. Przykłady Ostrowic i Rewala pokazują, jak niezależnie od zasobności prowadzi to do katastrofy.
Prawdziwe wyzwanie stanowi uchwycenie skali i istoty problemów, z którymi nasz rozwój (lokalny, a w konsekwencji i w skali kraju) ma się zmierzyć. W tym sensie przypadek z głębokich peryferii Pomorza Zachodniego jest cenny, jeśli przełożyć go na refleksję o zmianie paradygmatu polityki przestrzennej i rozwoju w ogóle. Ale też rozumienia przestrzeni, czy też nawet koncepcji władzy. Tego rodzaju fundamentalne kwestie domagają się uwzględnienia w tym ambitnym modelu samorządności, jaki przyjęliśmy za obowiązujący i pozostawiamy samemu sobie. On nie działa, jeśli jest degradowany do przepływu środków finansowych, bo rzeczywiste liderowanie i życie wspólnot polega na czym innym. Jeśli cieszą nas spektakularne sukcesy małych ojczyzn i to, że gdzieś daleko od szosy „sam z siebie” rodzi się festiwal piosenki albo wspaniała szkoła, musimy też być w równym stopniu przygotowani na szarość i powszechność porażek. Albo na nowo przemyśleć model rozwoju terytorialnego, za który konsekwentnie weźmiemy odpowiedzialność.
U progu nowej kadencji samorządu i wobec szansy na fundamentalną dyskusję o przyszłości kraju, jaka nas czeka w tym roku, zadajmy sobie trud pytania o Polskę w jej elementarnej postaci. Gdzie się kończy gmina i powiat, a zaczyna województwo lub państwo, a może jednak rynek? Kto pomoże im się porozumieć dla naszego dobra? Znalezienie odpowiedzi nie będzie łatwe. Z takim zapleczem bylibyśmy jednak lepiej przygotowani na ostrowicką lekcję. A jaki będzie kolejny egzamin?
Sławomir Doburzyński
Tekst pochodzi ze strony Nowa Konfederacja
Gmina Ostrowice padla ofiara kapitalizmu. To pewne jak to, ze po dniu nadejdzie noc. Kapitalizm oparty o system kosztow i zyskow zmiata kazdego, kto zyskow nie tworzy. Chazarska mafia swietnie to sobie obmyslila. Sama nigdy nie splajtuje dopoki bedzie drukowala sobie z powietrza pieniadze, zabraniajac tego rzecz jasna innymi. Nie nadarmo FED jest tylko jeden na caly swiat…Te wydrukowane pieniadze pozycza na odsetki kazdemu, kto chce, a potem odebiera kase poprzez podatki, jakie kazdy z nas musi placic. Kiedy pozyczkodawca – np. gmina Ostrowiece – nie jest lub przestaje byc w stanie generowac zysk, staje sie w chazarskiem systemie lichwy trupem i musi zniknac. Kto odda chazarskiej mafii niesplacone pozyczki gminy Ostrowice? Pozostali Polacy, tego chazarzy nie odpuszcza, gdyz na tym oparty jest ich system istnienia. Kapitalizm chazarski musi po prostu znikanc jesli swiat nie chce byc utkany losami gimy Ostrowice…
Na leczenie już jest za późno, ale możesz ulżyć rodzinie i znajomym.
Tylko tyle masz do powiedzenia balwanie?
FED to socjalizm nie kapitalizm
Comments are closed.