Co łączy Niemcy, Unię Europejską, strefę euro, migrantów i Trybunał Sprawiedliwości UE? Odpowiedź: Grecja. Nie tylko w sferze geograficznej i tranzytowej, ale również w sposobach rozwiązywania problemów.
Wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie przymusowych przesiedleń „migrantów” wywołał euforię niemieckich mediów. Do tego stopnia, że zapewne zupełnie niechcący powiedziały, o co tak naprawdę chodzi z tą całą relokacją. „Europa pozostanie tylko wtedy wiarygodna, jeśli będzie w tej kwestii tak samo konsekwentnie postępowała wobec Węgier i Polski jak z Grecją w ratowaniu euro” – pisze w komentarzu „Lübecker Nachrichten”.
No to oddajmy się wspomnieniom, jak to w sprawie Grecji było.
Niemieckie i francuskie banki skusiły się wysokim oprocentowaniem greckich papierów dłużnych. Gdy w okolicach 2010 r. okazało się, że Grecy nie są w stanie spłacić zadłużenia w wysokości 300 miliardów euro (115% PKB) na pomoc ruszyła UE. Zamiast pozwolić zbankrutować kilku banksterom i Grecji wbrew traktatowi z Maastricht, który stanowił „no bailout”, Unia sypnęła kasą europejskich, również polskich, podatników. „Na ratowanie Grecji i strefy euro”. Kasa i tak ostatecznie trafiła do niemieckich i francuskich banksterów.
W rezultacie „pomocy”, „ratowania”, „programów naprawczych”, „restrukturyzacji zadłużenia” itp. zaklęć polityków pięć lat później zadłużenie Grecji wynosiło już „tylko” 317,1 mld euro, czyli 177,1% PKB.
Doprawdy, z tą Grecją i „ratowaniem strefy euro” to naprawdę znakomity przykład. I jaki wymowny.
Michał Nawrocki