Z Grzegorzem Braunem, niezrzeszonym kandydatem na Prezydenta Rzeczypospolitej, o roli państwa w gospodarce, o granicach rządowej interwencji, o rozliczeniu komunizmu rozmawia Jan Bodakowski


Jakie są korzenie pańskiej aktywności publicznej?

Jestem ciekaw świata, a moich spostrzeżeń nie trzymam w sekrecie – staram się dzielić z innymi tym, co mnie samemu zdaje się ważne, słuszne i piękne. Kiedy zacząłem robić filmy dokumentalne, szczęśliwie okazało się, że nie robię ich tylko dla siebie – choć na ogół nieobecne w mediach głównego ścieku, zyskały sobie nadspodziewanie szeroką widownię, a nawet oddanych fanów. A kiedy na spotkaniach autorskich padają pytania o polską historię i aktualności polityczne – staram się odpowiadać zgodnie z moja najlepszą wiedzą i jak mi serce dyktuje. Rad jestem, że moje hipotezy dotyczące przeszłości i przyszłości Polski, to są rzeczy, które się innym na coś przydają.

Czy była to tradycja rodzina?

Tak, owszem, w rodzinie są długie i bogate tradycje służby publicznej, którą moi przodkowie pełnili przede wszystkim jako ziemianie i prawnicy, ale także inżynierowie i artyści. Po mieczu: Braunowie, Millerowie, Szymanowscy, Żulińscy, Tymienieccy, a po kądzieli: Reklewscy, Wasiutyńscy, a także kuzyni Jasińscy, Romoccy i inni – są wśród nich konfederaci i powstańcy, politycy i konspiratorzy, zesłańcy i emigranci, więźniowie Gułagu, kacetów; są straceni i pomordowani – i przez Niemców, i przez komunistów. To nie jest dla mnie żadna legitymacja – tylko po prostu oczywiste, ogromne zobowiązanie.

Siłą rzeczy wcześnie zostałem „uświadomiony politycznie” – pomagały w tym osobiste doświadczenia moich najbliższych, a także emigracyjna literatura i podziemna bibuła. Już w dzieciństwie żywa była i we mnie pamięć i świadomość znaczenia tego, że np. na przełomie lat 40. i 50. wszyscy dorośli mężczyźni w rodzinie mojego ojca siedzieli po więzieniach. Już za mojej pamięci stryj został internowany za „Solidarność” – a ojciec za to samo pozbawiony możliwości pracy twórczej w kraju, znalazł się na emigracji. Ważna rzecz: w rodzinie nie było żadnych partyjnych – o ironio: pierwszym aparatczykiem już za III RP został właśnie stryj Juliusz [prezes TVP S.A.].

Jak biegła dotychczasowa droga pańskiej działalności publicznej?

Miałem okazję z dość bliska obserwować epokę „transformacji ustrojowej”, a nawet marginalnie samemu uczestniczyć w życiu politycznym końcówki PRL – wspierając kolportaż i wydawnictwa drugiego obiegu, różnym organizacjom użyczając lokalu („chata wolna”, bo rodzice za granicą), poznając bliżej ludzi z kręgu Solidarności Walczącej, angażując się dorywczo w akcje Pomarańczowej Alternatywy i Solidarności Polsko-Czechosłowackiej, uczestnicząc w ostatnich strajkach Niezależnego Zrzeszenia Studentów, a także inicjując bojkot studium wojskowego, jako ośrodka sowieckiej propagandy na wrocławskich uczelniach. To były wszystko niezmiernie ciekawe doświadczenia – dziś zresztą dostrzegam drugie dno tamtych wydarzeń.

Osobisty kontakt z szeregiem znamienitych osobistości życia publicznego i kulturalnego umożliwił serię stosunkowo szybkich rozczarowań do łże-autorytetów. Dzięki czemu w epoce „transformacji ustrojowej” przełomu lat 80. i 90. nie należałem już ani do najbardziej zaskoczonych, ani najgłębiej nabranych. Bezpośrednio poznane świadectwa hipokryzji i zakłamania takich ludzi jak np. Kuroń, Michnik, czy też Edelman, albo Frasyniuk – to w porę dało mi do myślenia.

W latach 90. zdawało się mnie naiwnemu, nie tyle że „historia się skończyła”, ile że skończyło się moje indywidualne w nią zaangażowanie. Kończyłem studia polonistyczne, a jednocześnie na dobre zajmowałem się już filmem, miałem bujne plany artystyczne. Owszem, sprawy publiczne interesowały mnie żywo – i bardzo intensywnie przeżywałem postępującą recydywę PRL-u. Jako okresowo bezrobotny reżyser-„wolny strzelec”, sporo czasu zainwestowałem w samokształcenie – zwłaszcza poszerzające nieco moje horyzonty historyczne i geopolityczne. Długo rezerwowałem sobie jednak dość komfortową pozycję niezaangażowanego komentatora, wiecznego malkontenta – bez ryzykowania własną opinią, czy wystawiania swojej osoby pod osąd innych. Paradoksalnie z czasem to moje filmy wciągnęły mnie na powrót w życie polityczne – przy czym ostatecznie przełomowe okazały się „Plusy dodatnie, plusy ujemne” o współpracy Wałęsy -„Bolka” z SB.

Czy jest coś z czego jest Pan na tej drodze dumny, albo coś czego się wstydzi?

Pan Bóg strzegł – w życiu politycznym nie zabrnąłem w sytuacje, które teraz przyprawiałyby mnie o rumieniec. Do żadnych zbrodniczych i złodziejskich organizacji nigdy nie należałem, nie stawałem po stronie silniejszego, nie mam wobec nikogo żadnych zobowiązań, które ograniczałyby moją niezależność. Co innego w życiu prywatnym – popełniłem wiele błędów i zaniechań, nie bez krzywdy najbliższych mi osób. Do najpoważniejszych grzechów należą wieloletnie zaniedbania w moim życiu rodzinnym i religijnym. Odwlekając męskie decyzje zawiniłem wobec Boga i ludzi, przez lata dałem z pewnością wiele powodów do zgorszenia. Na szczęście dostałem czas na poprawę i cudem otrzymałem wsparcie – w osobie mojej żony, Aleksandry. Czy mam z czego być dumnym – to się w swoim czasie okaże. Pracujemy przecież, Panie Redaktorze, nie na emeryturę, ale na nekrolog (śmiech).

Publiczność pańskich filmów i słuchacze gawęd i wykładów historycznych znają Pańskie poglądy na historię i aktualne życie polityczne. Czy to się przekłada na spójny program polityczny?

Na szczęście nie muszę na gwałt niczego wymyślać. Nie muszę gorączkowo „kreować” własnego wizerunku na użytek kampanii wyborczej. Nie ma chyba takiej lekcji historii, ani takiego zagadnienia politycznego, którego już bym gdzieś wcześniej nie komentował w czasie któregoś z setek spotkań z rodakami w kraju i zagranicą. To ma swoje „plusy dodatnie”, bo doprawdy trudno o bardziej przejrzystego kandydata – ma też i „plusy ujemne”, bo teraz do woli można wyrywać zdania z ich rozmaitych kontekstów. Ale i to dla mnie przecież nie pierwszyzna: manipulacje medialne, fałszerstwa cytatów, ataki polityczne, próby zniesławienia i publiczne nawoływania do wyeliminowania mnie z życia publicznego, fałszywe oskarżenia, pozwy sądowe, nawet pozbawienie wolności – z tym wszystkim miałem już do czynienia i jakoś żyję. Przez lata mówiłem otwarcie i bez owijania w bawełnę – mogę obiecać, że to się nie zmieni.

Przechodząc zatem do konkretów: czy istnieje potrzeba zmiany ordynacji wyborczych w wyborach parlamentarnych i samorządowych? Jeżeli tak, to jaka powinna być nowa ordynacja? Proporcjonalna bez progów, taka jak teraz? Z podziałem na okręgi, czy bez podziału na okręgi? Czy należy zmniejszyć ilość mandatów, i w jakim stopniu?

Na początek – ważne zastrzeżenie: nie jestem demokratą. Nie wierzę, by ścieżka procedury demokratycznej miała nas doprowadzić do Wielkiej Polski. Jestem monarchistą i uważam, że tylko podniesienie Korony Polskiej otworzy przed nami na powrót szeroką perspektywę dziejową. Ale tymczasem, owszem, jako polski państwowiec opowiadam się za możliwie jak najpilniejszą zmianą prawa wyborczego. Oczywistym jest, że w interesie publicznym leży przede wszystkim ograniczenie kosztów całego aparatu – a więc przede wszystkim radykalne zmniejszenie liczby reprezentantów wybieranych na każdym szczeblu. Ordynacje – tylko większościowe. Okręgi – tylko jednomandatowe. Jeśli w Sejmie i Senacie zasiada ponad pół tysiąca ludzi z list partyjnych – to znakomitej większości udaje się najczęściej przez całą kadencję zachować komfort praktycznej anonimowości, a zatem nigdy nie ponoszą oni stosownej odpowiedzialności wobec opinii publicznej. Razem powinna ich być nie więcej niż setka.

Jednocześnie, jako zwolennik swobody wyboru, nie widzę przeszkód, by na szczeblu gminnym ludzie sami decydowali, ilu radnych zamierzają utrzymywać. Nie ma powodu, by schematy administracyjne na całym obszarze Polski wyrysowane były od tej samej linijki. Z pewnością wiele znajdzie się miast i miasteczek, które zdecydują natychmiast zrzucić nieznośny garb rozmywających kompetencje i zacierających odpowiedzialność kolektywów. Szybciej zacznie do nich docierać prawda o potrzebie wyraźnie zdefiniowanego przywództwa.

Ma się rozumieć, takie zmiany muszą znaleźć logiczne dopełnienie w stanowczej reformie aparatu fiskalnego. O to pewnie Pan jeszcze osobno zapyta, więc tu wspomnę tylko, że oczywiście maksymalnie uproszczone podatki powinny być zbierane właśnie przez gminy, które płacić powinny stosowną „działkę” za opiekę rządu centralnego – nie zaś odwrotnie.

Czy należy zachować obecny ustrój z dwu władzą wykonawczą, czy może wprowadzić ustrój prezydencki?

Demokracja z samej swej zasady jest systemem fasadowym – w którym przy zachowaniu pozorów ludowładztwa w rzeczywistości rządzą mafie, służby i loże. Alternatywa może być dwojaka: albo autorytaryzm świecki i kolektywistyczny, tj. zwyczajny „zamordyzm”, po prostu rządy jakiejś junty – albo też autorytaryzm uświęcony, tj. właśnie katolicka monarchia. W żadne oświecone republiki proszę nie wierzyć – to tylko inny frazes na pokrycie tej samej fasady, za którą rządzić będą: jak wyżej.

Wybór jest dla mnie oczywisty. Pilnie trzeba stworzyć możliwości prawne, które w momencie załamania układu wewnętrznego i przy korzystnym zbiegu koniunktury międzynarodowej pozwolą bezpiecznie przeprowadzić państwo przez okres zamętu do nowej, a w istocie najbardziej tradycyjnej formy ustrojowej. Podstawowym narzędziem asekuracji prawnej na nadchodzącą, a bliską już niełatwą przyszłość, powinno stać się jak najszybsze wpisanie w nową Konstytucję RP możliwości powołania Rady Regencyjnej. Nota bene: to nie żadne wymyślanie prochu, tylko nawiązanie do rozwiązań z lat 1917-18. Sto lat temu sprawy potoczyły się niestety torem wyznaczonym przez rewolucyjnego ducha epoki – ze skutkami oczywistymi dla każdego, kto rzetelnie wertuje karty naszej historii. Najwyższy czas, by dłużej tamtych błędów nie powtarzać.

Czy na taki krok zdobędzie się i z taką inicjatywa wystąpi Prezydent, czy Prezes Rady Ministrów? W aktualnym układzie, to jasne, żaden z nich. Korzystną zmianą byłoby więc przesunięcie punktu ciężkości w układzie władzy w stronę jednego z tych urzędów – czyli wprowadzenie tego, co Pan nazywa „ustrojem prezydenckim”. Powinniśmy do tego dążyć już choćby tylko po to, wyeliminować dublowanie się kompetencji urzędu prezydenckiego i gabinetu rządowego – co jest z jednej strony karygodnie kosztowne, a z drugiej niebezpieczne dla państwa. Przykład: potencjalnie zbrodnicza niejasność najwyższych kompetencji dowódczych w Wojsku Polskim w stanie wojny.

Ale jakiekolwiek korekty ustrojowe nie nie powinny być postrzegane jako wartość sama w sobie – bez wskazania szerszego, wspanialszego horyzontu, o którym wspomniałem.

Czy państwo powinno tak jak do tej pory ingerować we wszystkie dziedziny życia Polaków, czy może państwo powinno ograniczyć swoje kompetencje do kilku najważniejszych dziedzin? Jeżeli tak jakie to powinny być dziedziny?

Kryterium prawowitości i sprawności ustroju jest konsekwencja i efektywność działania państwa w obronie Wiary, rodziny i własności. Tylko ze względu na nie reglamentować wolno, w moim pojęciu, wszelkie inne wartości i dobra – w tym np. wolność słowa.

Moja odpowiedź na Pańskie pytanie w pierwszej jego części jest więc oczywiście zdecydowanie przecząca. Interwencjonizm państwowy powinien być zawsze limitowany do minimum. Jakie dziedziny należą do istoty państwowości? To proste: wojsko, policja, sądy i centralny aparat fiskalny, który umożliwia działanie tych trzech pierwszych przy ograniczonej do minimum administracji centralnej. Wszystko inne niechaj będzie zależne od uznania władz gminnych i regionalnych – i od fantazji przedsiębiorczych Polaków.

Co zresztą nie znaczy, że wówczas zabraknie np. usług edukacyjnych, zdrowotnych, kulturalnych – co próbują nam wmawiać socjaliści. Odpowiedzią na realny popyt w tych dziedzinach będzie adekwatna podaż – jeśli tylko bezpieczna od gwałtu będzie nasza majętność (której nikt nie może być pewien tam, gdzie prawo własności nie jest respektowane), ludzkie życie (którego środowiskiem naturalnym jest normalna rodzina) i nasze współczujące sumienie (którego strażnikiem i wychowawcą jest Kościół).

A zatem: wojsko zapewnia bezpieczeństwo od agresora zewnętrznego. Policja – bezpieczeństwo od napastnika wewnętrznego, tj. po prostu rodzimego bandyty, czy złodzieja. Sądy – rozstrzygają konflikty między nami i bezwzględnie karzą wszelkie zamachy na nasze życie, zdrowie i nasze tradycje. To zadania tak ważne, że wymagają pełnej koncentracji na ich wykonywaniu – nie można zatem trwonić energii „państwowotwórczej” na sprawy mniej pryncypialne. Nota bene: jeśli zabraknie własnego państwa – podporządkują nas sobie państwa cudze. I będzie to zawsze bardziej kosztowne i bardziej nieprzyjemne, niż przypuszcza ktokolwiek w kręgach utopistów anarchistycznych, czy libertariańskich.

Czy rolą parlamentu powinno być tworzenie nowych przepisów czy likwidowanie szkodliwych dotychczas istniejących? Jakie przepisy dziś krępujące życie gospodarcze i aktywność obywateli należy zlikwidować?

Tak jest: talmudyzmowi biurokratycznemu należy położyć kres. W sferze gospodarczej państwo ma jasną misję: stać na straży wolnej konkurencji, zapewniać każdemu równe możliwości wstępu na rynki wszelkich dóbr, surowców i usług, a także bezwzględnie tropić i tępić wszelkie zmowy kartelowe. Ta ostatnia zasada stosuje się zresztą tak do rynków finansowych, jak politycznych. Nota bene: państwo polskie ma zatem bronic Polaków przed nieuczciwą konkurencją ze strony innych państw.

Wyjątki od zasady nieangażowania się władzy w przedsięwzięcia natury gospodarczej zaakceptować można jedynie tam, gdzie daje się to uzasadnić względami obronności państwa, a więc tam, gdzie w grę wchodzą sprawy objęte tajemnica wojskową. To oczywiste, że Wojsko Polskie musi mieć możliwości dokonywania zamówień na wszelkich rynkach – i nie wszystko może się tu odbywać na zasadzie publicznych przetargów. Wojsko Polskie musi mieć np. możliwość prowadzenia objętych tajemnicą prac studyjnych i prawo pierwokupu patentów. A zatem powtórzę: tylko względy obronności mogą tworzyć odstępstwa od reguły nieingerowania państwa w sferę gospodarczą. Bowiem wszędzie tam, gdzie państwo zajmuje się produkcją, lub oferuje usługi – mamy do czynienia z sytuacją wyczerpującą znamiona nieuczciwej konkurencji. A nie chcemy przecież, by Polsce można było słusznie przypisywać nieuczciwość.

Czy wysokie podatki i liczne przepisy uniemożliwiają rozwój przedsiębiorczości a w konsekwencji odpowiadają za pauperyzacje Polaków i powszechne bezrobocie? Jak powinien się zmienić system podatkowy, wysokość i formy podatków?

W sferze podatków działa, jak wiadomo, zasada: im mniej, tym więcej. Im podatki niższe i prostsze, tym rzadziej unikane. Cały system fiskalny musi zostać radykalnie uproszczony i odchudzony. Punktem wyjścia do wszelkich rozważań powinien być podatek pogłówny – być może z prawem odstępnego wraz z prawem wyborczym.

Czy państwo powinno objąć wszystkich Polaków prawem do świadczeń zdrowotnych finansowanych z budżetu? Jaki powinien być model lecznictwa? Czy świadczeniodawcy powinni być państwowi czy prywatni? Czy świadczenia powinny być finansowane z podatków czy przez samych pacjentów? Jak rozwiązać problem ubezpieczeń emerytalnych? Czy należy zaprzestać poboru składek by nie zaciągać nowych zobowiązań, i dotychczasowe zobowiązania spłać z budżetu, a decyzje o dobrowolnym prywatnym ubezpieczeniu pozostawić samym obywatelom?

Z jednej strony wszelkie zobowiązania państwa w tej sferze muszą być dotrzymywane. Niepodległe państwo nie może oszukiwać własnych obywateli. Z drugiej zaś – należy powstrzymać proces wciągania kolejnych pokoleń do tej piramidy finansowej, jaką jest system obowiązkowych ubezpieczeń i składek emerytalnych. Punktem wyjścia do dalszej reformy i powrotu do normalności w tej dziedzinie powinno być ubruttowienie wypłat – z przeniesieniem powinności opłacania ZUS z pracodawcy na pracobiorcę już po odebraniu całej pensji.

Gdy do szkół wróciła łacina, logika i kaligrafia – a stanie się to, kiedy po wycofaniu ingerencji państwa odwróci się tendencja do równania w dół – wówczas więcej ludzi pojmować będzie np., że cały system socjalistyczny oparty jest na łamaniu przykazań (przede wszystkim VII i X), a także wyczerpuje znamiona szeregu przestępstw kodeksowych – ot, choćby art. 286, w którym mowa o karygodności „doprowadzania do niekorzystnego rozporządzenia mieniem”. To jest najlepsze ujęcie istoty państwowych systemów przymusowych ubezpieczeń społecznych. Polaków trzeba uwolnić od współuczestnictwa w tym oszukańczym procederze.

Czy decyzja o objęciu wszystkich Polaków prawem do świadczeń zdrowotnych finansowanych z budżetu pozwoliłaby na likwidacje urzędów pracy, których dzisiejsza rola realnie ogranicza się do zapewnienia bezrobotnym prawa do bezpłatnych świadczeń lekarskich? Czy może jest to zły pomysł i funkcjonowanie urzędów pracy jest potrzebne dla obywateli?

Wszystkie tego typu biurokratyczne atrapy: urzędy pracy, ośrodki opieki społecznej, a przede wszystkim system przymusowych ubezpieczeń społecznych – doskonale ilustrują tezę, że socjalizm, to system, w którym bez końca walczy się z problemami, które sam system generuje. Docelowo, ma się rozumieć, nie ma dla nich miejsca w normalnym państwie polskim.

„Oświecone” i „nowoczesne” państwa najpierw pracowicie zrujnowały efekty pracy wielu pokoleń, zdewastowały tkankę społeczną, obrabowały i zniszczyły tradycyjne centra edukacji, kultury, pomocy i opieki społecznej (klasztory i dwory) – a następnie zabrały się z zapałem do tworzenia biurokracji, która miała zażegnać powstałe w ten sposób katastrofalne problemy. Dziś żyjemy właśnie w tym zdewastowanym przez rewolucje (od Lutra do Lenina) i postawionym na głowie świecie. Trzeba go ostrożnie, lecz zdecydowanie stawiać z głowy na nogi.

Czy państwo powinno utrzymywać biurokracje pomocy społecznej czy zlikwidować ją, i pozostawić ten zakres spraw samym obywatelom?

Kluczem do rozwiązania wielu realnych problemów i przyspieszenia sanacji państwa w wielu przypadkach będzie właśnie w pierwszym rzędzie zwrócenie Polakom wolności dysponowania własnymi, ciężko zapracowanymi pieniędzmi. Drugim kluczem powinno być odejście od urzędowej fikcji jednolitości państwa w dziedzinie rozmaitych „bezpłatnych” usług.

Potrzebna jest kontrrewolucja we wszystkich niemal dziedzinach. Ale właśnie dlatego nie można myśleć o rozwiązywaniu problemów punktowo i wybiórczo. Likwidacji tego, czy innego urzędu, albo zniesieniu jakiegoś zasiłku, musi odpowiadać jednoczesne uwolnienie przedsiębiorczości Polaków w tej właśnie dziedzinie. Ale właśnie przedsiębiorczość, inicjatywa i wielkoduszność, to są te elementy, których niedostatku ja się po Polakach nie spodziewam. Najważniejsze, czego im brakuje, to właśnie utracona wolność – ze szczególnym uwzględnieniem wolności decydowania o zawartości własnego portfela.

Czy należy odebrać przywileje emerytalne wszystkim byłym pracownikom aparatu represji, władzy i propagandy reżimu komunistycznego?

Tak jest. Członkowie przestępczych organizacji, aparatu sowieckiej władzy i propagandy w Polsce: funkcjonariusze KPP, PPR i PZPR, kadra oficerska LWP, funkcjonariusze bezpieki wojskowej oraz UB/SB, funkcyjni redaktorzy i producenci prasy, radia i telewizji w PRL – oni wszyscy nie powinni w spokoju konsumować owoców swego zaprzaństwa i zdrady, a ich rodziny nie powinny cieszyć się większym komfortem życia codziennego, niż rodziny ich ofiar. Nie chodzi tu więc o żadną zbiorową odpowiedzialność – ale właśnie od odpowiedzialność indywidualną, za decyzje o podjęciu pracy w zbrodniczych, okupacyjnych, kolaboranckich organizacjach. Takie decyzje, jakie podejmowali jako dorośli ludzie np. teściowie urzędującego prezydenta.

Jak powinno wyglądać rozliczenie się z dziedzictwem reżimu komunistycznego?

Nie ma powodu, by silić się na oryginalność – po prostu: „Norymberga” dla komunistów. Ustawa dekomunizacyjna – wprowadzająca choćby paroletni zakaz pełnienia urzędów publicznych, jak w Czechach.

Czy w jakiś sposób system edukacji powinien być zmieniony? Czy należało by zlikwidować MEN, kuratoria i państwowe programy nauczania?

Tak, oczywiście – wszystkie do jednego. Jednym z najbardziej tragicznie ciążących na polskim życiu mitów historycznych jest tzw. dzieło Komisji Edukacji Narodowej. Wiele razy publicznie to „dzieło” krytykowałem – podawałem fakty świadczące o tym, że strategicznym celem owego projektu była przede wszystkim walka z Tradycją katolicką i z tradycją sarmacką. Polska inteligencja, zwłaszcza profesura tych oczywistości nie przyjmuje do wiadomości – bo dziedzictwo KEN to jest jedna z jej legend założycielskich. Do dziś więc kolejne pokolenia urabiane są w tym systemie kołłątajowsko-stalinowskim – oczywiście w duchu „postępowo-rewolucyjnym”. Nie będę tu całej rzeczy wykładał – przypomnę tylko, że w centralnie sterowanych polskich szkołach niemal niepodzielnie króluje ów inteligencki zespół urojeniowo-roszczeniowy, na który składa się kilka kluczowych przesądów: demokratyzm, etatyzm, modernizm, pacyfizm i judeoidealizm. Póki te przesądy z pokolenia na pokolenie reprodukujemy – póty perspektywa polskości dramatycznie zawęża się. System centralnego moderowania procesów edukacyjnych zawsze stwarza możliwość dezinformacji i deprawacji na totalną skalę – dziś służy propagandzie marksizmu kulturowego (tzw. poprawności politycznej), dezinformacji (przykład: brednia globalnego ocieplenia) i deprawacji (przykład: akcja „genderyzacji”). Czas na powrót do normalności – wedle programu: KOŚCIÓŁ – SZKOŁA –STRZELNICA (koniecznie z zachowaniem tej właśnie hierarchii spraw).

Czy Polska powinna pozostać członkiem Unii Europejskiej? Czy bilans polskiej obecności w UE jest korzystny dla Polski? Czy fundusze europejskie zmodernizowały Polskę czy zostały zmarnowane na propagandę, niepotrzebne inwestycje i zadłużanie Polski?

Bilans akcesji do Eurokołchozu jest dla Polski miażdżąco negatywny. A do tego bilansu wchodzi wszak również totalne skorumpowanie polskiej administracji przez system dopłat – za cenę, owszem, rosnącego zadłużenia. Jedyny akcent optymistyczny to fakt, że łebscy Polacy potrafili i tę okazję nieźle wykorzystać – jak nabierali Niemca za okupacji, jak potrafili kombinować za komuny, tak i teraz nieźle kombinują, czym poprawiają kondycję wielu polskich rodzin.

Jako land Eurokołchozu Polska zmierza do żałosnej konkluzji swej misji dziejowej. Czym prędzej szukać należy dróg ucieczki – co nie jest zadaniem łatwym, zważywszy obowiązywanie w UE „neo doktryny Breżniewa”. Ale liczy się wola polityczna – a ta w wypadku głowy państwa nigdy więcej nie powinna dopuścić do sygnowania dokumentów w rodzaju tzw. traktatu lizbońskiego.

Jak usprawnić pracę sądownictwa?

Być może przez dywersyfikację i uruchomienie konkurencji – tj. np. przez otwarcie możliwości wyboru sądu, przed jakim chcę stawać. Ale przede wszystkim ważna jest wola polityczna, jaką w sprawie weryfikacji kadr sędziowskich i prokuratorskich przejawić powinna właśnie głowa państwa. A czego nawet głowa państwa nie może dokonać bezpośrednią inicjatywą, ani aktami prawnymi – to może z pewnością wydatnie przyspieszyć przez klarowne stawianie kwestii i mobilizowanie opinii publicznej.

Czy powinno przywrócić się w Polsce karę śmierci za morderstwo? Czy kara śmierci powinna dotyczyć innych przestępstw np. pedofilii czy sprzedaży narkotyków nieletnim?

Jeśli suwerenne państwo polskie ma istnieć – do kodeksu karnego musi wrócić kara główna dla zbrodniarzy: rozmyślnych morderców, zdrajców stanu, szpiegów i dezerterów w obliczu wroga. Dziś nawet to ostatnie zostało prawnie zakazane. Z pewnością wymienione przez Pana zbrodnie przeciwko zdrowiu i życiu nieletnich powinny być traktowane z największą surowością – czy aż do kary głównej? – rzecz godna namysłu.

A może należało by zalegalizować handel narkotykami?

Należy cenić i kultywować dziedzictwo cywilizacji łacińskiej z kardynalnymi zasadami prawa rzymskiego – do których należy wszak i ta, że chcącemu nie dzieje się krzywda. Ale, jak już wskazywałem, wszystko w powiązaniu – dekryminalizacja używek odurzających mogłaby nastąpić synchronicznie ze zniesieniem opodatkowania ogółu na koszta leczenia i opieki nad ludźmi wykolejonymi, z jednoczesnym zaostrzeniem kar np. w kategorii wyżej przez Pana wymienionej, tj. przestępstw przeciwko nieletnim.

Czy powinno się ograniczyć ustawowo dostęp nieletnich do pornografii?

Tu akurat nie trzeba specjalnej inwencji prawotwórczej – wystarczy wola egzekwowania prawa już istniejącego. W kodeksie karnym mamy wszak cały rozdział XXV: Przestępstwa przeciwko wolności seksualnej i obyczajności – mamy tu osobne paragrafy dotyczące specyficznie przestępstw przeciwko nieletnim. Do karygodnych sytuacji, na które Pan słusznie zwraca uwagę, bezpośrednie zastosowanie zdaje się mieć art. 198, który penalizuje „wykorzystaniu seksualne bezradności”, a także art. 200, w którym mowa o „obcowaniu płciowym z małoletnimi” – w obu tych paragrafach, a także pozostałych z tego rozdziału mowa jest m.in. o karygodności doprowadzania do „innej czynności seksualnej”. Zdaje mi się oczywistym, że stwarzanie możliwości obcowania nieletnich z treściami pornograficznymi wyczerpuje znamiona właśnie tak opisanych w KK przestępstw. Cóż, kiedy Sąd Najwyższy w swej wykładni z końca lat 90. dokonał zawężającej wykładni owej „innej czynności seksualnej” zaliczając do znamion koniecznych „kontakt cielesny” sprawcy i ofiary. Widać na tym przykładzie, że nie zawsze trzeba zmieniać prawo – czasem wystarczyło by tylko zmienić paru sędziów. I tu znów wola polityczna i decyzje kadrowe głowy państwa będą miały zawsze kluczowe znaczenie.

Czy należy zakazać wszelkich form aborcji?

Tak jest. Jako autor filmów „Nie o Mary Wagner” i „Nie jestem królikiem doświadczalnym” zdążyłem się już na własny użytek doktoryzować z tego tematu – i dlatego żadnego alibi, ani furtki prawnej dla tolerowania działalności i propagandy przemysłu aborcyjnego w Polsce, ani zresztą nigdzie indziej nie znajduję.

Czy procedury in vitro powinny być zabronione, legalne, czy legalne i finansowane przez państwo?

Jako autor filmu „Eugenika – w imię postępu” – jak wyżej – nie mogę nie rozumieć, że propaganda i przemysł in vitro, to nic innego, jak próba wprowadzenia legalizacji aborcji tylnymi drzwiami. Bowiem jeśli selekcja zarodków na szkle laboratoryjnym jest prawnie akceptowana – to przeciwstawianie się aborcji eugenicznej traci logiczne podstawy. Dlatego: moje stanowcze „nie” w tej sprawie. Nota bene: szczególnie ohydne jest angażowanie w ten proceder ogółu podatników jako przymusowych fundatorów – w celu stworzenia państwowego popytu na ten rodzaj usług, nb serwowanych jakże często przez osoby o zawodowych kwalifikacjach zootechników. O kwalifikacjach moralnych nie wspominając.

Czy należy opodatkować prostytucje i zalegalizować stręczycielstwo? A może należy zakazać świadczenia prostytucji i karać usługobiorców?

Jak w sprawie używek: chcącemu nie dzieje się krzywda. Rzecz w tym, czy rzeczywiście „chcącemu”? W kraju wolnych Polaków policja nie powinna nikomu zaglądać do łóżka – ale też ta sama policja nie może tolerować, ani tym bardziej wspierać handlu ludźmi, gwałtów, wymuszeń i całej litanii innych przestępstw, które należą do codzienności sutenerstwa. Państwo polskie pod żadnym pozorem nie może tego typu procederu legitymizować poprzez czerpanie zeń wpływów budżetowych.

Czy należy wprowadzić zakaz propagowania zachowań szkodliwych dla zdrowia, homoseksualizmu, nikotynizmu czy hazardu?

Ma tu zastosowanie, jak sądzę, ten sam tok rozumowania, jaki proponuję z jednej strony w sprawach ew. legalizacji używek, czy nierządu, a z drugiej – w sprawach molestowania pornografią i innych przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu nieletnich. Jeszcze raz powtórzmy i zapamiętajmy: Volenti non fit iniuria. No i jeszcze nasze własne: Wolnoć Tomku, w swoim domku. Problemy zaczynają się wtedy, gdy prywatne nałogi i socjopatyczne skłonności wynosimy z domu – i na forum publicznym domagamy się uznania ich za cnotę i wzorzec godzien naśladowania. Wówczas zastosowanie powinny mieć wspomniane wyżej paragrafy, m.in. z rozdziału XXV KK o przestępstwach przeciwko obyczajności publicznej. I tu znów tylko wspólna wola polityczna głowy państwa i mobilizacja opinii zdrowo myślącej i reagującej większości może przyspieszyć powrót do normalności, tj. np. do nazywania choroby chorobą i dewiacji dewiacją – a także wymóc na organach prawa i porządku, by czyniły zadość swej powinności. Dziś, jak Pan wie, policjanci są demoralizowani przez własnych przełożonych, którzy wydają im rozkazy godzące w Polskie tradycje – np. ochraniania „tęczy” na Placu Zbawiciela, czy też atakowania uczestników patriotycznych demonstracji. Temu trzeba położyć kres.

Czy lichwa powinna być zakazana?

Ostrożnie z zakazami. Jeśli dwóch Polaków zechce umówić się ze sobą na niekorzystny dla jednego z nich interes – czy zaraz wkraczać ma państwo i umowę cywilną-prawną unieważniać? Owszem, zawsze można rozważyć, czy niektóre umowy proponowane przez banki nie wyczerpują znamion podstępnego nakłaniania do niekorzystnego rozporządzenia mieniem (art. 286 kk) – i czy nie należy podwyższyć pułapu kar orzekanych w takich przypadkach. Z pewnością należy oczekiwać od głowy państwa zdecydowanego opowiedzenia się w obronie Polaków oszukiwanych i zaprzedawanych w niewolę finansową przy bierności, a nawet z poduszczenia własnego państwa.

Proszę jednak przyjąć uwagę natury ogólnej: to, że mamy do czynienia z jakimś realnym problemem, nie powinno implikować automatyzmu zaangażowania władz państwowych. I odwrotnie: brak ingerencji państwa w jakiś proceder, nie implikuje bynajmniej akceptacji moralnej dla wszystkiego, co się z danym procederem wiąże. Co do lichwy – sądzę, że warto wśród Polaków popularyzować kredyt islamski, tzn. umowy, które czynią pożyczkodawcę wspólnikiem pożyczkobiorcy – czynią zatem z banku udziałowca tak w ew. zyskach, jak i w możliwych stratach przedsięwzięcia określonego umową. Ale żeby takie rzeczy propagować – trzeba przede w ogóle mieć jakąś polską bankowość. Co, jak Pan doskonale wie, jest po ćwierćwieczu transformacji bardzo problematyczne. To jest dziejowe wyzwanie: odbudować polską bankowość. Już bez tych bredni, że niby „kapitał nie ma narodowości”.

Czy państwo powinno z budżetu finansować edukację historyczną obywateli?

Owszem, głowa państwa powinna mieć budżet na własną propagandę. Wojska Polskie i Policja Państwowa muszą i mają budżety na taką propagandę. Wojsko i służby muszą bowiem zachować pełną zdolność do prowadzenia nowoczesnej wojny – w tym wojny informacyjnej, która, co oczywiste, toczy się również na odcinku „polityki historycznej”. Ale poza tym Polacy świetnie dadzą sobie radę z edukowaniem samych siebie. Proszę zobaczyć, jakich wspaniałych rzeczy już dokonali – mimo skromnych budżetów, jakimi dysponują. Dla pamięci „żołnierzy wyklętych”, czyli wiernych przysiędze żołnierzy antykomunistycznego podziemia niewątpliwie więcej zdziałali kibice, niż cały rząd warszawski – w walce o dobre imię Polski w pamięci historycznej więcej zdziałały prywatne redakcje znakomitych periodyków w rodzaju „Glaukopisu”, niż cały ten stalinowski kołchoz dla profesury (PAN). Więc niech się władza warszawska nauczaniem historii nie zajmuje – poza wyjątkami, jakie czynię w kwestiach obronności państwa i wydatków reprezentacyjnych głowy państwa. A propos tej ostatniej kwestii: poparłem ostatnio projekt reaktywacji reprezentacyjnej chorągwi husarskiej – właśnie jako gwardii honorowej głowy państwa – patrz: „Husaria przed Pałac”; https://pl-pl.facebook.com/HusariaPrzedPalac/posts/822095701170884:0

Czy należy zlikwidować publiczne media i zaprzestać poboru abonamentu?

Należy, jak we wszystkich sprawach, nazywać rzeczy po imieniu. Te media nie są „publiczne”, tylko zawsze i niezmiennie reżimowe. „Abonament” jest po prostu kolejnym podatkiem – tak niewinnie nazwanym dla zmylenia przeciwnika, czyli nas. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji stoi na straży państwowego kartelu medialnego – patronuje więc klasycznej zmowie kartelowej, co z mocy prawa powinno się nie tylko ukrócić, ale i penalizować. A jak być powinno? Uwolnienie przedsiębiorczości Polaków zaowocuje – szybciej, niż się spodziewamy – dynamicznym rozwojem także i w branży rozrywkowej, kulturalnej i informacyjnej. A tymczasem – niechaj się te rzeczy nazywają bez owijania w bawełnę: TV WŁADZA. I niech to będzie normalną pozycją w budżecie głowy państwa.

Czy ubój rytualny i inne okrutne praktyki religijne powinny być zakazane?

Zawsze ostrożnie z ingerencją państwa – zwłaszcza w sferze kultu religijnego. Rzecz oczywista jednak, że państwo polskie nie może tolerować oczywistego barbarzyństwa – jak np. w przypadku rytualnego okaleczania dziewcząt.

Czy Polska powinna wspierać na forum międzynarodowym interesy społeczności żydowskiej, Izraela, i imperialną politykę USA? Z jakimi krajami Polska powinna współpracować na forum międzynarodowym?

Obawiam się, że Imperium amerykańskie nie włącza polskiej suwerenności do agendy swojej racji stanu. Sądzę, że weszliśmy w fazę praktycznej instalacji nowej formy suwerenności żydowskiej w Europie Środkowej. Poświęciłem ostatnio tym sprawom dłuższą wypowiedź: http://www.bibula.com/?p=79124 – więc nie będę tych moich przypuszczeń szerzej uzasadniał.

Z jakim państwem powinien nas wiązać stały, najbardziej niezłomy sojusz? Z Watykanem, ma się rozumieć.

Z jakimi stolicami należy pilnie ożywić kontakty? W pierwszym rzędzie: z Mińskiem, z Ankarą, z Oslo i Sztokholmem. O Pekinie nie zapominając. Gdyby ten program nowego otwarcia w polskiej dyplomacji ruszył z miejsca – cała reszta układanki nam się ułoży.

Tyle w telegraficznym skrócie – proszę wybaczyć, że tutaj mojej myśli nie rozwinę, ale to wymaga po prostu osobnej rozmowy na temat geopolityki polskiej.

Jak powinno się oceniać PiS, decyzje Lecha Kaczyńskiego o sfinansowaniu przez polskich podatników Muzeum Historii Żydów Polskich, podpisanie przez prezydenta Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego, popieranie przez PiS integracji z Unią Europejską?

Negatywnie. O Muzeum Historii Żydów Polskich wypowiadałem się już szereg razy w tonie jednoznacznie krytycznym – nazywając je wprost quasi-eksterytorialnym ośrodkiem antypolskiej propagandy. Wskazywałem na skandal, jakim jest finansowanie go przez warszawskie władze miejskie i państwowe – przy jednoczesnym braku jakiegokolwiek wpływu na politykę programową i kadrową MHŻP. Pisałem o tym także na łamach „Uważam Rze-Historia” i „Opcji na Prawo” – odsyłam do lektury. Głowa państwa powinna przejawić w tej sprawie oczekiwanie pilnego naprawienia ewidentnych błędów, niedostatków faktograficznych i niespójności metodologicznych, na jakich oparty jest program muzeum „Polin” – na początek wyegzekwować trzeba tam po prostu zgodność z faktami i równoprawne traktowanie Żydów i Polaków w prezentowanej tam narracji historycznej.

Że nie ma usprawiedliwienia dla sygnowania przez głowę państwa jakichkolwiek aktów uszczuplających suwerenność państwową Polaków – o tym też już wspominałem nie raz.

Jak powinno się oceniać takie nowe formacje polityczne jak Kongres Nowej Prawicy czy Ruch Narodowy? Czy w jakim temacie możliwa jest współpraca z tymi środowiskami?

Zalicza Pan je do nowych – a wszak można już mówić o paroletnim dorobku obu tych formacji. Czy możliwa jest współpraca? Ma się rozumieć, nie tylko możliwa, ale narzucająca się w sposób oczywisty. Punktów stycznych, lub wręcz tożsamych w samym tym wywiadzie znajdzie się chyba cały szereg. Problem tylko w wąskiej specjalizacji. Jak Pan na pewno zauważył, są narodowcy, którzy pogardzają zarówno ideą wolności gospodarczej, jak i ortodoksją katolicką. I są liberałowie, których irytują „katole” na równi z „plemiennymi totemistami”, tj. nacjonal-faszystami, za których uważają wszelkich narodowców. I są wreszcie katolicy będący w rzeczy samej „pobożnymi socjalistami”, którzy panicznie boją się wolnego rynku, więc go na wszelki wypadek protekcjonalnie krytykują z wyżyn „katolickiej nauki społecznej”, a w istocie obce są im zarówno idee państwowe, narodowe, jak i wolnościowe. Więc sporo jest roboty, żeby ich wzajemnie na siebie „po nawracać”: liberałów nawrócić na ideę narodową, narodowców na idee wolnościowe, katolików na idee liberalne i państwowe – i tak dalej. Ja tej wąskiej specjalizacji, jak Pan widzi, nie hołduję. A sądzę, że łatwo możemy wszyscy spotkać się w jednym punkcie zasadniczym – jeśli tylko jesteśmy państwowcami. Bo zgódźmy się, że aby móc spierać się o kształt ustrojowy państwa polskiego – musimy je najpierw zachować. Co w aktualnej sytuacji, jak się już nie raz rzekło, nie jest wcale takie oczywiste.

Jakie inne kwestie są dla Polski i Polaków ważne?

Nie dopuścić do dalszego uszczuplenia suwerenności państwa, majętności i wolności Polaków. Dbać o bezpieczeństwo Wiary katolickiej, jako generatora cywilizacji; o bezpieczeństwo rodziny – jako podstawy życia narodu; o prawo własności – jako rękojmię nie tylko wolności gospodarczej, ale wszelkiej wolności w ogóle, także politycznej. Głowa państwa własnym przykładem powinna dawać przede wszystkim gwarancję, że tych wartości będzie najwytrwalej bronić, a żadnym zakusom, ani zamachom na nie, swojej kontrasygnaty nie da.

Rozmawiał Jan Bodakowski

7 KOMENTARZE

  1. Media „guównego nórta” wymieniając kandydatów na prezydenta PRL-bis pomijają Pana Grzegorza Brauna. Ciekawe dlaczego? Czyżby wiedzieli, że jest bardzo dużym zagrożeniem dla pozostałych, już dość oswojonych. Nawet JKM już nie jest dla jelit obecnej wadzy zagrożeniem i wrogiem. Z tymi aferami obyczajowymi i rodzinnymi to jest swój, można napisać NASZ CELEBRYT. Jest nawet kolejny kandydat: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Waldemar-Deska-bedzie-kandydowal-w-wyborach-prezydenckich,wid,17242031,wiadomosc.html?ticaid=1144d5
    Czyżby kolejny odbieracz głosów na prawej, wolnościowej stronie. Pan Popiela powinien z tego powodu się cieszyć, jak napisał na tej stronie – że czym więcej kandydatów na prezydenta na prawicowej stronie tym lepiej; czyżby? Nie jestem do tego przekonany.

  2. Mamy reprezentację lewicy, różnych odmian:
    1.Komorowski (PO) lewica liberalna
    2.Duda (PiS) socjaliści narodowi
    3.Jarubas (PSL) socjaliści chłopscy
    4.Ogórek (SLD) neo/pos-komuniści
    5.Palikota (Twoje Róuhchanie) socjalzboczkowi
    6.Grodzko (osoba o nie bardzo emocjonalnie ustalonej osobowości) niedojrzali komuniści; czerwoni Zieloni
    to są ci źli i szkodnicy.
    Prawicę, konserwatystów, narodowców, monarchistów, wolnościowców, katolików i rozsądnych oraz myślących reprezentują:
    1) Korwin-Mikke (KORWiN) liberalny konserwatyzm
    2) Kowalski (Ruch Narodowy z poparciem UPR) narodowcy, konserwatyści, wolnościowcy
    3) Wilk (KNP dawna partia JKM) konserwatywni liberałowie
    4) Deska (Partia Libertariańska) liberałowie i wolnościowcy – czy, aby na pewno, czy nie chodzi o zamieszanie wobec swej dawnej muzycznej sławy?
    5) Pan Grzegorz Braun (bezpartyjny, kandydat niezależny, obywatelski i z Ludu) monarchista i katolik tradycyjny, z przed Soboru Watykańskiego II.
    A tak na marginesie nazwiska są bardzo ludyczne: Ogórek, Palikot, Deska, Wilk, Grodzko, Duda, Jarubas. Mogą mieć kabareciarze pomysły na kawały, lecz czy się odważą?

  3. Do tej pory (o ile tylko był na liście do głosowania) zawsze głosowałem na Korwina. Ale teraz pojawił się kandydat, który jest zdecydowanie bliżej tym co jest mi bliskie i ważne.
    Grzegorz Braun ma moją kreskę (zgodnie z wymogami będzie to krzyżyk).

  4. Jak jest już 11 kandydatów na prezydenturę, to 6 jest lewakami i wygra lewak; bo jest ich więcej i jest większe prawdopodobieństwo, że zlewicowane i zdemoralizowane polskie obywatelstwo będzie na nich głosować. Takie sobie stwierdzenie do dyskusji.

  5. Podobno do kandydowania szykuje się kolejny artysta, artysta MUZYK p.Kukiz. Do jakiej grupy go zaliczyć – lewaków czy prawaków? Watahy „SS” pięknie rozgrywają Polactwo. I znowu się nabierzemy?

  6. Grzegorz Braun jest jedynym (chyba, że mi coś umknęło) kandydatem, który prosi swoich sympatyków o modlitwę za Polskę.
    „A na dobry początek proszę Was Wszystkich najusilniej o przyłączenie się do Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę – to mała rzecz: jeden dziesiątek każdego dnia. Kto może, niech da więcej – to dobro się nigdy nie zmarnuje.
    Z poważaniem,
    Grzegorz Braun
    Buffalo, stan Nowy Jork, 31 stycznia 2015 r.”

Comments are closed.