…aby cieszyć się życiem. Aby cieszyć się obecnością naszych bliskich. Aby patrzeć, jak dorastają nasze dzieci. Aby podziwiać piękno świata…
Ile czasu nam jeszcze zostało do wybuchu trzeciej wojny światowej? Ile zostało nam życia w pokoju?
Niewykluczone, że niewiele. 24 lipca 2024 połączone izby amerykańskiego kongresu i senatu będą oddawać wiernopoddańcze hołdy skazanemu wyrokiem sądu zbrodniarzowi wojennemu. O kogo chodzi? Oczywiście nie o Władimira Putina! Chodzi o Benjamina Netanjahu. Samo to zaproszenie jest policzkiem dla Bidena. Z zaproszeniem wystąpili powiązani z Trumpem republikanie. Już to mówi nam czego możemy się spodziewać po prezydenturze Trumpa. Gwiazdy na amerykańskiej fladze już dawno należałoby zastąpić gwiazdami Dawida – za jego prezydentury pewnie to nastąpi.
Już od dłuższego czasu „ptaszki ćwierkają” o zamiarze Izraela ostatecznego rozwiązania „kwestii palestyńskiej”. Jak to rozwiązanie miałoby wyglądać? Widzieliśmy w Gazie. Problem w tym, że Gaza i Hamas to drobiazg. Izrael ma teraz zamiar zaatakować Liban, który jest siedzibą Hezbollahu. A to jest już inny kaliber. Już raz, w 2006 roku, izraelska armia musiała z podkulonym ogonem wycofać się z Libanu. Wtedy Hezbollah był jeszcze szczeniaczkiem. Teraz jest to pitbull! Izrael chciał zaatakować Liban już 22 czerwca 2024 roku ale wtedy nie zdecydował się na to. Jak będzie teraz? Zobaczymy. Wojskowi oceniają, że jeśli Izrael samodzielnie zaatakuje Liban, to najpóźniej po tygodniu państwo żydowskie przestanie istnieć. Jeśli dołączy się do tego Iran i inne państwa arabskie to jeszcze szybciej. Dlatego Netanjahu jedzie do USA. Ale nie chodzi tu o przekonanie amerykańskiego rządu do pomocy Izraelowi i do współudziału w wojennej awanturze. Amerykański rząd nie ma tu nic do gadania. Zrobi to, co każe wszechwładne żydowskie lobby z AIPAC na czele. Ale to lobby jest podzielone. Jego część obawia się zbrodniczych pomysłów Netanjahu. Mówi się nawet o zamachu stanu izraelskiej armii i odsunięciu go od władzy. Celem jego podróży jest przekonanie wahających się. Czy to mu się uda? Najprawdopodobniej tak.
Dlaczego rozpocząłem ten wpis tak pesymistycznie? Musimy sobie zdać sprawę z tego, że konflikt na Ukrainie ma potencjał do przekształcenia się w konflikt nuklearny. Ale obecnie jest to raczej mało prawdopodobne. Inaczej jest z Bliskim Wschodem. Izrael posiada broń jądrową. Liczbę głowic nuklearnych posiadanych przez Izrael szacuje się od 90 co 400. Ta druga liczba jest bardziej prawdopodobna. W wypadku zbliżającej się klęski, a może nawet wcześniej, nie zawaha się ich użyć. Pisałem już, że Bliski Wschód jest bardziej prawdopodobnym miejscem rozpoczęcia światowego konfliktu nuklearnego. Hezbollah jest tylko pośrednim celem Izraela. Głównym celem jest Iran. Iran nie posiada broni nuklearnej. Chomeini powiedział, że broń ta jest niezgodna z zasadami islamu i jak do tej pory Iran stosuje się do tego. Ale Iran posiada już dostateczne ilości materiałów do produkcji takiej broni, ma też umiejętności. Kto wie, może już taką broń posiada albo jest tego blisko.
Wielką niewiadomą jest reakcja innych państw na ten konflikt. Turcja, członek NATO i sojusznik USA, powiedziała, że wesprze Hezbollah. Turcja nie ma broni jądrowej, ale Pakistan oznajmił, że gotów jest przekazać jej część swoich głowic nuklearnych. Ciarki przechodzą po grzbiecie… Nikt nie jest w stanie powiedzieć jak na atak na Iran zareaguje Rosja i Chiny. Społeczeństwa państw bliskowschodnich rwą się do wojny z Izraelem. Rządy tamtejszych państw z pewnością nie będą w stanie ich powtrzymać.
Ktoś teraz może powiedzieć: a co nas to wszystko obchodzi? Bardzo szybko usłyszymy, że jesteśmy sługami jeszcze jednego narodu. Wybranego, ale nie przez nas…
Artykuł pochodzi z bloga Pecunia olet