37-letni wybitny matematyk Thomas Hayes skazany za manipulacje LIBOR-em był kozłem ofiarnym – wynika z książki Davida Enrika „The Spider Network: The Wild Story of a Math Genius, a Gang of Backstabbing Bankers, and One of the Greatest Scams in Financial History”.
Jak pisze autor w publikacji (jej polski tytuł to „Sieć pająka: Niesamowita historia geniusza matematycznego, gangu wbijających noże w plecy bankierów i jednego z największych przekrętów w finansowej historii”), głównym bohaterem książki jest Tom Hayes, 37-letni brytyjski trader. Od dziecka wykazywał talent do matematyki i nieporadność w kontaktach międzyludzkich. Później zdiagnozowano u niego syndrom Aspergera, czyli łagodną formę autyzmu. U niego objawiała się m.in. unikaniem kontaktu wzrokowego i tym, że miał trudności ze zrozumieniem, co wypada, a czego nie wypada w danej sytuacji powiedzieć.
Hayes studiował na University w Nothingam (ukończył studia w 2001 r.). Któregoś dnia jesienią 1999 roku usłyszał, jak dwóch starszych studentów opowiada o praktyce w londyńskiej filii szwajcarskiego banku UBS. Hayes nie miał pojęcia, czym by miał się tam zajmować, ale usłyszał, że płacą 600 funtów tygodniowo, a po zatrudnieniu na etat 27 tys. funtów rocznie. To było więcej, niż wówczas zarabiała większość Brytyjczyków. Hayes zgłosił się i został przyjęty.
W ciągu trzech kolejnych miesięcy zajmował się głównie wspieraniem pracowników firmy w tworzeniu komputerowych systemów do tradingu. Ta praca wydawała mu się nudna. Do tego zorientował się, że osoby wykonujące jego robotę były nisko w hierarchii banku. Najwyżej stali traderzy. Kiedy więc na koniec praktyki zaproponowano mu pracę (bankowi tak zależało na tym, by go zatrudnić, że nie chcieli nawet czekać, aż skończy studia), Hayes odrzucił propozycję.
Zamiast tego wybrał ofertę banku RBS (Royal Bank os Scotland) Tam zajmował się tzw. instrumentami pochodnymi, czyli takimi, których wartość zależała na przykład od ceny surowca, akcji czy stopy procentowej. Ostatecznie znalazł się w zespole, który zajmował się instrumentami pochodnymi, których wartość zależała od wysokości stóp procentowych na jena.
Jego zadaniem było poprawianie komputerowych modeli, które wyliczały wartość takich instrumentów finansowych. Od 2002 roku dostał też prawo do dokonywania transakcji na tym rynku. Szybko okazało się, że ma naturalny talent do spekulacji i z miesiąca na miesiąc zarabiał dla banku coraz więcej. Informacje o jego osiągnięciach szybko rozeszły się po rynku i w 2004 roku dostał ofertę przejścia do Royal Bank of Candana. W 2006 roku podkupił go bank UBS, ten sam w którym zaczynał swoją karierę od praktyk. W ciągu kolejnych trzech lat zarobił dla tego banku ponad ćwierć miliarda dolarów (dokładnie 280 mln dolarów). Jednak jego zarobki były ułamkiem tych korzyści. Kiedy w 2009 roku przyjął propozycje przejścia do Citigroup, dostał 240 tys. dolarów rocznej pensji i 4,8 mln dolarów jednorazowej premii za przejście.
Autor twierdzi, że doskonałe wyniki inwestycyjne Hayesa wynikały w zdecydowanej większości z jego umiejętności. Jednak od samego początku Hayes pomagał sobie, manipulując wysokością stopy procentowej LIBOR. To tzw. London Interbank Offer Rate, czyli stopa procentowa, po której pożyczają sobie pieniądze największe banki. To punkt odniesienia dla wielu instrumentów finansowych, także tych, którymi handlował Hayes. Dlaczego taka manipulacja była w ogóle możliwa?
LIBOR powstał w 1986 roku. Teoretycznie nad jego wyliczaniem czuwała organizacja bankowców British Banking Organisation. Problem polegał nad tym, że ten nadzór nie był dobry. Zbieranie danych od banków polegało często na tym, że niższej rangi pracownicy banków podnosili słuchawkę, dzwonili i podawali wysokość stopy procentowej, która miała oznaczać koszt pożyczania przez ich bank pieniędzy. Nikt nie monitorował przekazywania danych ani tego, czy faktycznie odzwierciedlają koszt kapitału.
Gdyby bank chciał wpłynąć na wysokość LIBOR-u, wystarczyło, by pracownik banku podał inny koszt pożyczania przez swój bank. Dlaczego banki miałyby to robić? Dlatego, że ich pracownicy inwestowali w instrumenty finansowe, których wartość zależała od wysokości LIBOR. Zmiana jednego dnia tego wskaźnika w pożądanym kierunku o 0,01 punktu procentowego w przypadku Hayesa oznaczała zyski wyższe o 2 mln dolarów. Wystarczyło poprosić zaprzyjaźnionych pracowników z innych banków, by delikatnie zmodyfikowali swoje dane przekazywane do BBA i zanotować dodatkowy zysk.
Wkrótce manipulowanie LIBOR-em w taki sposób stało się powszechną praktyką na rynku. Hayes był jednym z wielu traderów, który się jej dopuszczali. Jednak wyróżniał się wśród nich tym, że otwarcie mówił o swoich manipulacjach, i to nawet w rozmowach z osobami, których dobrze nie znał. Do tego nie przepadał za kontaktami osobistymi i większość komunikacji dokonywał e-mailem.
Kiedy przedstawiciele banku UBS zorientowali się, że władze prowadzą śledztwo w sprawie manipulacji LIBOR-rem, ich adwokaci doradzili im, by skorzystali z prawa dającego częściową ochronę firmom, które jako pierwsze zaczęły współpracować z organami ścigania. Ktoś jednak musiał zostać ukarany, a Tom Hayes świetnie pasował na kozła ofiarnego. Nie tylko dlatego, że było mnóstwo dowodów jego winy. Także dlatego iż zdarzało mu się wybuchać na innych pracowników i przez wielu z nich nie był lubiany.
Autor książki twierdzi, że Hayes tak naprawdę wcale nie musiał manipulować LIBOR-em. Nie robił tego z chęci zysku, bo zyski z tego procederu stanowiły bardzo niewielki procent tego, co zarabiał dla banku (sam Hayes szacował je na 5 mln dolarów rocznie). Hayes manipulował LIBOR-em, ponieważ taka była praktyka w jego zawodzie i nie widział powodu, by zachowywać się inaczej niż wszyscy jego koledzy z branży.
Autor książki przyznaje, że podstawowym źródłem informacji były rozmowy z Tomem Hayesem i jego żoną. Spotykał się z nimi regularnie przez kilka lat i można nawet powiedzieć, że się z nimi zaprzyjaźnił, bo sam przyznaje, iż regularnie wymienia listy z Hayesem, od kiedy ten siedzi w więzieniu.
David Enric starał się jednak zachować obiektywność. Wymienia w książce fakty, które stawiają Hayesa w złym świetle, ale trudno się oprzeć wrażeniu, iż jego dzieło jest jednym wielkim oskarżeniem systemu nadzoru nad sektorem finansowym i systemu wymiaru sprawiedliwość.
Ostatecznie Hayes jako jedyna osoba w Wielkie Brytanii został skazany na 11 lat więzienia. Jego sześciu kolegów ława przysięgłych uniewinniła, choć do ich oskarżenia wykorzystano wiele z dowodów, z których korzystali prokuratorzy w sprawie Hayesa. Ludzie tworzący system, w którym oszustwo było dziecinnie łatwe, nie ponieśli większych konsekwencji.
„The Spider Network” to książka interesująca, dobrze napisana, ale w mojej ocenie przydługa. Większą jej część stanowi szczegółowa biografia Hayesa skoncentrowana na jego życiu zawodowym, ale zawierająca również wiele informacji o jego sprawach rodzinnych. Oczywiście ten element był konieczny, ale mam wątpliwość, czy powinien zajmować 80 proc. publikacji. Najciekawsza jest jednak końcówka książki – od momentu rozpoczęcia śledztwa w sprawie LIBOR-u aż do wyroku skazującego Hayesa. Podsumowując, po „The Spider Network” warto sięgnąć, ale należy zdawać sobie sprawę z wad tej publikacji.
Aleksander Piński