Jan Paweł II – proces przemiany z postaci realnej w wirtualną

Nie ma już dziś koronacji papieża a jedynie inauguracja pontyfikatu, Paweł VI, „powracając do ewangelicznej prostoty”, zrezygnował z tiary (korony), zrobionej „z czystego złota i prawdziwych klejnotów; tak ciężkiej i tak kosztownej, że ten, kto ją nosi, już choćby przez sam ciężar pozostaje w każdym momencie świadom godności swojego urzędu

2
Jan Paweł II (foto. pixabay.com)

Gdy nazajutrz po I wojnie światowej wprowadzono do mojej rodzinnej wsi elektryczność, podniósł się powszechny protest, a potem zapanowała głucha rozpacz. Ale gdy zainstalowano ją w kościołach (było ich trzy), wszyscy byli przekonani, że pojawił się Antychryst i że koniec świata jest bliski. Ci karpaccy chłopi mieli rację w swojej dalekowzroczności. Oni, którzy wyłonili się zaledwie z prehistorii, wiedzieli już wtedy to, co ludzie cywilizowani wiedzą dopiero od niedawna (Emil Cioran, przeł. Joanna Ugniewska)

W artykule Jan Paweł II w czyśćcu pamięci („Rzeczpospolita Plus-Minus”, maj 2019) Krzysztof Mazur przewiduje , że przyszłoroczne „obchody stulecia urodzin Karola Wojtyły staną się, chcąc nie chcąc, okresem weryfikowania jego mitu. (…) Jak zauważył socjolog Michał Łuczewski, papież będzie musiał przejść przez czyściec ludzkiej pamięci”.  Były prezes Klubu Jagiellońskiego i redaktor „Pressji” (czy może „Pressyj”?) ubolewa nad tym, że w Polsce nikła jest recepcja myśli Wojtyły, że „został zupełnie zapomniany w sferze myśli, która odgrywała w jego życiu centralną rolę. I dalej: „W ostatnim dziesięcioleciu nie powstała u nas żadna szeroko komentowana książka, która rozwijałaby papieskie idee. (…) Jakby ten pontyfikat nie pozostawił żadnej spuścizny w sferze ludzkiej myśli. Jakby wszystkie te piękne papieskie słowa, wypowiedziane w przemówieniach i encyklikach, padły między chwasty i przez chwasty zostały zagłuszone. To wszystko tylko potwierdza tezę, którą już w 2012 r. postawiliśmy w kwartalniku »Pressje«. Tak, zabiliśmy proroka”.  Ogromną odpowiedzialność ponosi za to zwłaszcza Kościół hierarchiczny, który – zdaniem Mazura – nie potrafił dać temu nauczaniu „drugiego oddechu” po śmierci papieża.

Nie czując się w żadną miarą powołany do oceniania dorobku nauczania i myśli papieża Jana Pawła II, pozwolę sobie tylko przypomnieć, że choć jako Polak jest szczególnie bliski naszemu sercu, to był on tylko jednym z wielu ogniw w łańcuchu następców św. Piotra. Po nim przyszli kolejni, z własnym nauczaniem, własną myślą, z własną misją. Oczekiwanie, że po śmierci papieża, ktoś mógłby dać jego nauczaniu „drugi oddech” jest chyba oczekiwaniem nadmiernym.

Należałoby ponadto oddzielić od siebie dwie sfery: sferę nauczania papieskiego przekazanego potomności w szesnastu tomach dzieł zebranych (w których skład weszło pięciu tomów kazań i przemówień z pielgrzymek) oraz sferę myśli, filozofii, teologii i idei polityczno-społecznych, która już na zawsze pozostaje odseparowana od urzędu papieskiego, od żywej obecności „Proroka”, podlegając takim samym prawom i mechanizmom, co każda inna myśl filozoficzna, teologiczna czy polityczna, obojętnie czy tworzona przez duchownych czy świeckich. Nic, nawet świętość autora, nie gwarantuje wszak, że jego twórczość będzie zaczynem myśli nowych czy też zostanie potraktowana jak szacowny zabytek należący już tylko do historii idei. O jej losie, o tym czy przetrwa próbę czasu i zachowa zdolność odpowiedzi na pytania, z którymi mierzyć się przychodzi ludziom teraźniejszym i przyszłym, zdecyduje wiele czynników, tylko w niewielkim stopniu zależnych  woli jednostek  czy nawet grup społeczno-kulturalnych.

W rozdziale poświęconym Karolowi  Wojtyle pomieszczonym w monumentalnym czterotomowym dziele Źródła. Z dziejów myśli polskiej (Warszawa 2017) pisze Bohdan Urbankowski (zob. tom IV, str.793), że na przełomie 1969/1970 roku traktat Osoba i czyn stał się bestsellerem i wywołał wiele żywych dyskusji.  Jednakże uwzględnić  należy fakt, że znacząco przyczyniła się do tego – jak interpretuje to Urbankowski – ówczesna, określona sytuacja społeczno-polityczna. Tamte okoliczności przeminęły, stąd Osoba i czyn nie stanie się ponownie bestsellerem, ale to nie znaczy przecież, że ludzie zainteresowani poruszanymi w niej zagadnieniami (ludzi tych z pewnością będzie niewielu) sięgną po nią, kiedy powróci „moda” na personalizm chrześcijański a jego wątki duchowe i intelektualne nabiorą nowej aktualności. Jednak równie dobrze do łask może powrócić tomizm a dzieła personalistów nadal pokrywać się będą bibliotecznym kurzem. Tak czy inaczej, na czarnym obrazie recepcji myśli Jana Pawła II w Polsce jaśnieją pewne punkty np. redagowane przez Krzysztofa Mazura „Pressje” i skupione wokół nich środowisko, poszukujące inspiracji zarówno w prywatnej twórczości Karola Wojtyły, jak i w nauczaniu papieża Jana Pawła II. Jeśli, jak  chce Michał Łuczewski, „papież przywrócił do życia polski mesjanizm”, to  skutkiem tego może być powstanie, rozsianych po Polsce, grupek mesjanistów.  Skutkiem rzeczywistym i, być może, trwałym.

Dlaczego do „zabójstwa Proroka” doszło, tego Krzysztof Mazur nie tłumaczy, wyraża natomiast, zapewne uzasadnioną, obawę, że stulecie urodzin papieża będzie odbywać się nie „w atmosferze radosnego pikniku, ale raczej bolesnej rozprawy sądowej, gdzie każda ze stron z napięciem będzie wypowiadała swoje racje”. Tego rodzaju „bolesne rozprawy sądowe”, niewiele, albo zgoła niczego, nie przynoszą w wymiarze duchowym i intelektualnym. Bardziej zyskowne poznawczo byłoby pewne „zdepolonizowanie” papieża Jana Pawła II poprzez umieszczenie jego pontyfikatu w szerszym kontekście nowoczesności jako epoki przyspieszenia, zobaczenie go na tle inwazji techniki w przestrzeń sakralną i gwałtownego rozwoju mediów (telewizji).

* * *

Niekiedy większą wagę niż głoszone poglądy i nauki, ma wydarzenie, działanie, czyn. Takim czynem był już sam wybór Polaka, a nie Włocha, na Stolicę Piotrową. Bodajże w którymś z numerów „Opoki” Jędrzeja Giertycha lub w jego książce W obliczu zamachu na Kościół (czytanej przed wielu laty jeszcze w wydaniu londyńskim z 1969 roku) znalazłem pochwałę włoskości papieży, będącej dla katolików z całego świata czymś niejako przezroczystym – papież Włoch był w ich oczach kimś bez narodowości, co dobrze wyrażało ponadnarodowy uniwersalizm Kościoła (historycznie rzecz biorąc, przez wiele wieków, kiedy nie istniało włoskie państwo narodowe, włoskość zasiadającego na tronie papieskim w Rzymie, miała zapewniać jego polityczną neutralność). To, na co zwracał uwagę tradycjonalista Giertych, powtórzył progresista, czołowy niemiecki antyklerykał, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Hubertus Mynarek (zob. tenże, Papież Polak. Bilans pontyfikatu, przeł. Maciej Wysocki, Zgorzelec 2007, s.7): „Nader rzadko, w zasadzie nigdy nie będzie się mówić o (specyficznie) włoskich papieżach Piusie XII, Janie XXIII albo nawet Pawle VI. Skojarzenie z narodowością tychże papieży nie nasuwa się tutaj zbyt mocno. Za to inaczej jest z Janem Pawłem II – określenie »papież Polak« przechodzi przez usta zupełnie gładko” .

Z chwilą wyboru Karola Wojtyły papiestwo zostało silnie „unarodowione”, a tym samym „zindywidualizowane” – po „papieżu Polaku”, przyszedł „papież Niemiec”, a po nim „papież Argentyńczyk”. Dało to asumpt do przypuszczeń, że zostali oni papieżami właśnie ze względu na swoją narodowość. Kiedy w przyszłości Włoch ponownie powołany zostanie na Stolicę Piotrową, będzie to już „papież Włoch”.

* * *

Wydaną po raz pierwszy w 1963 roku powieść Morrisa Westa The Shoes of the Fisherman (wyd. pol. Sandały rybaka przeł. Jerzy Wolak, Kraków 2009), reklamowano – po 1978 roku – jako „proroczą wizję pontyfikatu słowiańskiego papieża”, ponieważ Głową Kościoła zostaje w niej Ukrainiec, który przybiera imię Kirył. U Westa pojawia się idea „wędrującego papieża” – nowowybrany papież zapisuje w swoim dzienniku: „Chciałbym przekraczać granice Europy i dzielące kontynenty oceany, aby ujrzeć powierzony mi lud – gdzie i jak żyje, jakie ciężary dźwiga na drodze ku wieczności”. Niektórzy dalekowzroczni kardynałowie dostrzegają niebezpieczeństwa związane z taką koncepcją pontyfikatu, niebezpieczeństwa „dla majestatu, bo przecież człowiek pakujący manatki i latający po całym świecie mógłby się jawić nazbyt ludzki, dla autorytetu, bo przecież musiałby się wypowiadać ex tempore na wiele tematów bez zbadania sprawy i zasięgnięcia opinii, dla porządku i dyscypliny, bo przecież dwór watykański nieustannie wymagał silnej ręki, by go utrzymać w ryzach, wreszcie dla stabilności urzędu”. Jednakże papież Kirył postanawia zaryzykować utratę dostojeństwa na rzecz „zejścia na światową agorę”. To samo ryzyko podjął Jan Paweł II, wybierając rolę globalnego misjonarza i duszpasterza, pielgrzyma wędrującego, a raczej lecącego samolotem, do wszystkich narodów świata, aby być w bezpośrednim kontakcie z wiernymi i wprost do ich uszu, a zarazem do mikrofonów i telewizyjnych kamer, głosić Słowo Boże. Odbył 104 podróże apostolskie na wszystkie kontynenty. Jego pontyfikat był pontyfikatem epoki kolejnej fazy przyspieszenia i globalizacji, zanurzonym w masowej medialnej technodemokracji, dostosowanym do ery telewizji, będącej – jak uznał Papież –znakomitym środkiem masowej ewangelizacji. Masowe media transmitują przebieg papieskich pielgrzymek lub pokazują ich kulminacyjne momenty. Jan Paweł II był pielgrzymem globalnym, nie tylko w tym sensie, że latał odrzutowcami po całym świecie, ale też dlatego, że występował nie tylko w lokalnych, ale i globalnych mediach.

Włoski dziennikarz Domenico Del Rio napisał : „Place, stadiony i hipodromy stają się nowymi katedrami Papieża, który mówi do świata, nowymi miejscami ewangelizacji całej ludzkości. Stare katedry często służą tylko do tego, aby zgromadzić tam chorych lub starców, których Papież spotyka i błogosławi” (cyt.za: ks. Kazimierz Wołpiuk, Jan Paweł II – papież komunikacji i historycznego przełomu, „Studia Teologiczne” nr 27 (2009). Derrick de Kerckhove w tekście Papież i telewizja zamieszczonym w jego książce La civilisation vidéo-chrétienne (1990) stawia tezę, że papież nie po to podróżuje, aby się spotkać z lokalnymi władzami, ściskać ręce tłumowi, ale po to, aby dzięki przekazowi telewizyjnemu dotrzeć do jak największej ilości ludzi na świecie – bezpośrednio i najbardziej skutecznie.

Dziennikarz i watykanista Luigi Accattoli pisał: „Papież nie przywiązuje zbyt wielkiej wagi do przemówień (a przynajmniej do większości z nich): w 80 procentach są one tylko narzędziem obecności, nie okazją do nauczania” (cyt.za: Wołpiuk), i nie tyle obecności fizycznej co „bionicznej”. Mimo iż w telewizji można , co oczywiste, jedynie symulować osobistą bliskość postaci na ekranie, to jednak potrafi ona wywołać rzeczywiste, niekiedy bardzo głębokie, emocje. I tak było w przypadku Jana Pawła II, który, za pośrednictwem globalnych sieci telewizyjnych, gromadząc przed telewizorami rozproszonych po całym świecie katolików, jednoczył na nowo Kościół i ewangelizował ludzkość – stał się największym „teleewangelistą” świata.

* * *

Zdaniem Bruno Ballardiniego papież „zaczął przeistaczać się w swój własny wizerunek”; nastąpił w jego przypadku „proces przemiany z postaci realnej w wirtualną”: Wielu zadawało sobie pytanie, jakie też będą dalsze losy strategii wszechobecności stosowanej przez Jana Pawła II w latach jego pontyfikatu. Z nim bowiem marketing stał się niemal wyłącznie komunikowaniem. Opcja ekstremalna, ale zgodna z duchem czasu. Powiedzmy – nieunikniona. Produkt został zastąpiony przez jego wizerunek. A skutki? To problem znany decydentom marketingu: przy nadmiarze informacji o   produkcie blednie marka, w tym samym stopniu, w jakim przy nadmiarze przekazów o marce blednie produkt. Można powiedzieć, że Karol Wojtyła zrobił tak masywny użytek ze środków przekazu, że aż sam w jakimiś sensie został przez nie wchłonięty i stał się – sam w sobie – kanałem przekazu.

(Bruno Ballardini, Jezus i biel stanie się jeszcze bielsza. Jak Kościół wymyślił marketing, przeł. Michał Oleksiak, Warszawa 2008, s.170).

* * *

Media muszą towarzyszyć zarówno podróżom, wizytom i innym wydarzeniom, gestom i czynnościom, które bez transmisji, bez filmowania, nagrywania i fotografowania tracą poniekąd swój sens – czego nie ma w telewizji, przestaje się liczyćba, przestaje istnieć. Prezentowany w telewizji bezlik wystąpień w najrozmaitszych, mniejszych i większych, zgromadzeniach, na stadionach i błoniach, nieuchronnie banalizuje „prorokowanie”. Telewizyjna wszechobecność i symulowana bliskość – papież odwiedza nas w salonie, gdzie siedzimy na kanapie przed telewizorem – nie pozostawia miejsca na sakralną aurę. Medialne przyspieszenie, krótkotrwałość medialnych obrazów i jednoczesne wizualne personalizowanie „głównego bohatera” powoduje, że urzędowa charyzma powszednieje i zużywa się. Ponadto telewizja wszystko zrównuje, sprawiając, że – jak to ujął Thomas Molnar – król i jego błazen stają nierozróżnialni (zob. Molnar Ukryta władza , „Stańczyk” nr 9, 1988; oryg. „Criticón” nr 107, maj-czerwiec 1988).

                                                         * * *

 Zapewne, cały świat może uczestniczyć („Tak jakby Państwo byli tutaj ze mną!”) w ślubie następcy tronu, księcia Karola lub w zaprzysiężeniu amerykańskiego prezydenta. Tyle tylko, że telewizyjna kamera pozwalając nam poznać ich z bliska, równocześnie odziera ich ze wszystkiego, co tajemnicze i uświęcone. Będąc przed kilkoma laty w Hiszpanii oglądałem telewizyjną transmisję Mszy św. Oko kamery wdarło się tak daleko, że widać było język kapłana wraz leżącą na nim hostią. Wszelkie nabożne skupienie płynące z dystansu, rzadkości, wyjątkowości, wyniesienia ulotniło się. Nie tylko „Pałac”, lecz również „Świątynia” uległa profanacji. (Thomas Molnar, op.cit.)

* * *

 Kościół podpisze na siebie wyrok śmierci, jeżeli będzie paktował z aparaturą stulecia tzn. transmitował Msze przez radio i telewizję oraz organizował masowe mityngi z „Ojcze nasz” przez głośniki i z flagami, muzyką i całą tą infernalną reżyserią politycznych wieców wyborczych i walk bokserskich.

(Hans Nossack)

* * *

Przebywając zawsze w Rzymie, w Stolicy Apostolskiej, papieże rezydowali w centrum Kościoła, a w konsekwencji, w „centrum świata”. Częste podróże Jana Pawła II powodowały delokalizację (niem. Entortung – dosł. odmiejscowienie) owego centrum, przez które przebiegała axis mundi a tym samym przyczyniały się do rozchwiania dawnego hierarchicznego i przestrzennego ładu Kościoła ( na temat symboliki centrum i jego sakralnego znaczenia zob. Thomas Molnar „The Sacred Life and Vision” w: tenże, Twin Powers. Politics and the Sacred, Grand Rapids, Michigan, 1988). Rolą papieża-monarchy nie jest bowiem rola mistyka, wizjonera, kaznodziei, poety, filozofa, teologa, charyzmatycznego przywódcy gromadzącego tłumy na stadionach, lecz „nieruchome bycie” w centralnym punkcie uniwersum, w środku katolickiego kosmosu.

* * *

O swoim poprzedniku Janie Pawle II tak powie po dziesięcioleciach amerykańska papieżyca Joanna II z powieści Esther Vilar: „Już wiedziano, że to papież podróżujący, i niemal przestano zwracać uwagę na jego podróże. (…) W końcu ten papież był wszędzie i właśnie przez to mniej obecny niż jego poprzednicy, którzy prawie nie ruszali się z Rzymu”.

                                                    * * *

Jak skrupulatnie obliczono, Jan Paweł II odbył 104 podróże, odwiedził 129 państw i 697 miast, wygłosił 2412 przemówień publicznych, przeleciał samolotem 1 163 865 kilometrów.

* * *

Papieże, jak czytamy w powieści Morrisa Westa, noszą „jarzmo władzy monarszej, która każe im sprawować rządy z tajemnego gabinetu i publicznie pokazywać się w postaci pół-boga jedynie z okazji wielkich uroczystości”. Dopóki Namiestnik Chrystusa przebywał w odległym Rzymie, dopóty był postacią na poły „mityczną”, bytującą w wyższej sferze, kiedy zaś ją opuszcza, schodzi w dół ku ludowi, bezpowrotnie ginie aura cudowności, tajemniczości, wyniesienia, wyższego autorytetu. Tradycyjna sakralizacja – jak przypomina Thomas Molnar – posługiwała się rzadkim eksponowaniem hieratycznych postaci. Było to coś nadzwyczajnego, co tworzyło dystans i budziło respekt. Dziś papieże nie są już oddzieleni od swoich poddanych, nie pojawiają się wyłącznie podczas specjalnych uroczystych ceremonii. Zamiast pogrążać się w nieruchomej powadzepodążają spiesznie z jednego kraju do drugiego.

* * *

Niegdyś wierni pielgrzymowali do Rzymu, teraz Rzym pielgrzymuje do nich, kiedyś „wszystkie drogi prowadziły do Rzymu”, dzisiaj „Rzym jest w drodze do całego świata”. Rzym przemieszcza się razem z papieżem.

* * *

We wspomnianym wyżej artykule Krzysztof Mazur pisze, że Karol Wojtyła był „wielkim duszpasterzem, ale słabym administratorem” i już w Krakowie nie przywiązywał szczególnej wagi do spraw kurii a sprawy administracyjne zupełnie go nie interesowały. Jego podejście nie zmieniło się po przeprowadzce do Watykanu: „Nie miał ambicji rządzenia kurią, tylko chciał skupić się na tym, co robił najlepiej: na pielgrzymowaniu i głoszeniu Słowa”. Można z tego wnioskować, że wybór koncepcji „pielgrzymującego papieża” był czymś naturalnym dla kogoś, kogo administrowanie i rządzenie kurią męczyło, kto nie lubił „papierkowej roboty”. Miało to jednak tę złą stronę, że, jak zauważył Hubertus Mynarek, „na papieskim biurku piętrzą się niemal metrowe stosy od dawna zaniedbywanych akt”. A w tych aktach kryły się być może sprawy, które, pozostając niezałatwione, wybuchały po latach. Podobną obserwację poczynił Jarosław Makowski:

Pontyfikat Jana Pawła II trwał prawie trzy dekady. Papież odcisnął znaczące piętno na Kościele niemal w każdej dziedzinie – szczególnie jednak, gdy idzie o nowy, otwarty typ duszpasterstwa, jaki zaproponował. Żywioł duszpasterza, kontakt z pielgrzymami „nakręcał” go. Kardynał Wojtyła jako niedoszły aktor mógł mieć poczucie, że panuje nad Kościołem, widząc przed sobą milionowe tłumy wiernych w czasie swych licznych pielgrzymek spijające każde słowo z jego wargi poddające się jego niewątpliwemu urokowi. Sęk w tym, że to poczucie było złudne, bo prawdziwa władza leżała za Spiżową Bramą, w kardynalskich gabinetach i dykasteriach. Dlatego gdy w kurii, a więc w centrum zarządzania Kościołem, wybuchały afery, choćby przekręty z Bankiem Watykańskim czy skandale pedofilskie na czele z założycielem Legionów Chrystusa, który okazał się pedofilem, argumentowano, że Jan Paweł II nic o tym nie wiedział. A nic nie wiedział, gdyż jego, jako pielgrzyma i duszpasterza, administracja nie interesowała. (…) Jan Paweł II abdykował więc z władzy w tym sensie, że nie zadał sobie trudu, ba, nie chciał, by z kurii uczynić skuteczne narzędzie służby Kościołowi. Oddał ją we władanie rozmaitych kardynalskich i kościelnych lobby. Te ostatnie zaś karmiły się intrygami. Innymi słowy: Jan Paweł II był charyzmatycznym duszpasterzem, ale słabym administratorem.

Jarosław Makowski, Przewodnik, nie przywódca ( „Rzeczpospolita” 15 marca 2014).

W koncepcji „pielgrzymującego papieża” od początku tkwiło niebezpieczeństwo, że podczas nieobecności „szefa” sprawy w swoje ręce biorą jego podwładni. Przygotowanie do podróży, wizyta, odpoczynek po pielgrzymce – wszystko było wielce czaso- i pracochłonne, dzięki czemu administrowaniem i zarządzaniem mogli zająć się kurialiści, lubiący siedzieć w papierach, przeglądać je, jednym sprawom nadawać bieg, akta innych chować do najniższej szuflady biurka. Im „pielgrzymujący papież” był na rękę. Mogli go wręcz umacniać w jego postanowieniu odegrania roli „globalnego pielgrzyma”. Przypomina to, opisywaną przez Cyryla N. Parkinsona, taktykę stosowaną przez wyższych urzędników firmy, korporacji czy instytucji, polegającą na wysyłaniu szefa na rozmaite „ważne” konferencje i reprezentacyjne imprezy odbywające się w różnych strefach klimatycznych, aby przebywał możliwie jak najdłużej i jak najdalej od centrum swojej władzy, co umożliwiało im prowadzenie własnej polityki.

* * *

Być może delikatna aluzją do  koncepcji  pontyfikatu Jana Pawła II jest scena z serialu Młody papież, kiedy nowo wybrany Pius XIII (który najpierw cofa zakaz palenia w Pałacu Apostolskim wydany właśnie przez jego poprzednika, czyli Jana Pawła II) rozmawia z kardynałem Angelo Voiello:

– Wasza Eminencjo!

– Tak?

–Zajmie się Eminencja polityką, finansami, teologią, spotkaniami i promocją, ja zaś zajmę się podróżami, adoracją tłumów, celebracją.

– To najefektywniejszy podział ról, Ojcze Święty.

– Żartowałem, Eminencjo, żartowałem.

* * *

Koncepcja „wędrującego papieża” była w pewnej mierze skutkiem „kreatywności” i „innowacyjności” Soboru Watykańskiego II , który zainicjował zmiany w dziedzinie liturgii i papieskiego ceremoniału. Papież Kirył z powieści Westa mówi: „Jeśli postanowimy wyruszyć w ten sposób do świata, nowego świata, jakże różnego od dawnego, nie będziemy się przejmować subtelnościami i protokołu”. „Wędrujący papież” potrzebuje większej swobody ruchów, szaty pielgrzyma muszą mieć bardziej „turystyczny”, luźny charakter – z jego mobilnością słabo współgra figura „celebransa obciążonego trzydziestoma kilogramami bogato zdobionych szat liturgicznych”; w warunkach pielgrzymowania i podróżowania po całej planecie, nie pozostaje wiele miejsca na ceremoniał, etykietę, skomplikowany i rozbudowany protokół „dworski”.

* * *

W rozmowie z portalem Krytyki Politycznej Agata Bielik-Robson powiedziała kiedyś: „Chyba największą wadą teologiczną Wojtyły był brak głębokiej recepcji Soboru Watykańskiego II – ponieważ polski Kościół pozostał na zewnątrz ruchu »otwierania się« Kościoła światowego na nowoczesne, demokratyczne prądy”. Trudno o większe nieporozumienie, ponieważ to właśnie Jan Paweł II swoimi globalnymi podróżami misyjnymi realizował zalecane przez Sobór Watykański II „otwarcie na świat” –  w tym także na nowoczesne prądy „demokratyczne” i „egalitarne” – odchodząc od monarchicznego pryncypu Kościoła Rzymsko-katolickiego.

* * *

  Zobaczy Pan sfotografowany pałac Dalaj Lamy; zobaczy pan fotografię Jego Świętej Reinkarnacji, żyjącego dziś Buddy w postawie medytacyjnej; ja sam znalazłem niedawno w pewnej angielskiej gazecie straszliwe zdjęcie lotnicze: można było na nim zobaczyć z góry wnętrze „Wież Milczenia”, gdzie Święte Sępy pożerały zwłoki zmarłych. To wszystko się dzieje i, co gorsza, dopuszcza się do tego. Plądrowane są groby faraonów; kawałek po kawałku obdziera się poświęcone zwłoki z ich okrycia, aby się dowiedzieć, czym zostały powiązane. Więcej jeszcze, czy nie widział Pan sam na fotografii, jak podczas ostatniego Kongresu Eucharystycznego w Ameryce prezentowano na filmie Mszę Świętą? I czy nie widział pan, jak Jego Świątobliwość papież pozwalał się fotografować przy modlitwie? I na to wszystko się zezwala, ponieważ wymagają tego względy polityczne. A oto błazeński epilog do tych niesłychanych profanacji: w jednym z reformowanych kościołów w Szwajcarii podaje się komunię pod postacią wina w kieliszkach do likieru (każdy otrzymuje swój własny). A mianowicie ci dobrzy ludzie poza tym, że wierzą w Boga, wierzą w higienę. (Hans Blüher, Die Elemente der deutschen Position. Offener Brief an den Grafen Keyserling in deutscher und christlicher Sache, Berlin 1927, str.94).

* * *

Delokalizacja, relatywizacja rzymskiego centrum poprzez, prawie nieustające, pielgrzymowanie i podróżowanie papieża stanowiło, w wielkiej skali, odpowiednik reformy liturgii po Soborze Watykańskim II, której konsekwencją było przekształcenie, a właściwie rozbicie, dawnego, cechującego się symboliczną hierarchizacją, ładu przestrzennego świątyni katolickiej (będącej Domus Dei) z jej centrum, osiami i strefami. W ogóle struktura posoborowego rytu jest lepiej dostosowana zarówno do przekazu telewizyjnego jako takiego, jak i do wielkich, masowych mszy np. na Światowych Dniach Młodzieży (w Denver w 1993 zgromadziło się niemal 200 000 osób),  też zresztą transmitowanych przez telewizję. Nie przypadkiem Sobór Watykański II rozpoczął się pod znakiem telewizji: „11 października 1962 roku na plac św. Piotra wkracza świat współczesny. Po raz pierwszy telewizja wnosi swe kamery na szczyt Janiculum zdobny pionowymi bukietami cyprysów wznoszącymi się jak płomienie. Transmituje procesję otwierającą pierwszą sesję Soboru Watykańskiego II, w której kroczy 2427 biskupów i kardynałów przybyłych z pięciu kontynentów” (Henri Tincq, Katolicy, przeł. Barbara Różycka-Zarycka, Warszawa 2010, s.18).

Kapłan odwrócony tyłem do wiernych, ołtarz w głębi świątyni, użycie świętego (niezrozumiałego) języka, hieratyczność i pełne skonwencjonalizowanie wypowiadanych formuł, czynności, ruchów i gestów (nawet szerokość rozstawienia dłoni przy sprawowaniu Ofiary była ściśle określona) – wszystko to było mało „telegeniczne” i sprawiało, że mszę można było wprawdzie statycznie sfilmować, ale nie można jej było „reżyserować”, tzn. pokazywać w wielu różnych ujęciach z wielu różnych kamer: z góry, z boków, z tyłu, z góry, z dalekiego planu, panoramicznie, w zbliżeniu, z przebitkami na tłum . Im bardziej rytuał „płynny”, pozbawiony wyrazistych konturów i ściśle określonej formy, tym lepiej się nadaje do pokazywania w masowych mediach.

Dodajmy, że uczestniczący we mszy mają przed oczami co innego niż ci oglądający ją w telewizji, ponieważ ci drudzy widzą mszę „reżyserowaną”, w różnych ujęciach, ze zbliżeniami itd. Odbywająca się msza nie pokrywa się z jej transmitowanym obrazem. Można zresztą zaryzykować twierdzenie, że transmisja telewizyjna mszy jest niemożliwa , ponieważ msza to rytuał, w którym obowiązuje jedność miejsca, czasu i akcji, niemożliwa do przesłania w postaci fal elektromagnetycznych lub w postaci bitów w wypadku transmisji cyfrowej.

* * *

Odwrócenie kapłana twarzą do wiernych pozwala fotografować i filmować najbardziej zindywidualizowaną część ludzkiego ciała – twarz; jakbyśmy słyszeli reportera telewizyjnego, który zniecierpliwiony woła do kapłana sprawującego mszę w tradycyjnym, klasycznym rycie rzymskim: „Proszę wreszcie stanąć twarzą do kamery!” Ponieważ rysy twarzy w największej mierze określają naszą tożsamość, nasze zewnętrzne „ja”, odwrócenie kapłana twarzą do wiernych było jeszcze jednym przejawem procesu „indywidualizacji”, „personalizacji” i „humanizacji” urzędu kapłańskiego.

* * *

  …ksiądz wygłosił małe przemówienie utrzymane w tonie skargi. Na przemian złączał i rozłączał dłonie: „Moi drodzy, chciałbym was o jedno prosić. Może wyda wam się to śmieszne. Zróbcie to jednak dla Pana Boga. Albo dla mnie, jeśli wam tak wygodniej. Wiem, że kochacie wasze dzieci, i ja także je kocham. Wrócą do was, gdy wyjdziecie z kościoła. Ale tutaj, wewnątrz, nawet ci, którzy wydali pieniądze i kupili lampy błyskowe…Dzieci rozumieją powagę tego, co robią. Nie trzeba im podsuwać pokus próżności. Tak więc proszę was, wiem, że to trudne, ja wiem, ale…proszę was: nie róbcie teraz zdjęć”. Kilka przygotowanych już aparatów fotograficznych zniknęło i Aleksander pomyślał z szacunkiem o tym księdzu, który nie godził się na kompromis i próbował ocalić w swoim kościele choćby tylko jeden atom sacrum. (Władimir Wołkow, Montaż, przeł. Adam Zalewski, Wrocław 1990, s.242)

                                                     * * *

Papież jest królem i to zarówno na mocy prawa Boskiego, jak i ludzkiego […]. Z monarchią elekcyjną dzieli papiestwo popularność, z monarchią dziedziczną nietykalność i pełne tajemnicy uświęcenie. Tak jak monarchie elekcyjne jest monarchia papieska ograniczona ze wszystkich stron, jednak ograniczenia papieskiej monarchii, podobnie jak monarchii dziedzicznej, nie pochodzi z zewnątrz, lecz z wewnątrz, nie z woli obcej, lecz własnej. Ograniczenia te mają swoje podstawy w żarliwej miłości, cudownej pokorze i nieskończonej mądrości. Ach, cóż to za monarchia, w której król jest wybierany a mimo to cieszy się czcią najwyższą! W której wszyscy mogą osiągnąć godność królewska, a mimo to istnieje ta monarchia wiecznie nie rozrywana przez walki wewnętrzne i waśnie! Cóż to za monarchia, w której król wybiera wyborców, którzy później wybierają króla, czyli wszyscy wybrani są jednocześnie wyborcami!

(Juan Donoso  Cortés, markiz de Valdegnmas)

(cyt. za: Maurycy Rojski [Tomasz Gabiś] Kościół–monarchia–bunt mas, „Stańczyk. Pismo konserwatystów i liberałów”, nr 7, 1987)

* * *

Ofiarą techniki – wprowadzenia do kościołów mikrofonów i wzmacniaczy dźwięku – padła ambona, która spełniała istotne funkcje praktyczne; idący z góry głos kapłana roznosił się po całej świątyni i docierał do wiernych nie napotykając na przeszkody. Nawet daszek nad amboną nie był zbędnym elementem, gdyż – jak twierdzą liturgiści – wzmacniał i potęgował głos kaznodziei (zob. na ten temat Adam Gwiazda, Kościół a mass-media, „Pro Fide, Rege et Lege”, nr 7, 1990). Ponadto wierni musieli spoglądać w górę, co usztywniało mięśnie szyi i zapobiegało opadaniu głowy, kiedy kogoś ogarniała senność. W nowym rycie, kiedy wierni muszą słyszeć i rozumieć słowa liturgii w narodowym języku a kazania głosi się spod ołtarza, mikrofon wpisuje się idealnie w jego strukturę. Naturalnie jest też niezbędny w masowych mszach odprawianych na wolnym powietrzu, aby głos był słyszalny dla dziesiątek czy nawet setek tysięcy uczestników, i aby mogły go nagrywać i transmitować media.

Należy jednak pamiętać zarazem , że, jak zauważył Ernst Jünger, źródłem zmian są zawsze czynniki duchowe zaś technika jest często jedynie pretekstem, pod którym się je przeprowadza. Ambona stała się niepotrzebnym sprzętem nie tylko w wyniku wtargnięcia do świątyni środków technicznych, które pozwoliły się jej pozbyć, ale także dlatego, iż była widocznym symbolem wyniesienia kapłana ponad wiernych. Innymi słowy likwidacja ambony wyrażała a zarazem wywoływała zmianę ich wzajemnego stosunku w duchu egalitaryzmu. Ostatecznie usankcjonował go papież Franciszek apelując, aby Kościół był „miejscem, gdzie nigdy nie patrzy się na innych z góry”. Niepomny ostrzeżenia papieżycy Joanny II: „Bo kiedy tak coraz bardziej i bardziej zniżaliśmy się do was i usiłowaliśmy was pojąć we wszystkich waszych codziennych kłopotach, wy raptem pozostaliście bez niczego, ku czemu moglibyście podnieść oczy do góry: i dopiero wtedy popadliście w prawdziwe trudności”.

* * *

Zastanawiające jest natomiast, jak mało zgorszenia wywołało wprowadzenie elektryczności w naszych kościołach. (Ernst Jünger)

* * *

Jan Paweł II „jest pierwszym papieżem, który informuje publicznie o swych chorobach i leczony jest w publicznym szpitalu – nie jak dotąd jego poprzednicy – w izolacji od świata, w zaciszu watykańskich apartamentów” (zob. Mirosław Ikonowicz Papież medialny, „Przegląd Tygodniowy”, 21 maja 1997). Klinikę Gemelli, gdzie go operowano była cały czas oblegana przez dziennikarzy, fotoreporterów i ekipy telewizyjne, nadawano komunikaty o stanie jego zdrowia, dementowano fałszywe diagnozy, przypominano „historię chorób”. Poprzedni papieże chorowali i cierpieli w pałacowym odosobnieniu, także w przypadku operacji nie opuszczali Watykanupozostawali „niewidzialni”, niedostępni dla wzroku osób postronnych. Jan Paweł II postąpił inaczej, ukazał się na ekranach telewizorów już nie w blasku zdrowia, siły i życiowej energii, ale w starości, słabości, chorobie, bólu i cierpieniu. Watykanista  Marco Politi w książce  Papa Wojtyła. Pożegnanie (przeł. Jarosław Mikołajewski, Kraków 2008) daje przejmujący opis choroby i umierania papieża:  strzępy słów, głuche prawie niezrozumiałe dźwięki modlitwy, drżące ręce, drżące kolana, urywany świszczący głos, ślina cieknąca z ust, niemota,  wycieńczone , wyniszczone, kalekie ciało, płacz, bezsilność  starca.

Miliony ludzi na całym świecie mogły w domowym zaciszu albo przed telebimami przeżywać ostatnią drogę papieża, każdy grymas bólu, każde poruszenie drżącej ręki, na zbliżeniach dostrzec, zasnuwający jego twarz, cień nadchodzącej śmierci, mogły śledzić „każdy gest, każdą łzę, każde westchnienie, jęk i rzężenie, każde wykrzywienie ust, każde usztywnienie mięśni twarzy, każdy nieudany ruch ramion, każde słowo z trudem wydobywające się z gardła” (Mynarek, Das wahre Gesicht des Pontifex und ein Papstbuch, der nicht erscheinen darf, „Ketzerbriefe. Flaschenpost für unangepaßte Gedanken nr 127).

Filmowanie prawie do ostatniego tchnienia odbywało się oczywiście za jego zgodą, był to świadomie wybrany akt Papieża, aby inni mogli brać udział w jego cierpieniu, chorobie i umieraniu, współprzeżywać je, uczestniczyć w manifestacjach bólu.  Według Mynarka można w tym dopatrzeć się inscenizacji „naśladowania Jezusa”,  co poniekąd potwierdza Politi piszący o „Golgocie papieża”, o tym, , że  „Jan Paweł II przeżywa swoją Pasję”;   jego książkę Wydawnictwo Literackie reklamuje jako tą, która polskiemu czytelnikowi pozwoli „jeszcze raz przeżyć tajemnicę Drogi Krzyżowej Jana Pawła II”.  W tym sensie – uważa Mynarek – Jan Paweł II użył swoich  cielesnych cierpień jako środka medialnej ewangelizacji, do końca nie rezygnując z możliwości przyciągnięcie mas do Kościoła.

„Pasyjny dramat” rozgrywający się na oczach świata  daje się zinterpretować w świetle doktryny „dwóch ciał króla”, zgodnie z którą król, a zatem także papież jako monarcha, posiada „dwa ciała”: jedno naturalne, fizyczne, ludzkie, dzielące los zwyczajnych śmiertelników, i drugie „nieśmiertelne”, polityczne. Podczas gdy pierwsze fizyczne ciało króla słabnie, choruje, umiera, rozkłada się i obraca w proch, drugie żyje nadal w nowym królu wstępującym na tron, w koronie (tiarze) zakładanej na monarsze skronie. To podwójne ciało króla symbolizuje jego sarkofag – poniżej proch śmiertelnika (ciało fizyczne), powyżej posąg monarchy (ciało polityczne).

Królewskie insygnia, sakralne znaki, symbole, specjalne szaty, ceremonie, majestatyczne gesty i czynności niejako skrywały ciało naturalne, aby poddani mogli zmysłowo przeczuć istnienie niewidzialnego nieśmiertelnego, ponadosobowego ciała politycznego stojącego ponad osobowym „ja”, ponad tym, co w człowieku indywidualne, subiektywne, prywatne. Dlatego też choroby i umieranie króla były w miarę możliwości przemilczane i nie wystawiane na widok publiczny, aby zapobiec obnażeniu „fikcji ponadnaturalnego wiecznego ciała królestwa ”. Świadome wystawienie na widok publiczny kruchości ciała naturalnego, stanięcie przed oczyma telewidzów w nagiej, niemalże „fizjologicznej”, ludzkiej egzystencji ogołoconej z dostojeństwa władzy i autorytetu było maksymalnym zhumanizowaniem i zindywidualizowaniem Króla, mającym naocznie zademonstrować, że ma on tylko jedno naturalne ciało. Ciało polityczne (instytucjonalne) rozpłynęło się, pozostało ciało fizyczne – chore, cierpiące i umierające arcyludzkie „ja”.

„U kresu życia Wojtyła pokazuje tylko swoje ciało” (Politi).  Tym ostatnim aktem Jan Paweł II ogłosił światu, że doktryna „dwóch ciał króla” przestała obowiązywać, co oznaczało, że od tej chwili żaden papież nie będzie królem. Hubertus Mynarek ślepy jest na teologiczno-polityczne znaczenie tego aktu ostatecznego zerwania z koncepcją Kościoła jako monarchii – jako progresywista potrafi jedynie powtarzać dziennikarskie komunały o tym, jakim to „arcykonserwatywno-fundamentalistycznym” papieżem był Jan Paweł II.

Kolejnego kroku na tej drodze dokonał Benedykt XVI podając się do dymisji (nie mógł abdykować, ponieważ nie był już królem) . Był to akt – jak zdefiniował go Eugenio Scalfari na łamach dziennika „La Repubblica” – radykalnie „rewolucyjny”. Ines Pohl, redaktor naczelna „taz”, według której „bardziej reakcyjnie niż ten papież nie można się wypowiedzieć”, nie rozumie, ze wypowiedzi są tu mało istotne, czyn jest o wiele istotniejszy, a ten jest czynem rewolucyjnym. Sławomir Sowiński (Lekcja dla katolików „Rzeczpospolita” 22 lutego 2013) zinterpretował decyzję Benedykta XVI o ustąpieniu ze stanowiska jako „demonstrację roli jednostki i jej sumienia w dziejach ludzkości”.   Interpretacja ta jest, niestety, trafna w tym sensie, że ujrzeliśmy jednostkę  – „ogołoconą” z dostojeństwa, z majestatu królewskiej władzy.

„Süddeutsche Zeitung” napisała, że swoim ustąpieniem z urzędu „tradycjonalista” Ratzinger „rozerwał łańcuchy tradycji”, inna gazeta „Die Welt”, że był to jeden z „z najbardziej śmiałych aktów w historii Kościoła”. Hans Küng, zawsze potępiający papiestwo jako „monarchię absolutną”, słusznie dostrzegł w decyzji Benedykta XVI „demitologizację papiestwa”, koniec postrzegania papieża jako „zastępcy Boga na ziemi”. Papież jest „zwykłym śmiertelnikiem”– ogłosił światu szwajcarski teolog. I miał rację, ponieważ Benedykt XVI uzasadnił swoją dymisję stanem zdrowia niczym jakiś demokratyczny polityk albo prezes firmy, który podaje się do dymisji, udaje na zasłużoną emeryturę lub zostaje odwołany ze stanowiska. Co więcej, kardynał Ratzinger nie umarł dla świata, nie zamknął za murami klasztoru lub w pustelni; nadal mówi się o nim jako o Benedykcie XVI, nadal używa on białej sutanny papieskiej, mianował się albo został mianowany papieżem-emerytem czy też papieżem w stanie spoczynku (jego sekretarz abp Georg Gänswein twierdzi, że kardynał Ratzinger w pewnych aspektach nadal jest papieżem!). Zamiast położyć sobie na ustach pieczęć wiecznego milczenia, „papież” Ratzinger co i rusz, nie wiadomo dokładnie w jakim celu daje światu znać o swoim istnieniu całkowicie zbędnymi wypowiedziami i artykułami.

Po podaniu się do dymisji Benedykta XVI redaktor naczelny lewicowego satyrycznego pisma „Titanic” Leo Fischer wyraził nadzieję, że uda się go pozyskać jako autora comiesięcznej rubryki. Drwił, rzecz jasna, ale coś jest na rzeczy. Dlaczegóż ex-papież nie miałby mieć rubryki w jakimś czasopiśmie, choć raczej nie satyrycznym?

Ks. Ignacy Soler poinformował nas, że „dwaj papieże” – „często się widują, papież Franciszek konsultuje i prosi o opinię papieża Benedykta i zachęca, by się częściej pojawiał publicznie” (zob. ks. Ignacy Soler, Papieski dream team, „Rzeczpospolita” 31.XII 2013 – 1 I 2014). Ksiądz Soler jest kapłanem Opus Dei, reakcyjnej ponoć organizacji, jednak kapłan katolicki, który mówi, że „dwaj papieże” tworzą „dream team”, jest rewolucjonistą

Hans Küng nazwał ustąpienie Benedykta XVI ze stanowiska, „aktem o wielkim znaczeniu, który otworzył przed papiestwem nowe możliwości”. Do tych możliwości należy wprowadzenie wieku emerytalnego dla papieży. W rezultacie powstałoby gremium złożone z papieży-emerytów (właśnie „dream team”) , którzy, wraz z aktualnie urzędującym papieżem, konstytuowaliby papiestwo jako organ kolegialny.

* * *

Po desygnowaniu na papieża Jorge Mario Bergoglio Jacek Bartyzel napisał : „W wyborze imienia Franciszek przez nowego papieża można domyślać się znaku (natchnionej przez Ducha Świętego) samowiedzy końca »chrześcijaństwa katechonicznego«, tym samym zaś definitywnego końca (formalnie zamkniętego likwidacją w 1870 roku Patrimonium Sancti Petri) eonu Monarchii Papieskiej”.

Rzeczywiście, pontyfikat papieża Franciszka przypieczętowuje ostatecznie koniec „eonu Monarchii Papieskiej”. Ostatnią manifestacją monarszego majestatu papiestwa, ostatnim rozbłyskiem pompy papieskiego dworu były uroczystości pogrzebowe Jana XXIII w 1963 roku. W ciągu następnych kilku dziesięcioleci trwał proces stopniowej indywidualizacji, personalizacji i humanizacji papiestwa, jego dezinstytucjonalizacji (procesu tak wnikliwie opisywanego przez Arnolda Gehlena. Nie objawia się ono już w dawnych formach majestatycznych i ceremonialnych, upraszczają się i uzwyczajniają papieskie szaty, ciężkie ornaty stają się coraz lżejsze, znikają stopniowo „przedmioty i insygnia, symbolizujące zakorzenienie w mocach kosmicznych i transcendentalnych” (Molnar). Człowiecze „ja” zaczyna dominować nad dostojnym, zobiektywizowanym „My” najwyższego urzędu, dlatego zanikła forma pluralis majestatis, wyrażająca fakt, iż Papież nie wypowiada swojej prywatnej, subiektywnej prawdy, lecz jest przekaźnikiem prawdy obiektywnej i absolutnej, kanałem, przez który płynie Boska moc.

Nadmienić tu wypada, że Jan Paweł II przyczynił się do indywidualizacji i personalizacji urzędu papieskiego poprzez wprowadzenie osobistego, subiektywnego tonu do „mowy papieskiej”. Uczynił to  publikując  poemat (Tryptyk rzymski), wywiad-rzekę (Przekroczyć próg nadziei), swego rodzaju literaturę wspomnieniowo-autobiograficzną (Dar i tajemnica oraz Wstańcie, chodźmy), a także „rozmowy na przełomie tysiącleci” ( Pamięć i tożsamość). Nie należą one ani do papieskiego nauczania zwyczajnego (magisterium ordinarium), ani, tym bardziej,  nauczania uroczystego (magisterium extraordinarium, ex cathedra) . Nie przemawia w nich papież– monarcha,  lecz jednostka wyraża swoje prywatne myśli i refleksje, wspomina epizody ze swojego życia, dzieli się z czytelnikami przemyśleniami na rozmaite tematy. W sposób oczywisty  „ja” góruje tu nad urzędem.

* * *

Nie ma już dziś koronacji papieża a jedynie inauguracja pontyfikatu, Paweł VI, „powracając do ewangelicznej prostoty”, zrezygnował z tiary (korony), zrobionej „z czystego złota i prawdziwych klejnotów; tak ciężkiej i tak kosztownej, że ten, kto ją nosi, już choćby przez sam ciężar pozostaje w każdym momencie świadom godności swojego urzędu” (Esther Vilar) – Benedykt XVI usunął tiarę nawet z herbu papieskiego. Jan Paweł I zrezygnował z pluralis maiestatis, Jan Paweł II z sedia gestatoria. Tron papieski przyjmuje formę fotela albo krzesła, wiele skarbów liturgii papieskiej powędrowało do Muzeów Watykańskich, pochowały się gdzieś faldy, flabelle i „przepysznie haftowane sandały, już przez samą swoją delikatność wskazujące , że papież w żadnym wypadku nie będzie chodził po ulicy pieszo” (Esther Vilar). Stopniowo zanika też zwyczaj całowania Pierścienia Rybaka.

Swoim motu proprio „Pontificalis Domus“ (1968) Paweł VI jednym pociągnięciem pióra zlikwidował Dwór Papieski zamieniając go na Dom Papieski. W jednej chwili ulotniły się dostojne szaty, stroje i barwne uniformy, cudownie brzmiące tytuły, historyczne, niekiedy dziedziczne, urzędy. Odeszli na zawsze: Mistrz Garderoby, Tajny Degustator Potraw Papieskich, Mistrz Dworu Jego Świątobliwości, Wielki Mistrz Ceremonii Papieskich, Stróż Krzyża Papieskiego, Magister Pałacu Apostolskiego, Prefekt Zakrystii Apostolskiej. Przepadli Nosiciele Złotej Róży i Honorowi Szambelani z Płaszczem i Szpadą, którzy, zwykle w hiszpańskim stroju dworskim, prowadzili wysokich rangą gości na audiencję do Papieża tzn. Króla. Gdzieś zapodziali się Asystenci Tronu Papieskiego od wieków wystawiani przez rody Orsinich i Colonnów , Wielcy Furierzy z rodu Sacchettich odpowiedzialni za logistykę podróży papieskich. Gwardię Palatyńską i Gwardię Szlachecką rozwiązano. Papiescy kurierzy przestali roznosić, formułowane po łacinie, zaproszenia na papieskie ceremonie. O co dbać miał Kustosz Papieskiej Tiary, skoro nikt już jej nie wkładał na skronie? Poszedł więc sobie do domu. Przeminęły, rozwiały się jak dym: widzialny majestat, przepych, splendor i pompa papieskiego (królewskiego) dworu stanowiące ziemski odblask Nieba. „Wraz z niezrozumiałością utraciliśmy tajemniczość, razem z teatralnością utraciliśmy uroczystość, z przepychem utraciliśmy autorytet, z bogactwem utraciliśmy integralność” (Esther Vilar)

Przypomnijmy tu, że Paweł VI zniósł także Święte Oficjum oraz Indeks Ksiąg Zakazanych, a przecież indeks taki powinien istnieć nawet wówczas, jeśli nie wciągnięto by na niego żadnej „księgi”.

* * *

Pontyfikat Jana Pawła II dostosowany był do ery telewizji, pontyfikat papieża Franciszka dodatkowo dopasowuje się do ery Internetu – medium totalnej delokalizacji i rozproszenia. Papież tłituje, papież jest na fejsbuku, czyli gdzie? W Internecie, wszędzie i nigdzie. Jak przeczytałem kiedyś w „Gazecie Wyborczej”, papież Franciszek, który opuścił Pałac Apostolski – to logiczne, dlaczego bowiem ,ktoś kto nie jest królem, miałby mieszkać w pałacu – „pragnie dotykać wiernych, czuć ich oddech i zapach, zatrzymywać wzrok na ich wzroku” (Jarosław Mikołajewski, W Watykanie nowe, „Gazeta Wyborcza” 21-22 grudnia 2013). I na odwrót, wierni mogą teraz dotykać papieża, czuć jego oddech i zapach, zatrzymywać wzrok na jego wzroku. A przecież Joanna II ostrzegała: „Łabędź, który wychodzi z jeziora, łatwo bywa pomylony przez ludzi z gęsią…Papież, który miesza się z tłumem, jest niebawem uważany za człowieka takiego jak wszyscy”.

* * *

Papież Franciszek nosi stare buty, wytarte spodnie, plastikowy zegarek, zrezygnował nawet z „papieskiego szofera” (autista del papa), czyli jednego z ostatnich reliktów dawnej epoki; żyje jak zwykły ksiądz,  bez  żadnych oznak wysokiego stanu. Jeden z publicystów  z uznaniem zauważył , że obecny  papież „uprościł prostotę Jana Pawła II”. Pytanie, co jeszcze będzie mógł uprościć następca Franciszka. Jasno widziała to papieżyca Joanna II: Każdy nowo wybrany papież przebijał swego poprzednika, popisując się jeszcze większą skromnością . za przykładem Jezusa Chrystusa każdy chciał się okazać jeszcze mniejszym: czyli faktycznie pierwszym licząc od końca. Aż któregoś dnia już nic nie zostało, czym nowy papież mógłby udowodnić swoją pokorę: kiedy się już nie ma niczego, bogactwa ani godności, z czego jeszcze można by zrezygnować?

* * *

Pisał Jacek Bartyzel: Papiestwo więc to oślepiający oczy maluczkich, płynący z nadprzyrodzonego źródła, blask, splendor, majestat, sanctum, augustum, mysterium fascinans i – budzące stupor – mysterium tremendum jednocześnie. (Papież Franciszek – ku nowemu eonowi chrześcijaństwa?).  W epoce przyspieszenia, globalnych mediów elektronicznych i masowej technodemokracji ten wymiar papiestwa jest niemożliwy do odrestaurowania; nie da się go też zainscenizować w telewizji. Jedyne co możemy zrobić, to zachować lub wykształcić w sobie zdolność do odczuwania żalu i smutku po utracie czegoś wspaniałego, co przeminęło na zawsze. Zdolność ta należy do naszego duchowego kapitału.

Wprawdzie blask papiestwa już nas, niestety, nie oślepia, ale na szczęście na nieocenionym jutubie znajdziemy stare filmy i kroniki filmowe pokazujące papieski świat sprzed połowy lat 60 XX wieku, kiedy Kościół był jeszcze „światową monarchią elekcyjną”. Bogaty materiał ikonograficzny, fotograficzny i filmowy, pozwalający podziwiać i rozkoszować się fragmentarycznymi obrazami tamtej „zatopionej Atlantydy”, znajdziemy na portalu Caeremoniale Romanum (http://www.caeremonialeromanum.com). Doskonałym uzupełnieniem będzie zaś (niestety, ciągle jeszcze nie wydana w Polsce) wspaniała książka Ulricha Nersingera Liturgien und Zeremonien am Päpstlichen Hof (Liturgie i ceremonie na Dworze Papieskim, Bonn 2010-2011, verlag nova&vetera, tom I, 539 stron , 267 ilustracji, tom II, 509 stron 172 ilustracje).

* * *

Jak podaje Tadeusz Zatorski w artykule Odcięta dłoń Leona, czyli o całowaniu papieża („Znak”, marzec 2016), Żydów dopuszczanych przed oblicze papieża nie uznawano za godnych złożenia pocałunku na jego pantoflu, a właściwie na krzyżyku na nim wyszytym, i wolno im było jedynie całować podłogę w miejscach uświęconych dotknięciem papieskiej stopy. Powiedzmy to wprost, w dobie dialogu chrześcijańsko-żydowskiego, obyczaj ten byłby absolutnie nie na miejscu.

  * * *

 Najwyższy drapacz chmur jest pod względem rangi, godności, formy i treści czymś niższym i nieważnym wobec najmniejszego kościółka, który zachował się z pobożnych czasów pośród mieszkalnych bloków. I trzeba wiedzieć, że siły wznoszące świątynie potężniejsze są od sił wznoszących fabryki. (…) Sakralna siła potężniejsza jest w każdym przypadku, i jeśli pewnego dnia dość będzie oczyszczona, kiedy żadni Dalaj Lamowie i żadni biskupi odprawiający mszę nie pozwolą się fotografować, ta siła zamierzy się do zadania mocarnego ciosu. (Hans Blüher, Die Elemente… str. 96)

Tomasz Gabiś

Artykuł pochodzi z blogu http://www.tomaszgabis.pl. Przedruk na Prokapitalizm.pl za zgodą Autora. Tytuł pochodzi od redakcji. Oryginalny tytuł: „Jan Paweł II, czyli o papiestwie w dobie masowych mediów”

2 COMMENTS

  1. Szanowna Redakcjo ! Piękną pracę wykonujecie zamieszczając różne infa i arty na wiele ważnych i skomplikowanych spraw i problemów. Są one pouczające i dające do myślenia. Żyjemy jednak w wieku 21, w wieku szybkości i tempa, dużego tempa i szybkiej szybkości. W związku z tym tak długie arty, jak powyższy, zresztą kolejny tak długachny, nie bardzo zainteresują ewentualnego odbiorcę, czytelnika. Po prostu go zniechęcą i znudzą. Czy nie lepiej podzielić takie problemowe opisy i studia na kilka części i umieszczać co tydzień, co zwiększy, chyba, zainteresowanie tematem i zaintryguje czytelnika? Bo wywalenie całości, długiej i zawiłej raczej odstręczy czytającego, zwłaszcza, jak będzi, nie za bardzo gotowy i wprowadzony do tematu poruszanego w tekście. Chyba, że prokapitalizm.pl aspiruje do strony naukowej i wpływowej na tzw. elity, a nie bycia populazytorską i powszechną stroną dla ogłupiałych tłumów wymagających uświadamiania i edukacji. Krótkie, jasne, z sensem i treściwe teksty są potrzebne ciżbie, aby mogła się douczyć i wyrwać z ciemnoty. Teksty długie i zawiłe są potrzebne raczej już trochę i ździebko wiedzącej o podstawach poruszanych problemów i zagadnień. Tego rodzaju dłuuuugie teksty widzę, że pojawiają się na tej stronie od dłuższego czasu. Miałem tę uwagę już dawno napisać, lecz nie chcę zgasić zapału Redakcji w ciężkiej pracy uśwadamiania polaczkowego motłochu. Proszę się nie gniewać za tę uwagę. Piszę ją dla dobra strony i przede wszystkim dla pożytku tłumu i mas pracujących miast i wsi. Mam nadzieję, że wezmą Państwo tę małą uwazkę do serca i pod rozwagę. Pozdrawiam. Życzę wielu czytelników i nawróconych błądzących. Z Bogiem – masd

  2. Dziękujemy za życzliwe uwagi. Miewamy takie dylematy, ale te dłuższe teksty stanowią jedną całość, trudno je ciąć na części. Cóż, kto przeczyta ten przeczyta, kto nie – ten niech żałuje. Akurat teksty p. Gabisia czyta się – naszym zdaniem – jednym tchem. Niezależnie od długości. Ale wiadomo – to kwestia gustu. Pozdrawiamy i dziękujemy za słowa otuchy. Czasem rzeczywiście siły brak i chciałoby się już to wszystko p…..ć. Zresztą – mniejsza z tym…

Comments are closed.