Widziałem niedawno na jakimś kanale telewizyjnym program o transseksualistach. I omal mnie nie zamurowało, gdy przedstawiciele tej dewiacji, postanowili, dla usprawiedliwienia eksperymentów jakich dokonują na swoim ciele, posłużyć się papieżem. To, że Jan Paweł II stwierdził ponoć kiedyś, że Bóg ma w sobie zarówno coś z kobiety, jak i coś z mężczyzny, wystarczyło, by ci ludzie, wymagający co prawda konsultacji z lekarzem, ale niekoniecznie z chirurgiem plastycznym, uznali, że papież daje przyzwolenie dla ich wynaturzonych poczynań, opowiadając się za „bezpłciowością”.
Interpretacja papieskich słów dokonywana przez lewicę i wszelkie jej odłamy bywa żałosna i tak naprawdę obnaża stan umysłów przedstawicieli tej formacji. Teraz też, gdy Jan Paweł II stwierdził na krakowskich Błoniach, że trzeba walczyć z „nachalną propagandą liberalizmu”, premier rządu, Leszek Miller uznał dwa dni później, że papież tymi słowami jednoznacznie potępia kapitalizm oraz daje do zrozumienia, że państwo musi stosować osłony socjalne i interweniować w gospodarkę. Wbrew temu, co twierdzi premier, uważam, że Ojciec Święty miał na myśli niepokojące trendy, jakie coraz częściej objawiają się w sferze moralności i kultury, takie jak eutanazja, legalizacja związków homoseksualnych, eksperymenty genetyczne, aborcja na żądanie itp., nie zaś kapitalizm czy wolny rynek. Papież mówiąc w tej samej homilii o „wolności bez odpowiedzialności” oraz o tym, że „człowiek żyje tak, jakby nie było Boga”, wyraźnie sugeruje, co ma na myśli. Być może się mylę, jednak w moim przekonaniu nie chodzi tu o gospodarczy liberalizm, o wolny rynek, o którym Jan Paweł II w przeszłości wielokrotnie się wypowiadał i dawał wyraz tym zainteresowaniom nawet w swoich encyklikach.
Ojciec Święty w swoich homiliach wielokrotnie apeluje o sprawiedliwość w postępowaniu wszystkich ludzi. Powierzając, tak jak ostatnio w Łagiewnikach, świat Bożemu Miłosierdziu, poleca Bogu nas wszystkich, w tym również polityków, którzy mają przecież olbrzymi wpływ na kształtowanie ładu społecznego. Jan Paweł II wielokrotnie dowodził, że nieobce są Mu sprawy ekonomii. Podkreśla to zresztą na każdym kroku, chociażby wtedy, gdy modli się o to, by „nikomu nie zabrakło chleba” i gdy chwali akcje charytatywne oraz indywidualną dobroczynność.
Najpełniej swoją troskę o dobrobyt gospodarczy ludzi wyraził Papież przed laty w encyklice „Centesimus annus”. Nie pozostawia On żadnych wątpliwości: „Wydaje się, że zarówno wewnątrz poszczególnych narodów, jak i w relacjach międzynarodowych wolny rynek jest najbardziej skutecznym narzędziem wykorzystania zasobów i zaspokajania potrzeb” – pisze. Istotnym składnikiem, bez którego wolny rynek nie mógłby spełniać swojej roli, jest wolna przedsiębiorczość. O niej, w innej encyklice „Sollicitudo rei socialis”, Papież pisze: „Należy zauważyć, że w dzisiejszym świecie – wśród wielu praw człowieka – ograniczane jest prawo do inicjatywy gospodarczej, które jest ważne nie tylko dla jednostki, ale także dla dobra wspólnego. Doświadczenie wykazuje, że negowanie tego prawa, jego ograniczanie w imię rzekomej >>równości<< wszystkich w społeczeństwie, faktycznie niweluje i wręcz niszczy przedsiębiorczość, czyli twórczą podmiotowość obywatela. W rezultacie kształtuje się w ten sposób nie tyle równość, ale >>równanie w dół<<„. Papież nie potępia również zasady zysku. W „Centesimus annus” stwierdza wyraźnie: „Gdy przedsiębiorstwo wytwarza zysk oznacza to, że czynniki produkcyjne zostały właściwie zastosowane a odpowiadające im potrzeby ludzkie – zaspokojone”.
Dla papieża, gospodarka rynkowa musi iść jednak w parze z moralnością i odpowiedzialnością, gdyż tylko otwarcie się człowieka na zasady i gotowość ich przestrzegania czynią świat lepszym, bardziej bezpiecznym i bogatszym. „Może się zdarzyć, że mimo poprawnego rachunku ekonomicznego, ludzie, którzy stanowią najcenniejszy majątek przedsiębiorstwa, są poniżani i obraża się ich godność. Jest to nie tylko moralnie niedopuszczalne, lecz na dłuższą metę musi też negatywnie odbić się na gospodarczej skuteczności przedsiębiorstwa” – zauważa słusznie papież. Ale przecież jeszcze przed wojną jeden z najsłynniejszych klasyków ekonomicznego liberalizmu, Ludwig von Mises także pisał: „Przestrzeganie praw moralnych leży w najgłębszym interesie każdej jednostki, ponieważ każdy czerpie korzyści z zachowania społecznej współpracy …”. Oczywiste więc wydają się postulaty Jana Pawła II, by w codziennym działaniu, także na niwie gospodarczej, człowiek nie zapominał, że ma naprzeciwko siebie drugiego człowieka, z którym musi się liczyć.
Ostrej krytyce poddaje Ojciec Święty także wynaturzenia państwa opiekuńczego. W „Centesimus annus” pisze otwarcie: „Interweniując bezpośrednio i pozbawiając społeczeństwo odpowiedzialności, Państwo opiekuńcze powoduje utratę ludzkich energii i przesadny wzrost publicznych struktur, w których – przy ogromnych kosztach – raczej dominuje logika biurokratyczna, aniżeli troska o to, by służyć korzystającym z nich ludziom. Istotnie, wydaje się, że lepiej zna i może zaspokoić potrzeby ten, kto styka się z nimi z bliska i kto czuje się bliźnim człowieka potrzebującego”. Podczas ostatniej pielgrzymki do Polski Jan Paweł II nie mówił nic o tym, że to państwo ma wyłączność na opiekowanie się biednymi, i że to państwo ma być głównym twórcą dobrobytu. Papież apeluje do wszystkich chrześcijan i ludzi dobrej woli, by mieli świadomość tego, że ich los spoczywa tak naprawdę w ich rękach.
Jak słusznie, w jednym ze swoich esejów, zauważa ksiądz Robert A. Sirico, prezes Instytutu Actona, „(…) błędem byłoby charakteryzować myśl Papieża wyłącznie poprzez odniesienie się do systemów ekonomicznych dominujących w dzisiejszym świecie. Zamiast tego Papież domaga się całkiem odmiennego podejścia, tzn. takiego, które wznosi się ponad materializm zachodniego kapitalizmu, biurokratyzację europejskich państw opiekuńczych oraz merkantylistyczne tendencje w gospodarkach państw Ameryki Łacińskiej. Błędem byłoby również powiązanie myśli Jana Pawła II z wezwaniem do tzw. „trzeciej drogi”, pomiędzy laissez-faire, a państwowym planowaniem”. W encyklice „Sollicitudo rei socialis” sam Jan Paweł II tłumaczy: „Nauka społeczna Kościoła nie jest jakąś >>trzecią drogą<< między liberalnym kapitalizmem i marksistowskim kolektywizmem ani jakąś możliwą alternatywą innych, nie tak radykalnie przeciwstawnych wobec siebie rozwiązań: stanowi ona kategorię niezależną. Nie jest także ideologią, lecz dokładnym sformułowaniem wyników pogłębionej refleksji nad złożoną rzeczywistością ludzkiej egzystencji w społeczeństwie i w kontekście międzynarodowym, przeprowadzonej w świetle wiary i tradycji kościelnej. Jej podstawowym celem jest wyjaśnianie tej rzeczywistości poprzez badanie jej zgodności czy niezgodności z nauką Ewangelii o człowieku i jego powołaniu doczesnym, a zarazem transcendentnym; zmierza zatem do ukierunkowania chrześcijańskiego postępowania”.
Podczas zakończonej niedawno swojej dziewiątej pielgrzymki do Ojczyzny Jan Paweł II nie krył, że los ludzi biednych leży mu szczególnie na sercu. W encyklice „Centesimus annus” wyraźnie sugeruje, jak można by poprawić ich położenie. Czy politycy ateistycznej lewicy, jak również ci, którzy notorycznie powołują się na społeczną naukę Kościoła, będą wreszcie w stanie na serio przejąć się tą częścią papieskiego nauczania, a nie tylko zajmować się dowolnymi, nie zawsze trafnymi interpretacjami Jego słów?
Paweł Sztąberek
(publikacja na SP w 2003 roku)