Ponieważ wielu ekonomistów podchodzi ostrożnie do nowej euro waluty, europejscy politycy zdecydowali się zrobić problem z czegoś innego niż z ekonomii.
Niektórzy twierdzą, że euro jest walutą pokoju wskazując na to, że UE została założona by zapobiec kolejnej wojnie między Francją a Niemcami. Kiedy pojawiły się pierwsze banknoty i monety, Wim Duisenberg, szef Europejskiego Banku Centralnego, przewidywał, że euro „zapoczątkuje nową erę pokojową” i na zawsze zmieni sposób w jaki Europejczycy odnoszą się do siebie nawzajem. Prawdopodobnie ma słuszność jeśli chodzi o perspektywę pokoju – lecz miałby ją również bez istnienia euro waluty. Niewiele bowiem wskazuje na to, by kraje wewnątrz Unii planowały atak na siebie bez względu na walutę, której używają.
Wielu szwedzkich polityków szuka poparcia dla euro mówiąc ludziom jak dogodnie dla nich byłoby, gdyby nie musieli wymieniać waluty np. wyjeżdżając do Hiszpanii na wakacje. Jednak ich argument byłby zasadny gdyby nie istniały karty kredytowe. To samo dotyczy firm handlu zagranicznego. Europejskie przedsiębiorstwa handlujące w strefie obowiązywania nowej waluty już teraz mogą korzystać z euro jeśli chcą, unikając w ten sposób kosztów związanych z użyciem wielu walut. Właściciele firm nie muszą się już głowić nad tym, jaki będzie jutrzejszy kurs wymiany. Wszystko zatem wskazuje na to, że nie spełnią się prognozy Szwedzkiej Partii Liberalnej, która twierdzi, iż kraje posługujące się własną walutą nie będą w stanie w pełni uczestniczyć w procesie decyzyjnym dotyczącym przyszłości Europy. Wpływ taki jest zagwarantowany udziałem w różnych zgromadzeniach UE, jest oparty na czynnikach niezależnych od euro.
Jeżeli te wszystkie powody są wymyślane, to jakie są prawdziwe motywy wysiłków zmierzających do poszerzenia strefy euro? Próbując odpowiedzieć na to pytanie trzeba wpierw zauważyć, że stworzenie i rozrost UE dały początek nowemu gatunkowi europejskiej elity politycznej. Zamieszkując w Brukseli, polityk taki przede wszystkim identyfikuje się z UE a nie obywatelami własnego kraju. Oprócz wspólnej waluty, europejska elita rozważa możliwość powołania prezydenta Unii oraz stworzenie bardziej efektywnego procesu decyzyjnego bez prawa veta. Krótko mówiąc, potężne siły naciskają by zmienić UE w coś, co pod każdym praktycznie względem byłoby jednym wielkim państwem.
Niektórzy amerykańscy ekonomiści wykazują mniejszy entuzjazm jeżeli chodzi o euro. W The Wall Street Journal, George Melloan wyraża obawy, że dążenie UE do ujednolicenia stawek podatkowych stanowi część pakietu euro. Z tego wynika, że państwa, w których podatki są najniższe a rządowe wydatki ograniczone, straciłyby swą przewagę nad tymi, w których jest odwrotnie. Zatem kraje Unii posługujące się euro nie miałyby możliwości przyciągania przedsiębiorców poprzez obniżanie podatków i regulacje prawne, bowiem reżim wspólnej waluty nie zezwalałby na to. Irlandia, kraj, który doświadczył ostatnio wzrostu gospodarczego, ryzykuje utratę subsydiów unijnych jeśli pójdzie naprzód w swych wysiłkach mających na celu stworzenie bardziej sprzyjającego klimatu dla biznesu.
Melloan zauważa również, że Traktat z Maastricht, który dał początek UE, a który miał ustanowić racjonalne wytyczne finansowe, nie zaowocował bardziej racjonalną polityką gospodarczą. Wręcz przeciwnie, rządy krajów europejskich zwiększyły wydatki w latach po podpisaniu traktatu.
Europejskie partie socjalistyczne generalnie preferują scentralizowane rozwiązania problemów politycznych. Europejscy nie-socjaliści są podzieleni na dwa obozy: tych, którzy sprzeciwiają się rosnącej władzy UE oraz tych, którzy postrzegają euro jako projekt mający na celu otwarcie się oraz rozwiązania wolnorynkowe. Wielu zwolenników wolnego rynku w krajach nadmiernie obciążonych podatkami, tak jak skandynawskie państwa opiekuńcze, mają nadzieję, że euro zmusi ich przywódców politycznych do obniżenia podatków i zmniejszenia deficytu. Jak dotąd na skutek członkostwa w UE nic takiego się nie stało, a przykład irlandzki wskazuje, że rządy unijne nastawione na wolny rynek mogą mieć trudności w uwolnieniu się spod kontroli. UE dała Europie obwarowane przeróżnymi ograniczeniami subwencje rolnicze, które kosztują podatników znacznie więcej niż cokolwiek co wymyśliły rządy krajowe. UE administruje również regionalną redystrybucją zasobów gospodarczych, która prawdopodobnie będzie zwiększać się wraz z pojawieniem się wspólnej waluty.
Ludzie w krajach znajdujących się już w klubie euro na ogół nie są zadowoleni z nowej waluty. Zadowoleni klienci przeważają tylko we Francji i w Belgii. W Niemczech większość obywateli chce opuścić blok euro i odkurzyć stare marki. Nie można tego wyjaśnić jedynie kiepskimi wynikami na początku obowiązywania nowej waluty. Wielu odczuwa, że porzucenie waluty narodowej to odcięcie się od historii. Wyobraźmy sobie, że rząd Stanów decyduje się porzucić dolara na rzecz nowej wielonarodowej waluty.
To, że gospodarki wielu krajów europejskich są w stagnacji nie jest skutkiem różnorodności walut, lecz raczej słabego sektora prywatnego oraz zachłanności rządów pochłaniających zasoby. Przytłaczająco skomplikowane i nieprzyjazne regulacje utrudniają życie małym firmom, od których zależny jest wzrost gospodarki oraz rynek miejsc pracy. Umocnienie się UE poprzez wzrost ilości krajów posługujących się euro jedynie rozbuduje organizację odpowiedzialną za tak wiele rządowych interwencji.
Stosunek państw członkowskich wobec nowej waluty to ważny sygnał dla Brukseli. Kraje, które przyjmą euro zasygnalizują, że są zadowolone z rozrostu UE. Kraje, które powiedzą „nie”, jasno określą, że nie wierzą w europejski centralizm.
Karl Sigfrid
(6 listopada 2006)
tłum. Agnieszka Łaska
(Karl Sigfrid jest absolwentem zarządzania i ekonomii na Stockholm University w Szwecji. Artykuł pochodzi z magazynu „Ideas on Liberty”.)