Udało nam się. Przyjęta przez rząd strategia małej aktywności szczęśliwie okazała się właściwa. Teraz jednak na horyzoncie pojawiają się już nowe kłopoty, a nasze szczęście nie musi trwać wiecznie.
No cóż, coraz częściej słychać że kryzys się powoli kończy. Nawet nie u nas, bo przecież my w ogóle możemy mieć wątpliwości, czy w Polsce mieliśmy do czynienia z „kryzysem” (ja uważam że tak, bo „kryzys” nie jest zjawiskiem ze sfery ekonomii, tylko psychologii). Ale nie ma co się spierać o nazwy – bez wątpienia na całym świecie mieliśmy i mamy nadal ciężkie czasy, ale w ciemnym tunelu zaczyna gdzieś słabo pobłyskiwać światełko. Zaczyna powoli rosnąć produkcja w USA i głównych krajach zachodniej Europy. Stabilizuje się globalny rynek finansowy, na giełdy powraca wzrost. Nikt nie obawia się już upadku kolejnych banków i bankructw kolejnych krajów. Światowa gospodarka wprawdzie niebezpiecznie ugięła się rok temu pod ciężarem gwałtownego krachu finansowego, ale najwyraźniej wytrzymała nawałnicę i dziś zaczyna się powoli na nowo prostować. Choć oczywiście nigdy nie zabraknie czarnowidzów, twierdzących, że poprawa jest tylko pozorna i już za miesiąc – dwa nastąpi kolejny krach. Większość obserwatorów uważa jednak, że najgorsze za nami.
Z drugiej strony, trzeba wiele optymizmu by to, co obecnie obserwujemy nazywać już wyraźną poprawą. Produkcja w USA i zachodniej Europie wprawdzie się zwiększa, ale jest to wzrost specyficzny, polegający głównie na tym, że skala spadku jest w kolejnych kwartałach mniejsza, niż była na początku roku. No cóż, nie ma co ukrywać, że statystyka bywa niekiedy nieco perwersyjna w swoich sformułowaniach (dla przypomnienia, zgodnie z opinią XIX-wiecznego brytyjskiego premiera Benjamina Disraeli, stopniowanie słowa „kłamstwo” to: „kłamstwo”, „ohydne kłamstwo” i „statystyka”). Nieznacznej poprawie w zakresie produkcji towarzyszy nadal stały wzrost bezrobocia, które w wielu krajach osiągnęło poziom niewidziany od dziesięcioleci – i nadal wzrasta. To prawda, banki nie boją się już bankructwa. Ale głównym źródłem poprawy nastrojów nie jest wcale lepsze zarządzanie i większa dochodowość, ale przekonanie, że w razie pojawienia się zagrożenia i tak z pomocą musiałyby pospieszyć rządy. Tak jak w przypadku wielu instytucji finansowych uratowanych w ciągu minionych kilkunastu miesięcy za pieniądze podatników. I to niezależnie od tego, jak gigantyczne długi rządy musiały pozaciągać po to, by ograniczyć skutki gospodarczej katastrofy.
Jednym słowem, cieszmy się z perspektyw poprawy, ale nie przesadzajmy z optymizmem. Bo koniec kryzysu nie oznacza wcale końca kłopotów dla gospodarki światowej. Nie tylko dlatego, że światełko w tunelu jest bardzo słabe i może jeszcze łatwo zniknąć. I nawet nie tylko dlatego, że długi zaciągnięte przez rządy w trakcie walki z kryzysem trzeba będzie teraz stopniowo pospłacać. Ale przede wszystkim dlatego, że lista czynników, które doprowadziły do kryzysu, jest długa – i mała nadzieja, że problemy te na dobre znikną.
Co spowodowało kryzys?
Zadajmy więc sobie pytanie: co leżało u źródeł powstania napięć, za które świat już musiał – i nadal jeszcze będzie musiał – płacić tak ogromną cenę? Na pierwszym miejscu wymieniłbym tu gwałtowne zmiany rozkładu sił gospodarczych na świecie i towarzyszącą im w naturalny sposób nierównowagę. Udział Chin i Indii w globalnym PKB w ciągu minionych 2 dekad potroił się. Rozwijający się Daleki Wschód, a zwłaszcza charakteryzujące się niezwykle wysokimi stopami oszczędności Chiny i Japonia zaczęły dysponować ogromnymi nadwyżkami kapitału. Z kolei USA potrzebowały tego kapitału dla podtrzymania swego wysokiego poziomu życia. Chińczyk, który zarobił dodatkowe 100 dolarów, większość z tej kwoty oszczędzał i pożyczał Amerykaninowi – który wykorzystywał owe 100 dolarów po to, by pod ich zabezpieczenie zaciągnąć kredyt na 200 dolarów. Innymi słowy, amerykańska „kultura życia na kredyt” spotkała się z azjatycką „kulturą oszczędności”, co pozwoliło na powstanie gigantycznego zadłużenia USA wobec reszty świata. Towarzyszyły temu gwałtowne procesy globalizacyjne. Dla inwestorów otworem stanęły kraje dawniej wyłączone z globalnego rynku, a instytucje finansowe zdywersyfikowały swoje portfele, obejmując nimi aktywa z całego świata. Jednocześnie oznaczało to jednak gwałtowne zmniejszenie możliwości nadzoru nad działalnością instytucji finansowych, utrudnioną ocenę ryzyka związanego z inwestycjami, łatwiejszy proces formowania się i utrzymywania długookresowej nierównowagi oraz wzrost ryzyka rozprzestrzeniania się kryzysów finansowych w drodze „zarażania się” od innych krajów.
Problemy z aktywami finansowymi
Drugim z kluczowych zjawisk był gwałtowny rozwój rynków finansowych. Aktywa finansowe stanowią jedynie odbicie realnej gospodarki, a zabezpieczeniem dochodu z tych aktywów są zawsze realne dochody i realny majątek. W roku 2007, przed samym wybuchem kryzysu, aktywa finansowe stanowiły jednak aż trzynastokrotność światowego PKB! Nie ma cienia wątpliwości, że mieliśmy więc do czynienia ze swoistą piramidą finansową: te same dochody i majątek zabezpieczały wiele aktywów naraz. Rynek finansowy stawał się gigantyczną, nadmuchaną przez spekulacje bańką.
Trzecim kluczowym zjawiskiem była niezdolność poprawnej wyceny ryzyka związanego z aktywami finansowymi. Najwyraźniej instytucje finansowe uwierzyły, że dzięki instrumentom pochodnym można w ogóle wyeliminować ryzyko związane z udzielaniem kredytu – co przeczy wszelkim zasadom zdrowego rozsądku. Zdrowy rozsądek zastąpiła za to pełna wiara w modele finansowe, pozwalające rzekomo bezbłędnie szacować ryzyko – oczywiście pod warunkiem wprowadzenia do nich właściwych założeń odnośnie rozwoju rynków. A prawdziwości tych założeń – np. mówiących o tym, że ceny domów w USA będą w nieskończoność rosnąć – nikt nie weryfikował.
I wreszcie czwarte zjawisko – błędy, popełnione przez ludzi. Inwestorów ogarnęła fala irracjonalnego optymizmu, każąca nadmiernie optymistycznie oceniać szanse rozwoju rynku. Goniący za premiami bankierzy skoncentrowali się na poszukiwaniu krótkookresowych zysków za cenę wzrostu ryzyka. A na to wszystko nałożyły się katastrofalne błędy polityki gospodarczej, zwłaszcza w USA, czego najbardziej jaskrawym przykładem stało się obniżanie stóp procentowych Fed w czasie dojrzewania gigantycznego bąbla spekulacyjnego na rynku nieruchomości.
Jednym słowem, do kryzysu doprowadził szereg czynników, które wcale z dnia na dzień nie znikną. Ludzie nadal będą popełniać błędy, inwestorzy będą co jakiś czas wpadać w giełdowe szaleństwo, Chiny będą zwiększać swój udział w światowej produkcji, bankierzy nadal będą gonić za krótkookresowymi zyskami i premiami. A że jednocześnie trzeba będzie spłacać długi zaciągnięte na walkę z kryzysem, perspektywy światowej gospodarki w nadchodzących latach rysują się nieszczególnie. Co nie zmienia faktu, że w roku 2010 prawdopodobnie będziemy mogli na jakiś czas odetchnąć, bo największe załamanie gospodarcze od końca wojny światowej będzie się kończyć. Przynajmniej do następnego razu.
Kryzys w Polsce
No a co z Polską? Ten kryzys znieśliśmy dość łagodnie, bo przed recesją uratował nas zbieg niezwykle korzystnych okoliczności (nieduże uzależnienie od eksportu, zdrowa sytuacja sektora finansowego, osłabienie waluty, dalsze przenoszenie części produkcji z zachodniej Europy do Polski, napływ funduszy unijnych, korzystanie z efektów pakietów stymulacyjnych rządów zachodnioeuropejskich). Wybrana przez rząd strategia niepodejmowania kosztownych dla budżetu działań wspierających koniunkturę, okazała się więc trafna. Z drugiej jednak strony, było to raczej uczynienie cnoty z konieczności, bo nasz rząd miał powody obawiać się, że zbytnia rozrzutność może mieć fatalne konsekwencje dla stabilności złotego. Złoty osłabił się akurat tak, jak powinien – na tyle mocno, by pozytywnie wpłynąć na sytuację większości przedsiębiorstw, na tyle słabo, by nie wywołać masowych kłopotów w sektorze bankowym. Ale nic nie wskazuje na to, by było to efektem jakiejś szczególnie przemyślanej strategii rządu i NBP. Po prostu uczestnicy rynku walutowego najpierw zajęli się gwałtownym wymienianiem złotych na euro i dolary, ale wkrótce potem stwierdzili, że nie ma podstaw do przesadnej paniki, skutkiem czego kurs się ustabilizował. Właściwa okazała się również decyzja by nie wspierać w żaden sposób pieniędzmi podatników banków, a ogromne opóźnienie w realizacji obiecanych przez rząd gwarancji kredytowych nie odbiło się zbyt mocno na akcji kredytowej. Tyle, że stało się tak dzięki dobrej sytuacji samych polskich banków, które w przeszłości nie musiały angażować się w ryzykowne operacje – bo zarabiały wystarczająco dużo na udzielaniu standardowych, dobrze zabezpieczonych kredytów. A w dodatku, w chwili potrzeby, okazało się, że tym polskim bankom które należą do międzynarodowych grup finansowych (a więc niemal wszystkim) niezbędnej pomocy udzielili ich zagraniczni właściciele.
Słowem, udało nam się, a przyjęta przez rząd strategia małej aktywności szczęśliwie okazała się właściwa. Teraz jednak na horyzoncie pojawiają się już nowe kłopoty, a nasze szczęście nie musi trwać wiecznie. Nawet jeśli gospodarka zacznie w roku 2010 przyspieszać, problemem w najbliższych latach będzie na pewno wzrost deficytu i długu publicznego. Na dłuższą metę coś z tym trzeba zrobić – zadłużenie państwa nie może rosnąć w nieskończoność, a rozregulowane finanse publiczne na nowo trzeba będzie wziąć pod kontrolę. Ciekawe tylko, kto będzie gotów brać się za to niemiłe zadanie w roku wyborów prezydenckich albo parlamentarnych.
Witold M. Orłowski
Artykuł ukazał się w najnowszym numerze magazynu „Kawa”. Publikacja na Prokapitalizm.pl – w oparciu o współpracę naszego portalu z magazynem.
Co za kretyński poprawny politycznie punkt widzenia. Dlaczego publikujecie takie kretynizmy? Bez naprawy światowego systemu bankowego za chwilę wystrzeli kolejną falą pieniędzy bez pokrycia.
Fundusze unijne? A czy ktoś kto wypisuje takie komunały wie, że na każdy projekt to minimum trzy kredyty (państwo, beneficjent, wykonawca)? Myślałem, że chociaż prokapitalizm wyrwie się z chóru otrąbiającego koniec kryzysu. A tu nie.
Polecam jako odtrutkę wykład Peter’a Schiff’a:
http://www.youtube.com/watch?v=YGjtZtSV6T0
http://www.youtube.com/watch?v=DxR7aFKhUP8
http://www.youtube.com/watch?v=5rBL51TwKo0
http://www.youtube.com/watch?v=bt7UrL2srCU
http://www.youtube.com/watch?v=tLG8LQRyrqg
http://www.youtube.com/watch?v=lelOlwAukpI
http://www.youtube.com/watch?v=F1tQMF4HE_M
http://www.youtube.com/watch?v=61uI1ryRBF8
warto poświecić 70 minut. Wtedy zrozumiecie co mam na myśli.
Mógłby wspomnieć o ekspansji kredytowej, tak apropo tego światowego pkb…
dobre jest też określenie „mała aktywność” – nawet nicnierobienie Tuska otrzymuje ładną nazwę, hehehe…
Czy ten Orłowski, to dawny doradca ekonomiczny prezia Kwacha? Co to sie robi – na stronie prokapitalizm publikuje facet od państwowego protekcjonizmu i państwowego interwencjonizmu??? Socjaldemoliberał pełną gębą!!???? KONIEC ŚWIATA!!!??
W związku z wycięciem zamieszczonego przeze mnie wczoraj komentarza, który krytykował kretynizm powyższego tekstu, niniejszym ogłaszam bojkot tejże strony. Cenzura jest elementarnym zaprzeczeniem ideałów z którymi utożsamiałem ten projekt czyli wolności w tym także wolności wypowiedzi. Rozumiem, że mój komentarz mógł się nie spodobać sponsorowi, ale czy ważniejszy jest sponsor od zasad? Proszę także o niezwłoczne usunięcie wszystkich moich opublikowanych tu tekstów i artykułów.
pozdrawiam
O jest! I wyszedłem na idiotę. 🙂
Pojawia się i znika. Co jest grane? Zakłądam jeszcze w takim razie, że może chodzić o problemy techniczne.
Przepraszamy bardzo, komentarz zniknął nie dlatego, że był usunięty, tylko dlatego, że system czasem odrzuca komentarze, w których zawarte są aktywne linki i trzeba je ręcznie przywracać.
A co do opinii, że portal przyłącza się do „chóru otrąbiającego koniec kryzysu” to oczywiście nie prawda. Pojawiające się tu artykuły mają pokazywać różne punkty widzenia na pewne problemy, co nie oznacza, że redakcja je popiera bądź nie. Od tego są internauci, żeby wydawać swoje opinie na różne tematy i mamy nadzieję, że nadal tak będzie i jak najbardziej zachęcamy do komentarzy, również tych bardzo krytycznych
pozdrawiam I.
To nie problemy techniczne lecz odpowiednie służby jawne, tajne, jednopłciowe i wielopłciowe obserwują i czasem sabotaż dokonują. Musimy z tego sobie zdawać sprawę i nie być naiwnym i takich rzeczy nie wiedzieć.
A aj myślałem, że czytelnicy, ba, autorzy, prokapa preferują wolność słowa i dostrzegają pewne rzeczy, jak np. to, że tekst zamieszczono w ramach współpracy z serwisem ekawa.net i nie jest w żaden sposób oficjalnym stanowiskiem prokapa (jeśli w ogóle kiedyś można było takie sformułować). Zapraszamy do dyskusji i polemiki z panem Orłowskim. Od siebie dodam, że pan Orłowski dla mnie jest „mniej winny” jako doradca prezydenta Kwaśniewskiego, a bardziej jako najważniejszy podwykonawca planu Sachsa, który w Polsce o dziwo nazywa się planem Balcerowicza.
Czyli to są ci i jeszcze inni co wprowadzali kapitalizm kompradorski inaczej pisząc własność i bogactwo dla wybranych z pezetper, esbe i wuesi oraz ich przydupasów, wiernych i oddanych sprawie komunizmu dla wszystkich maluczkich i kapitalizmu komprodarskiego dla nielicznych.
Nie, nie ci sami, inni niestety… od tamtych zadań byli inni… to są ci, co wyrżnęli tworzącą się polską klasę średnią. dwie inne bajki, ale za to synergiczny rezultat końcowy.
Comments are closed.