Propozycja wyraźnego ograniczenia strumienia unijnych pieniędzy płynących do Polski w latach 2021-2027 wzbudziła zaniepokojenie ekonomistów, dziennikarzy i polityków. W nowej perspektywie finansowej wyraźnie mają stracić na znaczeniu polityka spójności i wspólna polityka rolna — dwa obszary, z których Polska do tej pory czerpała najwięcej unijnych pieniędzy. Według nowej propozycji roczne transfery z tytuły tych polityk do Polski miałyby spaść z ok. 4,2% PKB w obecnej perspektywie do 2,5% PKB w latach 2021-2027[1].
Nie wiem, na ile ta zmiana polityki finansowej jest efektem polityki polskiego rządu, a na ile skutkiem zmiany myślenia europejskich technokratów o priorytetach działania UE. Jeśli jednak polski rząd odegrał jakąś rolę w zmniejszeniu budżetu unijnych środków dla Polski, to trzeba rządowi gratulować, a nie go krytykować. Mniej pieniędzy z unijnego budżetu to świetna wiadomość dla polskiej gospodarki, a zwłaszcza dla: sektora prywatnego ogółem, rynku pracy, budownictwa na cele prywatne, rolnictwa i bankowości.
Po pierwsze — mniejsze państwo
Środki unijne były w ostatnich latach ważnym czynnikiem finansowania wydatków rządu centralnego i samorządów. Mniejszy napływ unijnych środków będzie dla rządzących wyzwaniem — nie będą w stanie w łatwy sposób znaleźć wystarczających krajowych źródeł finansowania, by utrzymać obecny udział wydatków publicznych w PKB. To sprawi, że więcej zasobów zostanie użytych zgodnie z preferencjami sektora prywatnego, a nie polityków różnych szczebli. Włączenie kolejnych środków w zakres prywatnej kalkulacji ekonomicznej pozwoli na lepszą kontrolę efektywności wydatków i zwiększy poziom prywatnej produkcji. W efekcie konsumenci będą mogli cieszyć się większą ilością tańszych i lepszych dóbr. To z kolei oznacza wyższe dochody realne uczestników gospodarki.
Po drugie — mniejszy sektor unijnych dotacji
Wśród sektorów, które zostaną najbardziej dotknięte przez cięcia unijnych funduszy, wypada wymienić na pierwszym miejscu sektor obsługi środków unijnych. W sektorze publicznym w 2014 r. obsługą unijnych dotacji zajmowało się ponad 12 tysięcy osób, a liczba ta nie uwzględniała osób obsługujących dotacje dla rolnictwa (mowa tylko o instytucjach zajmujących się rozdysponowaniem środków – nie wlicza się tu zatrudnienia w samorządach i innych instytucjach na potrzeby pisania wniosków). W obsługę dotacji zaangażowany jest także sektor prywatny — do pisania wniosków o unijne pieniądze i ich obsługi powstały wyspecjalizowane firmy. Wraz ze spadkiem kwot unijnego wsparcia praca w tym sektorze stanie się mniej atrakcyjna. Dzięki temu część osób zaangażowanych dotychczas w obsługę unijnych środków przejdzie do działalności zależnej od prywatnych wydatków konsumentów, a nie od politycznych decyzji. Już dzisiaj firmy narzekają na brak rąk do pracy, więc dodatkowych kilka czy kilkanaście tysięcy osób wyspecjalizowanych w zarządzaniu projektami z pewnością pomoże w ekspansji prywatnego sektora gospodarki.
Po trzecie — więcej zasobów na prywatne inwestycje
Mniejszy napływ unijnych środków zmniejszy także znacznie skalę publicznych inwestycji w środki trwałe (np. drogi, stadiony, lotniska). Od 2005 roku Polska wydaje na ten cel znacznie więcej niż unijna średnia. Chociaż można argumentować, że w kwestii infrastruktury byliśmy mocno zapóźnieni względem zachodniej Europy, to tak znaczne wydatki infrastrukturalne rodzą szereg ryzyk:
– może się okazać, że nie stać nas na utrzymywanie nowo zbudowanej infrastruktury w dłuższej perspektywie,
– im więcej rozpoczętych projektów, tym większa szansa, że pojawią się wśród nich takie, które okażą się zupełnie niepotrzebne (np. lotniska, z których nikt nie chce latać),
– im większe publiczne inwestycje, tym wolniej rozwija się prywatna infrastruktura konkurująca z publicznymi wydatkami o pracowników, surowce i tereny.
Wykres 1. Rządowe inwestycje w środki trwałe w Polsce i Unii Europejskiej (28 państw) w latach 2001-2017. Źródło danych: Eurostat.
Przykładem, że te ryzyka są realne, może być Hiszpania, która przed 2009 r. zaangażowała się w ogromne projekty infrastrukturalne, które okazały się często błędnymi inwestycjami. Zmniejszenie napływu środków z Funduszu Spójności do Polski perspektywę hiszpańskiego przeinwestowania od Polski oddala. Dodatkowo mniejszy wydatki państwa na inwestycje to więcej pracowników, którzy mogą pracować przy budowie mieszkań, więcej betonu do budowy fabryk czy biurowców, a także więcej miejsca na budynki finansowane przez sektor prywatny.
Te pozytywne dla gospodarki efekty mogą stać się jeszcze bardziej widoczne, bo w propozycji Komisji[2] wspomniany jest postulat większego współfinansowania inwestycji ze źródeł krajowych. To z kolei może oznaczać, że zadłużone polskie samorządy i rząd centralny nie znajdą dość środków na wkład własny inwestycji. Dzięki temu wybór projektów może być bardziej rozważny, a pula rzeczywiście wykorzystanych środków jeszcze mniejsza niż przewidują to ramy unijnego budżetu.
Po czwarte — bardziej rynkowe rolnictwo
Kolejnym sektorem, który odczuje zmiany z powodu zmniejszenia unijnego finansowania, jest rolnictwo. W bieżącej perspektywie finansowej wydatki na wspólną politykę rolną spadają z 0,41% dochodu narodowego Unii Europejskiej w 2014 r. do 0,34% w roku 2020[3]. W propozycji nowej perspektywy wydatki te mają spaść jeszcze bardziej[4]: z 0,27% dochodu narodowego UE w 2021 r. do 0,23% w roku 2027. Dzięki tej zmianie produkcja rolna w Unii będzie w większym stopniu zależna od decyzji konsumentów żywności, a w mniejszym stopniu od decyzji urzędniczych. Te zmiany w finansowaniu wpisują się trend rynkowych reform w unijnym rolnictwie jak likwidacja kwot mlecznych czy zniesienie limitów produkcji cukru. Rolnicy będą musieli skupić się na produkcji takiej żywności, jakiej chcą konsumenci, a nie na wypełnianiu wniosków o unijną pomoc.
Zmniejszenie państwowego wsparcia dla rolnictwa może także zachęcić młodszych ludzi na wsi do odejścia z tego sektora i zasilenia szeregów pracowników usług i przemysłu. Biorąc pod uwagę, że produktywność na pracownika w usługach jest w Polsce 5 razy większa niż w rolnictwie, to taka zmiana oznaczałaby zwiększenie produkcji w polskiej gospodarce.
Dodatkowym argumentem dla polskich rolników za poparciem budżetu przedstawionego przez Komisję jest zmniejszenie dotacji dla zachodnich producentów rolnych. Propozycja budżetu zakłada bowiem kroki w stronę ujednolicenia dopłat pomiędzy krajami Unii[5]. Polscy rolnicy już dziś zalewają zachodnią Europę swoimi produktami i dzięki obniżeniu wsparcia dla zachodniej konkurencji będą mogli nadal szybko rozwijać swoją produkcję.
Po piąte — mniejszy druk pieniądza
Mniejszy napływ unijnych środków powinien także przyczynić się do normalizacji sytuacji w polskiej bankowości. Obecnie pieniądze płynące z Unii są najczęściej wymieniane w Narodowym Banku Polskim na nowo wykreowane polskie złote. Ta produkcja nowego pieniądza tworzy sytuację nadpłynności w sektorze bankowym — banki mają tak duże rezerwy w NBP, że to bank centralny pożycza pieniądze od banków komercyjnych[6]. Mniejszy napływ pieniędzy z Unii zmniejszyłby trwałość tej kuriozalnej sytuacji.
Po szóste — lepsza debata o roli Unii
Dzięki mniejszemu napływowi środków z Brukseli Unia przestanie być w naszych oczach jedynie instytucją transferująca do Polski euro z zachodu. Największą korzyścią z UE jest bowiem względna swoboda handlu, przepływu kapitału, świadczenia usług i pracy, a nie polityka spójności czy polityka rolna. Generalnie nie ma dowodów, że polityka spójności przynosi jakiekolwiek korzyści — niektórzy sugerują wręcz, że przynosi straty. Skupianie się w Polsce na unijnych transferach sprawiło, że umyka nam prawdziwy charakter Unii. UE to przede wszystkim twór, który reguluje życie gospodarcze. Przekonaliśmy się o tym ostatnio choćby przy okazji wdrażania RODO. Programy Polaków w wyborach do Parlamentu Europejskiego brzmiały mniej więcej tak: zdobędziemy dla Was więcej kasy. Nie wiemy, co polscy europosłowie myślą o ochronie danych osobowych, czy o regulacjach bankowości — a to właśnie takimi kwestiami przede wszystkim zajmuje się Unia. Mniejszy napływ unijnych środków nad Wisłę to świetna okazja do tego, żeby zmienić naszą optykę i zacząć poważnie dyskutować o unijnych regulacjach.
Podsumowanie
Unia nie wykorzystała niestety Brexitu do tego, żeby zmniejszyć swój budżet. Istnieje jeszcze oczywiście szansa, że państwa członkowskie nie zgodzą się na większe wpłaty do unijnej kasy, ale nawet jeśli tak się nie stanie, to mamy się z czego cieszyć. Budżet zaproponowany przez Komisję oznacza znaczne zmniejszenie roli państwa w alokacji pracy i kapitału w Polsce. Dzięki temu sektor prywatny będzie miał więcej miejsca na rozwój, a to przełoży się na wyższe dochody Polaków bardziej skutecznie niż miliardy euro pompowane w Polskę od 15 lat przez unijnych i polskich urzędników.
Mateusz Benedyk
Tekst ukazał się na stronie Instytutu Misesa
[1] Wykres znaleziony na Twitterze — nie udało mi się znaleźć oryginalnej publikacji (MB).
[2] https://ec.europa.eu/commission/sites/beta-political/files/communication-modern-budget-may2018_en.pdf, s. 10.
[3] http://www.europarl.europa.eu/atyourservice/en/displayFtu.html?ftuId=FTU_3.2.10.html, Table I: The CAP in the 2014/2020 multiannual financial framework (EU-28) (excluding adjustments).
[4] https://ec.europa.eu/commission/sites/beta-political/files/communication-modern-budget-may_2018_en.pdf, s. 30.
[5] https://ec.europa.eu/commission/sites/beta-political/files/communication-modern-budget-may2018_en.pdf, s. 13.
[6] Więcej o tej sytuacji pisałem w tekście Słaby frank, silny złoty, w punkcie „1. Wymiana walut przez Ministerstwo Finansów na rynku międzybankowym, a nie w banku centralnym” (MB).
Boze co za teoretyk! Tutaj juz od lat nie ma nic sensownego w wywowadach pseudoznawcow gospodarki. Znow tylko bla bla bla aby udowodnic z gory falszywa teze. Mniej kasy, mniej panstwa a kapitalisci wtedy poniosa narod do bogactwa…czlowiek traci wiare w proste logiczne myslenie.
Comments are closed.