Zacznę od stwierdzenia praktycznego – wszystko kosztuje. Niestety, wbrew pozorom to nie jest truizm. Istnieje bowiem olbrzymia grupa Polaków, która do dziś wierzy w „darmową” edukację i opiekę medyczną.
Aby zamknąć tymczasowo ten temat, powiem krótko – nic nie ma za darmo. Nawet w gębę człowiek nie dostanie na ulicy za darmo, bo z reguły zabiorą portfel, zegarek, iPada itp. Wszystko kosztuje – praca też.
Na logikę koszt pracy i zarobek pracownika powinny być sobie równe. Przecież jeśli umawiam się z kimś na wykonanie pracy za 500zł, to nie mogę mu zapłacić 400zł, bo to złodziejstwo. Tak samo on nie może oczekiwać zapłaty 600zł, bo niby czemu? Oczywiście, nie mówię o sytuacji, kiedy zmieniono zakres pracy albo w części wykonano ją wadliwie.
Tak jednak nie jest. Odkąd człowiek zszedł z drzewa, wymyślił organizację – do prowadzenia walk, do trzymania porządku, do dbania o przestrzeganie prawa. I do pobierania podatków, bo z czegoś tę organizację trzeba utrzymać. Organizację nazwał państwem.
To jest w porządku. Pytanie tylko, ile to państwo kosztuje. Ile zatem oddajemy z naszej pracy państwu?
Istnieje coś takiego jak płaca minimalna na umowie o pracę. Będzie temu poświęcony osobny post, na razie poprzestanę tylko na przywołaniu tego pojęcia. Minimalne wynagrodzenie to 1500zł tzw. brutto. Piszę „tzw.”, bo pracodawcę kosztuje to 1800zł – dochodzi ok. 300zł różnych „składek” ZUS.
To jest koszt – to jest kwota, za którą pracodawca co miesiąc kupuje pracę. Tyle wyjmuje z kieszeni, żeby pracownik dla niego pracował. A ile dostaje pracownik?
Otóż pracownik musi podzielić się pieniędzmi z państwem. Jest takich trzech agentów państwowych, potocznie zwanymi rekieterami, którzy co miesiąc przychodzą po haracz. Jest to ZUS, US i NFZ. Brakuje jeszcze czwartego. Nie, nie do brydża! Żeby pasowało do czterech jeźdźców Apokalipsy. Może rekieterzy nie są tak widowiskowi, ale skuteczności nie można im odmówić.
Żaden człowiek zatrudniony na umowę o pracę, jeśli nie jest prawnikiem, księgowym, doradcą podatkowym albo wariatem, nie potrafi wyliczyć, ile zarabia. Na szczęście jest Internet, więc można ściągnąć program do rozliczania PITów, przepisać do niego PIT-11 od pracodawcy, odetchnąć z ulgą, że nie trzeba dopłacać, a potem wydrukować, wysłać do US i mieć święty spokój. Kto przy zdrowych zmysłach wie, że od przychodu odejmuje zryczałtowane koszty, od dochodu odejmuje ZUS, z czego wychodzi podstawa, od której oblicza się podatek, a potem pomniejsza go o część NFZu i o kwotę wolną? Nikt normalny tego nie wie.
Niestety, pracodawca wie to aż za dobrze. Co się zgadza, bo trzeba być pomylonym, żeby w Polsce chcieć prowadzić biznes i zatrudniać ludzi. Kiedy pracodawca przygotowuje co miesiąc 1800zł na wynagrodzenie dla pracownika, musi najpierw zapłacić ok. 515zł ZUSowi (to jest Głód, trzymając się analogii do Apokalipsy), potem 115zł NFZowi (Zaraza), a na końcu 65zł dla US (Wojna – wiadomo: o prawa człowieka i o zdobycze socjalizmu). Czwartego jeźdźca (Śmierć) nie potrzeba, ten zjawi się sam z siebie w odpowiednim czasie wskutek działania poprzedników.
Wychodzi z tego prawie 700zł haraczu, a dla pracownika zostaje ok. 1100zł. Przejdźmy zatem do procentów. Dla pracodawcy takie operacje oznaczają, że 39% tego, co przeznaczył na zakup pracy, musi oddać rekieterom. Jak im nie odda dobrowolnie, przyjdą i zabiorą mu wszystko – stąd porównanie do panów zajmujących się wymuszeniami haraczy. Ale dla pracownika to już nie jest 39%, bo on tych 1800zł na oczy nigdy nie widzi. Dla pracownika to jest 63% – stosunek sumy haraczy (700zł) to wynagrodzenia netto, tzw. „na rękę” (1100zł). Oznacza to, że na każdą złotówkę, na jaką pracownik musi ciężko harować cały miesiąc, przypada 63 grosze dla państwa.
Praca jest zatem obłożona w Polsce podatkiem, którego najniższa wysokość wynosi 63%.
Paweł Budrewicz
Autor jest radcą prawnym i ekspertem Centrum im. Adama Smitha. Prowadzi bloga stopsocjalizmowi.pl
Konstrukcja panstwa obecnie to chlam, nie ma nic wspolnego z gospodarka. To klamlilwa, oszukancza konstrukcja. Jesli spojrzec na nia z tego ostatniego punktu widzenia to stracil pan tylko czas na te historyjki. Moze kiedys panu ktos wyjasni jak bardzo sie pan mylil. Nie ma czegos takiego jak koszt pracy. Jest tylko ilosc towaru i uslug jakie mozna podzielic miedzy ludzi, wtedy wyjdzie “cena”. Widzial pan gdzies taki system, ktory pozwala obliczyc “koszt pracy”? Ja nie..mimo iz gospodarka zajmuje sie od lat. A te chciejstwa i zalozenia z palca maja jedynie okrasc pracujacego.
No to właśnie nadszedł czas, żebyś się, trollu komunistyczny, zaczął zajmować zbieraniem znaczków a nie gospodarką.To do ciebie tow. Marko.
Witaj rycerzu StG44. Czas zakutych lbow powoli mija, naciesz sie jeszcze paroma chwilami ze swojej kreciej agnecyjnej „robotki”.
Comments are closed.