Przyszło nam dziś żyć w czasach, gdy właściwie nie wychodząc z domu, możemy sięgnąć do własnych korzeni. Wiele ksiąg parafialnych jest już dostępnych online, powstało wiele stron poświęconych drzewom genealogicznym, co stało się nawet dość modne. Czym to tłumaczyć?

Z jednej strony z pewnością powrotem historii w ogóle, a historii Polski w szczególności – ku rozpaczy wszelkiej maści budowniczych nowych, tzw. fajnych Polaków – pod strzechy. Pamiętam dokładnie jak 1 sierpnia 2000 roku o godz. 17.00, czyli w czasie Godziny W byłem na tzw. patelni pod metrem w Warszawie i byłem jedną z dosłownie kilku osób, które przystanęły w czasie buczących syren. Dziś, zaledwie, a może aż, 16 lat od tego dnia, to samo miejsce wygląda zupełnie inaczej. Tysiące młodych ludzi, którym nikt nie nakazuje, nikt nie zmusza, ani nie namawia, idzie z własnej i nieprzymuszonej woli uczcić tych bohaterów, którzy mieli wedle inżynierów społecznych zostać zapomnianymi. Podobnie rzecz ma się z korzeniami rodzinnymi. Przez cały okres III RP buduje się obraz Polaków, którzy powinni wstydzić się swojego pochodzenia, wstydzić się chłopskich korzeni, itd.

kresy_chodakiewicz_okladka

Piszę o tym wszystkim, gdyż na rynek trafia książka, którą osobiście uważam za bardzo potrzebną. Wydawałoby się na pierwszy rzut oka, że „Kresy i bezkresy”  opowiada historię zwykłej, prostej i typowej polskiej rodziny z Wileńszczyzny, z czasów w których Polski próżno było szukać na mapach świata. Tymczasem, dzięki wysiłkowi autorki, jej pięknej narracji i trzymającej w napięciu fabule trafia na rynek książka wobec której trudno przejść obojętnie. Jak żyli nasi pradziadkowie? Jak wyglądał ich zwykły dzień? Jak pracowali, jak ubierali się, jakie mieli domy, jak odżywiali się, jak spędzali wspólnie czas? Wreszcie być może najważniejsze – jakie miejsce w ich życiu odgrywała religia i Pan Bóg? Jeśli ktoś z Państwa zadaje sobie choć jedno z tych pytań to książka Jadwigi Czechowicz jest właśnie dla niego. Opowiada bowiem życie pokolenia naszych pradziadków lub dziadków, z którego nie mamy wielu świadectw pisanych, gdyż niewielu naszych przodków potrafiło wówczas posługiwać się sprawnie słowem pisanym, zdjęcia były prawdziwym rarytasem, a nawet jeśli były, to rewolucje i wojny spowodowały, że te rodzinne pamiątki często ginęły.

Józef Olsiewicz i jego losy zostały opisane w sposób ujmujący i zarazem zajmujący. To losy jednej rodziny, ale każdy z czytelników będzie mógł w niej odnaleźć pewnie cząstkę własnej rodzinnej historii. Wileńszczyzna, emigracja, tęsknota i rozłąka za ukochanymi, nieodłączna śmierć oraz nieustające problemy z zaborcami – niemal każda historia rodzinna kryje w sobie podobne wątki. Mamy więc tu do czynienia z tym, co powinno nas interesować. A jeśli dodamy, że książka nie została napisana przez zawodową, zatwierdzoną do tego miana przez najważniejszych krytyków literackich pisarkę dyktujących, że to właśnie jej dzieło zasługuje na uwagę, lecz nieznaną szerszej publiczności debiutantkę, to mamy te walory, których często brak promowanym na siłę autorom. Karty tej książki są bowiem pisane od serca, z dbałością o każdy detal i każde słowo, abyśmy czytając kolejne strony czuli, że schylając się przez niskie drzwi wejściowe (kto dziś wie, dlaczego właściwie stare wiejskie chaty mają zawsze bardzo niskie drzwi wejściowe?) przenosimy się do przełomu polskiego domu XIX i XX wieku i siedzimy razem z rodziną Olsiewiczów przy stole; razem z nimi przeżywamy niekończące się perypetie życiowe, modlimy się, choć większości z nas byłoby ciężko, gdyż łacina od niemal 50 lat jest już przecież zdecydowanie passe. Dziś mówi się, że łacina jest za trudna, a przecież nasi przodkowie, którzy nie mieli takiego wykształcenia ani możliwości jak dzisiejsze pokolenia, jakoś nie mieli problemów z przyswojeniem tego języka.

Książka Jadwigi Czechowicz przenosi nas na Wileńszczyznę przełomu wieków i być może kogoś zachęci do zastanowienia się nad własnymi korzeniami rodzinnymi, może będzie wstępem do tego, aby historię swojej rodziny spisać. Nie musi być to oczywiście d razu w formie książki, ale zwyczajnie – dla przyszłych pokoleń, żeby pamiętały i wiedziały, skąd wyrastają. Ponad to wszystko, otrzymujemy w tej powieści kawał, nawet całkiem spory kawał pięknej literatury, pięknej nie tylko z nazwy, nie tylko z objętości, ale przede wszystkim z treści. Czy ta książka i autorka zostaną zauważone, to już zależy od samych czytelników. Nic bowiem nie jest lepszą reklamą dla autorki i jej dzieła, jak to, że ktoś, kto przeczytał książkę, poleca ją innym. Aby móc to zrobić, najpierw trzeba jednak samemu poznać losy Józefa Olsiewicza i jego rodziny. Przenieść się duchem na porośnięte lasami zakola Wilii – co jako wydawca książki – z czystym sumieniem polecam.

Paweł Toboła-Pertkiewicz

Jadwiga Czechowicz, „Kresy o bezkresy”, Wydawnictwo Prohibita, Warszawa 2016.