„Ale zemsta choć leniwa,
Nagnała cię w nasze sieci;
Ta karczma Rzym się nazywa,
Kładę areszt na waszeci itd…”
Tymi słowy opisał Mickiewicz w „Pani Twardowskiej” sytuację przypominającą tę, która zaistniała w światowych finansach. Sztuczki i zaklęcia czynione przez możnych tego świata, by odpędzić diabła kryzysu, zdadzą się na nic. Każdy kij ma dwa końce. Keynesowska recepta na przeciwdziałanie stagnacji to pobudzanie konsumpcji zwiększoną ilością pieniądza w obiegu. Ale to co robiły dotychczas banki to było właśnie kredytowanie życia ponad stan całych społeczności. Z jednej strony tworzyło to rynek zbytu dla nowych produktów (telefonia komórkowa, GPS, laptopy), przyśpieszając rozwój zaawansowanych technologii, ale z drugiej strony nadymało produkcję ponad stan, który musi się ukształtować gdy zadłużenie przestanie rosnąć. A zadłużenie po przekroczeniu progu wypłacalności kredytobiorców powoduje, że spada wartość aktywów banków i kurczy się baza na której budowana jest piramida kreowanego pieniądza. Bowiem wycena wszystkich dóbr trwałych w okresie koniunktury różni się od ich wyceny w recesji gdy rośnie względna wartość gotówki bo nie wraca ona do banków wystarczającym strumieniem. Powstaje schizofreniczna sytuacja, z jednej strony wykreowano za dużo pieniądza wirtualnego ponad zdolności jego spłaty przez przeciętnego konsumenta, z drugiej strony brakuje go na rynku, bo banki muszą ograniczyć akcję kredytową i – ratując się przed niewypłacalnością – podnieść stopy procentowe. W przedsiębiorstwa uderzy fala kumulujących się nieszczęść, spadek sprzedaży produkcji, opóźnienia w płatnościach ze strony kontrahentów, brak taniego kredytu obrotowego, nadmierne zapasy i niewykorzystanie zakupionych maszyn (wstrzymane inwestycje).
W tej sytuacji socjalistyczne mądrale sięgają po pieniądze podatnika i pompują je w banki. Jest oczywiste, że o te kwoty zmniejszy się ilość pieniędzy, którą będą mogli wydać konsumenci, za to banki, po załataniu dziury w należnościach (świadomie pomijam inne aktywa), odzyskają zdolność do kreowania dodatkowych kredytów. Ale podstawowym problemem jest „utrata zdolności kredytowej” przez konsumentów, więc w jaki to sposób poprawa sytuacji w bankach wpłynie na wzrost zakupów konsumpcyjnych?
Faktem jest, że zwiększy się dostępność kredytu a więc poprawi się sytuacja przedsiębiorstw ale tylko tych, które potrafią utrzymać dotychczasowy poziom sprzedaży. Pozostałe będą musiały ograniczyć produkcję i przeprowadzić tzw. restrukturyzację. Jest jeszcze inne wyjście, oparte na cichej zmowie; pożyczający płaci tylko odsetki natomiast kredyt jest, jak to ładnie bankowcy nazywają, rolowany w bliżej nieokreśloną przyszłość. Wariant ten działa od dziesięcioleci przy kredytach zaciąganych przez rządy. Długi rządowe rosną do niewyobrażalnych rozmiarów i nic się nie dzieje. Z punktu widzenia banku ma to sens, bowiem banki zarabiają wyłącznie na odsetkach, dlatego zwracane raty kredytu muszą być natychmiast gdzieś komuś pożyczane, bo inaczej nie zapracują nawet na odsetki dla depozytariuszy. Jest rzeczą jałową i ryzykowną ciągłe poszukiwanie solidnych kredytobiorców, dobry jest sprawdzony może niewypłacalny ale solidnie wpłacający odsetki np. emeryt ( kłopotliwą sprawą bywa wiarygodne zabezpieczenie, co przy długach rządowych nie występuje).
Wygląda na to, że rządy, rozumując jak wyżej, aplikują lekarstwo polegające na wykupieniu lipnych zabezpieczeń kredytów, od których nie są płacone nawet odsetki. Następnie banki, podbudowane dodatkowymi gwarancjami dla depozytów, wciskają nowe pieniądze tym, którzy jeszcze są chętni wziąć je i po pewnym czasie otrzymamy powtórkę z rozrywki.
Cóż więc może uchronić nas przed kryzysem ( póki co mamy tylko jego symptomy)? Odpowiedz znajdziemy, gdy zastanowimy się nad tym co może przedłużyć naszą nadzwyczajną aktywność? – większość odpowie, że kawa. Ile kaw trzeba wypić, by bez snu pracować nieprzerwanie przez np.: trzy doby?. Tu większość uzna, że już kawy nie pomogą, trzeba się będzie jednak wyspać. I z doświadczenia wiemy, że będzie to sen tym dłuższy im dłużej trwała bezsenność. Mechanizm cyklu gospodarczego daje nam tylko wybór między wydłużonym cyklem o większej amplitudzie a mniejszymi, prawie niezauważalnymi częstymi wahaniami w aktywności gospodarczej. Tak jak każdy z nas gdy przychodzi do spłaty zadłużenia koryguje listę niezbędnych zakupów, tak i przedsiębiorstwa muszą uwzględnić tę korektę w swoich planach produkcyjnych. Ta część produkcji, której zbyt wynikał z przyrostu kredytów konsumpcyjnych, zniknie bo nie znajdzie się już na liście niezbędnych zakupów. Procesy dostosowawcze w przedsiębiorstwach z natury rzeczy przebiegają dużo wolniej od fluktuacji na rynkach finansowych a nadto regulacje w formie gwarancji pracowniczych, wydumanych norm, atestów, koncesji są źródłem dodatkowych, znacznych strat ponoszonych w kryzysie przez firmy. Boom dzięki rosnącym cenom pozwolił dobrze zarządzanym przedsiębiorstwom zgromadzić nadwyżki finansowe wystarczające do przetrwania w kryzysie. Szybka wyprzedaż zapasów produkcji gotowej po obniżonych cenach zastąpi zbyt drogi kredyt „obrotowy” a koncentracja uwagi na kosztach zaowocuje zmianami organizacyjnymi i technologicznymi które poprawią wydajność i lepiej dostosują produkcję do oczekiwań konsumentów. Tak jak sen dla człowieka, tak niewielkie załamania koniunktury są niezbędne dla zdrowia gospodarki. Praźródłem wszelkiego dobrobytu jest stały wzrost wydajności. A wydajność z kolei jest funkcją innowacji, odkryć, wynalazków i intuicji przedsiębiorców, która pozwala im przewidzieć popyt na nieistniejące jeszcze produkty i usługi. Ta intuicja opiera się na sygnałach płynących z rynku w postaci cen. Gdy informacja niesiona przez ceny jest fałszowana ingerencjami na rynkach finansowych, również procesy dostosowawcze rozminą się z strukturą konsumpcji i cen, do których nieuchronnie musi dostosować się rynek. Kryzys będzie głębszy i dłuższy. W tej sytuacji obrona przywilejów pracowniczych jest kpiną ze zdrowego rozsądku. Przypomnę niedowiarkom, że w niedawnym kryzysie w Argentynie stracili wszyscy oprócz tych, którzy z kasą uciekli za granicę. I do dziś nie znaleziono tam recepty na socjalistyczny amok społeczeństwa.
Wyłącznie trwały wzrost dochodów ludności jest w stanie wchłonąć rosnącą produkcję. A to stanie się wykonalne, gdy nastąpi znaczący przyrost wydajności pracy, z dopasowaniem realnej sfery gospodarki do trwałych preferencji konsumentów i gdy obniżona zostanie kara za konsumpcję tj. podatek VAT. To deregulacja gospodarki może wyzwolić rezerwy energii, pomysłowości i optymizmu. Sztuczne manipulowanie wyborami konsumentów poprzez operacje na rynku pieniężnym jest na dłuższą metę szkodliwe i mało skuteczne. Tani kredyt konsumpcyjny bez specjalnych zabezpieczeń powoduje, że wielu wydaje się, iż stać ich na produkty reklamowane jako wyznaczniki statusu społecznego, a to powoduje wzrost popytu, który winduje ceny do granicy absurdu. Gospodarka oparta na długu przypomina organizm narkomana; niebezpieczeństwo przedawkowania rośnie z czasem i jest nieuchronne.
Los dał nam szansę uniknięcia błędów, w które staczają się już bogatsi od nas. Zaostrzenie kontroli przepływów gotówki z banków krajowych za granicę (filie mogą być przymuszane do udzielania znacznych pożyczek swoim centralom) przez Bank Centralny jest działaniem we właściwym kierunku. Z tych samych powodów służby specjalne powinny śledzić ceny dokonywanych transakcji między podmiotami zależnymi. Również trzeba być wyczulonym na wszelkie manipulacje wokół kredytów udzielonych przedsiębiorstwom np.: doprowadzanie do bankructwa (na zlecenie konkurenta) poprzez żądanie natychmiastowego zwrotu kredytu pod pretekstem naruszenia warunków umowy.
Unijne syrenie zawodzenia o solidarności podszyte są hipokryzją. Widać jak na dłoni, że w kryzysie każdy w UE pilnuje swojego interesu nie oglądając się na innych.
Wojciech Czarniecki
(22 grudnia 2008)