Czytając numer 255 „Naszego Dziennika”, naczelnego organu prasowego ojca Tadeusza Rydzyka odniosłem wrażenie, iż dziennik ten pobił wszelkie rekordy lewicowości, a mówiąc dosadniej: głupoty. Takie rewelacyjne „kwiatki” ekonomiczne zalewały do tej pory łamy „Trybuny” czy też „Nowego Robotnika Śląskiego”. „Nasz Dziennik” kolejnym paszkwilem na prywatyzację autorstwa prof. UW Jerzego Żyżyńskiego doskonale wpisuje się w antykapitalistyczną retorykę lewackich mediów.
Przytoczmy kilka poglądów szanownego pana profesora. „Sprzedaż majątku państwowego – jak każdego majątku – jest procesem wtórnej jego realokacji, czyli przeniesienia od jednych właścicieli (określonych instytucji państwowych) do innych – osób czy instytucji prywatnych. Takie przeniesienie własności oznacza, że jakaś grupa ludzi przeznacza na zakup majątku część swoich oszczędności. Gdy majątek sprzedaje państwo, następuje zamiana znacznej puli oszczędności na aktywa pieniężne, które nie zostaną wykorzystane w celach inwestycyjnych. Z makroekonomicznego punktu widzenia dokonuje się zatem proces bardzo szkodliwy. Taki wymuszony przez państwo wtórny obrót majątkiem odciąga znaczną część oszczędności od inwestycji pierwotnych, co musi odbić się negatywnie na rozwoju gospodarczym. Trzeba pamiętać, że cała pula dokonywanych w danym kraju oszczędności jest przeznaczana na inwestycje na rynku pierwotnym (w tym zakup akcji z tzw. emisji pierwotnych) i wtórnym (w transakcjach na giełdzie) oraz – poprzez system bankowy i inne instytucje finansowe – na różne formy kredytu. Tylko inwestycje na rynku pierwotnym i część kredytów na cele inwestycyjne tworzą bezpośrednio nowy majątek i pomnażają bogactwo kraju – są zatem inwestycjami w sensie makroekonomicznym.”
Tym krótkim passusem wybitny ekonomista wyraźnie daje do zrozumienia, iż giełdy papierów wartościowych są bezużytecznym wynalazkiem. Giełdy, które są jednym z czynników potęgi gospodarczej krajów anglosaskich. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego niby nabycie przez prywatną firmę majątku od Skarbu Państwa nigdy nie miałoby prowadzić do pomnażania bogactwa kraju? Można z takiego twierdzenia wywieść absurdalne wnioski, iż prywatna firma, która odkupiła od państwa przedsiębiorstwo przynoszące milionowe straty a następnie zainwestowała w owe przedsiębiorstwo miliony złotych, dzięki czemu przynosi ono zyski, przyczynia się do kurczenia się krajowego bogactwa. Doprawdy zabawne!
Pan profesor słusznie zauważa, iż oszczędności przekładają się na inwestycje. Z drugiej jednak strony wszelkie transakcje wtórne na rynku własności uważa za kompletne zbędne. Mnie jak do tej pory wydawało się, iż wolny rynek wtórnego obrotu własnością sprzyja kumulowaniu majątku przez jednostki najbardziej efektywne, najbardziej zyskowne ergo pomnażających krajowe bogactwo. Tymczasem, jak wynika z enuncjacji autora cytowanego artykułu, wszystko co wydostanie się z rąk państwa jest zmarnotrawione i jest to niezwykle szkodliwy proces na płaszczyźnie makroekonomicznej, co dobitnie wynika ze stwierdzenia: prywatyzacja wypiera rozwój. Konkluzja nasuwa się wówczas jedyna: nacjonalizować!
W dalszej części artykułu prof. Żyżyński zaprzecza wcześniej postawionym tezom. Twierdzi mianowicie, iż polski majątek był wyprzedawany za grosze. Zgodnie przecież z wcześniejszymi wywodami powinno być to przecież korzystnych z racji tego, iż mniej oszczędności zostałoby wyssanych z gospodarki i przejedzonych. Jak to więc w końcu jest?
W artykule w „Naszym Dzienniku” znajdziemy oczywiście sztandarowy argument antyprywatyzacyjny: „Skierowanie oferty do podmiotów zagranicznych i sprzedaż im poniżej wartości musiało oznaczać, że w znacznej części były to wrogie przejęcia majątku (wykup w celu likwidacji) lub dostał się on w ręce nabywców przypadkowych, nie mających umiejętności zarządzania, czego efektem była degeneracja znacznej części majątku, bankructwa i utrata wielu miejsc pracy, zmarnowanie kapitału ludzkiego (Ożarów jest klinicznym niemal tego przykładem).
Jasno wynika z przytoczonych słów, iż jedynie podmioty zagraniczne są zdolne do wrogich przejęć, co na tle chociażby doświadczeń amerykańskich jest wierutną bzdurą. Wiadomym jest, iż większość prywatyzacji zostało źle przeprowadzonych i znane są przypadki sprzedawania przedsiębiorstw za bezcen. Nie jest to jednak argument przeciwko prywatyzacji, gdyż można było jej dokonać w inny sposób. UPR od wielu lat postulowała wprowadzenie czytelnej procedury licytacyjnej. Nadal nie zmienia to jednak faktu, iż mimo wielu błędów, nieuczciwości i afer, proces prywatyzacyjny przyniósł więcej korzyści aniżeli szkód, co można stwierdzić śledząc wyniki finansowe sprywatyzowanych przedsiębiorstw.
Pan profesor, odbiegając od tematu prywatyzacji poczynił ciekawą dygresję, cytuję: „teoretycznie każdy mógłby żyć wyłącznie na kredyt – pod warunkiem wszak, że całkowite koszty obsługi zaciągniętych przez niego kredytów (spłata kapitału i odsetek) nie przekroczy sumy jego dochodów (…) Zawsze podstawowe znaczenie mają koszty obsługi. Na przykład gospodarstwo domowe może, zaciągając kredyt hipoteczny, zadłużyć się wielokrotnie ponad swe roczne dochody i jeśli okres spłaty jest rozłożony na wiele lat, a stopa procentowa nie za wysoka, to będzie w stanie dług taki utrzymać – a bez zaciągnięcia go nie miałoby mieszkania. Wprowadzenie kryterium 60 proc. PKB do Konstytucji było zatem błędem”.
Jeżeli dobrze zrozumiałem powyższe słowa, sam fakt zadłużania się państwa nie jest zły, problemem są koszty obsługi długu. Pan profesor jednakże nie zauważył, iż żadne ekonomicznie gospodarujące państwo nie zadłużyłoby się w tak horrendalnie wysokim stopniu, jak to mamy w przypadku państwa polskiego.
Przeczytawszy artykuł w „Naszym Dzienniku” przypomniałem sobie charakterystykę lewicowości jednego z wybitniejszych myślicieli konserwatywnych, Eryka Marii von Kuehnelt-Leddihna. Wśród głównych cech znajdziemy m.in.:
- mesjańską rolę grupy: narodu, klasy, rasy
- totalitaryzm. Wszystkie dziedziny życia przesiąknięte są jedną doktryną
pełną państwową kontrolę nad wychowaniem i kształceniem - kostniała ideologia państwowa z „obrazem wroga”
- zlikwidowanie lub zrelatywizowanie własności prywatnej. Znajduje się ona pod kontrolą państwową, a przedsiębiorcy są jej zarządcami.
- technika w służbie władzy
Nie wiem jak państwu, ale mi się wydaje, iż wprowadzenie postulatów niektórych z narodowo-katolickich partii wypełniłoby znamiona wyżej wymienionych cech. Gdyby tylko niektórzy przedstawiciele pseudo-prawicowych partii poczęli apologizować demokrację i rewolucję francuską, to z czystym sumieniem mogliby się zacząć bratać z panem Piotrem Ikonowiczem.
Krzysztof Nestor Kuźnik
(25 kwietnia 2005)