Z dotychczasowych dyskusji na temat gospodarki moją uwagę przykuło betonowe przywiązywanie pewnych kontekstów do pewnych pojęć i vice versa. Weźmy bowiem takie Stany Zjednoczone, uznane, zresztą nie bezpodstawnie, za winowajcę kryzysu. Ponieważ kiedyś (dawno, dawno temu…) przylepiono Stanom etykietkę kapitalizmu, tak zostało, i o to, na zasadzie logicznej dedukcji – winnym kryzysu stał się amerykański kapitalista.

Tymczasem USA dawno kapitalistycznym krajem nie są, a ostatni wolnorynkowy (ale nie pozbawiony zanieczyszczeń) oddech gospodarka amerykańska otrzymała za rządów Ronalda Reagana. Od tamtej pory „kapitaliści” plątają się między wojnami, interwencjonizmem, subwencjami i, jak to określił Ron Paul, ratowaniem każdego, kogo popadnie, na Wall Street. John Stossel określił sprawę tak: „Ręcznie sterowana gospodarka prywatna, nazwiesz to faszyzmem”.

Dokładnie to samo kuriozum można zaobserwować, gdy mówimy o gospodarce Niemiec. Niemcy = społeczna gospodarka rynkowa. Wiedza o tym, czym jest soziale Marktwirtschaft spada na drugi plan, po prostu w podręcznikach i czasopismach tak stoi i choćby postawiono drugie NRD, to Niemcy będą „społecznie urynkowieni”. Zastanawiające jest to, że w pojęciowym galimatiasie soziale Marktwirtschaft traktowane jest jako coś pośredniego między kapitalizmem a socjalizmem, pewnie zaraz obok „Trzeciej Drogi” Schroedera (szczerego wroga soziale Marktwirtschaft) i Chiraca.

Ach, jak raz przylepioną łatkę trudno odkleić!

Ponieważ żyję w Niemczech, taka ignorancja dotyka mnie szczególnie. Gdyby w Niemczech panowałaby soziale Marktwirtschaft, to nie byłoby 1,69 bln. € długu zagranicznego, ciągnących się kolejek u lekarza i 2-4 miesięcznego czasu oczekiwania na lekarza-specjalistę, nie byłoby propozycji rent jednolitych (515 € na miesiąc przy niemieckich kosztach życia!), nie byłoby 37 mld € zasiłków dla trwale-bezrobotnych rocznie, i nieprawdopodobnego systemu kartelowego (wystarczy zwiedzić parę supermarketów w Niemczech by stwierdzić, że wszędzie są te same ceny produktów) i jeszcze bardziej rozbudowanego systemu pozwoleń, koncesji oraz rejestracji w rozmaitych izbach rzemiosła, handlu, rolnictwa, biurokracji przy której rozmiarach bledną Orwellowskie ministerstwa miłości, fiducjarnego pieniądza, i przede wszystkim opodatkowania PKB na poziomie 50% (szacunki prof. Hansa Hermanna-Hoppe uważam i tak za optymistyczne).

Na tym tle doskonale widać, czym soziale Marktwirtschaft być NIE POWINNA!

Przewodniczący Rady Gospodarczej Bizonii, późniejszy Minister Gospodarki i pierwszy nie-Adenauer kanclerz Niemiec – Ludwig Erhard – człowiek, który prawie w pojedynkę urzeczywistnił idee wolnego rynku na wyjątkowo czerwonym gruncie, tak skomentował zagadkową i pozornie sprzeczną leksykologię terminu „społeczna gospodarka rynkowa”:

„Im bardziej wolna jest gospodarka, tym bardziej jest ona socjalna” (alt. wersja: „Gospodarka rynkowa sama w sobie jest socjalna”.).

W książce Ludwiga Erharda „Wohlstand für Alle” („Dobrobyt dla wszystkich”), będącej swoistym pamiętnikiem okraszonym statystykami i refleksjami, autor opisał soziale Marktwirtschaft dokładnie tak, jak architekt opisuje zbudowany przez siebie dom:

  • Niskie podatki i zbilansowany (bez ujemnego salda) budżet państwa;
  • Likwidacja koncesji, pozwoleń, licencji oraz wszystkich pochodnych w celu tworzenia wymagań; potrzebnych do wykonywania danego zawodu – pełna liberalizacja rynku pracy oraz pełna mobilność siły roboczej;
  • Prawny zakaz karteli, monopoli, trustów i międzypodmiotowych uzgodnień cenowych (zasadnicza różnica pomiędzy soziale Marktwirtschaft a klasycznym liberalizmem);
  • Likwidacja subwencji i dotacji oraz przepisów regulujących ceny i przepływ towarów;
  • Zniesienie ceł i ograniczeń w handlu zagranicznym – m.in. wyrzeknięcie się sankcji jako próby angażowania ekonomicznych instrumentów państwa w celu nacisków politycznych (w tym wypadku Erhardowi nie udało się osiągnąć pełnego sukcesu);
  • Postawienie zapory WSZELKIM żądaniom związków zawodowych, w tym wypadku – prywatnych zrzeszeń pracowniczych, kolejne leksykologiczne zawirowanie);
  • Stymulowanie inwestowania i oszczędzania – wysokie stopy procentowe zniechęcające do kredytów;
  • „Żelazna” marka w pełni wymienialna na złoto, wpierw poprzez dolara będącego międzynarodową walutą);
  • Socjalny aspekt: Spłata zobowiązań wynikających z obiektywnych sytuacji: Odszkodowania inwalidom wojennym, spłata marshallowskiego kredytu, odszkodowań dla Francji, odszkodowania dla wypędzonych (z tego względu nie rozumiem też, dlaczego ci wypędzeni domagają się czegokolwiek od Polski, skoro Adenauer im wypłacił sowite sumy);
  • Pragmatyzm w działaniu – brak gwałtownych ruchów;
  • Demontaż biurokracji;
  • Europa zjednoczona wyłącznie gospodarczo – bez tworzenia ani jednego nowego urzędu „integracyjnego”.

Niemcy Erharda to chyba jedyny kraj, w którym znaczna część społeczeństwa z niepokojem obserwowała… wzrost płac (!), uważając ją, ze swojego bolesnego doświadczenia przed wojną, za znak niechybnej inflacji. Ponadto z drugiego punktu wynika jasno, że liczba prywatnych i samoopłacalnych szkół publicznych oraz uczelni była nieporównywalnie wyższa niż jest to dzisiaj.

Proszę sobie porównać te założenia (a właściwie: zrealizowane osiągnięcia lat 1949-1969) z tym, co w Niemczech dzieje się obecnie, a stanie się jasne, że czerwono-zielona koalicja SDP z Bündniss 90/Grüne, rządząca na przełomie lat 90tych, wyrżnęła w pień niemalże wszystkie zasady soziale Marktwirtschaft. Praktycznie została jedna – przywiązanie do demokracji Ludwiga Erharda („konwergencja pragnień wszystkich ludzi”), ale on wygrał cztery wybory z rzędu, więc miał prawo czuć zadowolenie. Inna sprawa, że ta sama demokracja w wyniku irracjonalnej rewolucji studenckiej zmieszała Erharda z błotem i raz na zawsze uczyniła go politycznym banitą. Nigdy później twórca społecznej gospodarki rynkowej nie wypowiadał się pozytywnie o demokracji.

Na koniec jeszcze jeden cytat od p. Ludwiga: „Byłby to doprawdy stan groteskowy, gdybyśmy najpierw płacili wszystkie podatki, a potem ustawiali się w kolejce po to, żeby na zabezpieczenie egzystencji otrzymać z powrotem od Państwa własne środki”.

Kamil Kisiel

Fotografia przedstawia Ludwiga Erharda

11 KOMENTARZE

  1. Panie Kamili! Roszczenia niemieckie wynikają z dwu powodów: niezwykłej spolegliwości polskich władz oraz koszmarnego bałaganu w księgach wieczystych.
    No i rzecz jasna z faktu, że czemu nie zarobić dwa razy, skoro jest możliwość? W kryzysie forsa się przyda.

  2. Przepraszam za literówkę – miało być oczywiście „Panie Kamilu!”

  3. pewnioe dlatego Niemcy mają kilka grup kapitałowoprzemysłowopolitycznych i tak sie to wszystko toczyt. raz jedni sa u żłoba a za kilka lat drudzy i następni. raz limuzyny rządowe są od audi a raz od mercedesa albo bmw. koszmar. socjalizm i demokracja w czystej, bo niemieckiej formule. i takl jest we francji i w hiszpani i innych potentatach UE. TRAGEDIA. i my w ten burdel z wielką naszych politycznych i gospodarczych elit brniemy. cisza tam niewolnicy polscy milczeć i wykonywać rozkazy z berlina via paryż albo bruksela czasem uwzględnić moskiewskie potrzeby po berlińskich konsultacjach. czy mamy w te wariactwa wchodzići w nich tkwić?

  4. Niemcy to teraz państwo faszystowskie z socjaldemokratyczną fasadą. Kartelizacja, korporacjonizm, siatka porozumień i interesów.
    Panie Michale, zauważyłem u Pana dużą wiedzę na temat dzisiejszego rynku i w związku z tym mam prośbę: pod lupę należy wziąć doradców finansowych. Wbrew pozorom, oni są kluczowym spoiwem, oczkiem w głowie na rynku kapitałowym. Sam nie wiem, od czego zacząć, mimo, że na krótko byłem w środku.

  5. Ciekawy tekst, choć nie przekonuje mnie do końca. Być może zmienię zdanie jeśli poczytam więcej na ten temat, na razie pozostaję przy swoim.

  6. Jest Pani oporna po prostu. Niestety, nie znajdzie Pani „czegoś więcej” niż obie książki Erharda. I tutaj Pani upór jest raczej uporem osła.

  7. Znajdzie Pani i to dużo: P.Pysz, E. Mączyńska, publikacje PTE
    A z oryginalnych W. Euckena , A Mullera-Armacka
    trzeba tylko poszukać SGR to nie tylko L. Erhard

  8. Witam serdecznie. Spoleczna gospodarka rynkowa brzmi dumnie cytując poetę. Art. 20 Konstytucji zapewnia mi prawo do nauki. Jak mam się więc odnieść do następującej sytuacji?! Po wychowaniu dzieci i częściowo wnuków, wróciłam do swych marzeń. Dostałam się na studia doktoranckie. Moją naiwnością ,komunistyczną chyba, było nie pytanie o koszty tych studiów gdyż za magistra mnie nikt nie obciążał. Jakież było moje zdziwienie gdy w umowie zobaczyłam koszt semestru. Przeciez to więcej niż mam emerytury. Na stypendium na razie nie zapracowałam, jak się zachować w takiej sytuacji!!??? Gdzie tu jest stanowisko mojej Ojczyzny!!!!!!! Przeciez mając przepracowany okre 40 lat chyba sobie zapracowałam na bezpłatną naukę???????? E.Dz.

Comments are closed.