(Traktat o ekonomii – fragmenty)
Jak głosi szeroko rozpowszechniony pogląd, stopniowe zmniejszanie siły nabywczej jednostki pieniężnej odegrało decydującą rolę w historii. Jego zwolennicy utrzymują, że ludzkość nie osiągnęłaby dzisiejszego poziomu dobrobytu, gdyby podaż pieniądza nie zwiększała się szybciej niż popyt na pieniądz. Towarzyszący temu spadek siły nabywczej był rzekomo koniecznym warunkiem rozwoju gospodarczego. Postępujący podział pracy i stały wzrost akumulacji kapitału, który umożliwił stokrotny wzrost wydajności pracy, były możliwe jedynie w świecie ciągłego wzrostu cen. Inflacja zapewnia pomyślność i bogactwo; deflacja wywołuje niepokój i upadek gospodarczy. Znajomość dzieł literatury politycznej oraz idei, które przez stulecia decydowały o polityce pieniężnej i kredytowej państw, potwierdza, że pogląd ten jest niemal powszechnie akceptowany. Do dziś, mimo sprzeciwu ekonomistów, należy on do kanonu potocznej wiedzy ekonomicznej. Stanowi też istotę teorii głoszonych przez lorda Keynesa i jego uczniów w Europie i Ameryce.
Źródłem popularności inflacjonizmu jest w znacznej mierze głęboko zakorzeniona nienawiść do kredytodawców. Inflację ma usprawiedliwiać to, że daje ona korzyści dłużnikom kosztem wierzycieli. Jednak inflacjonistyczna interpretacja historii, którą zajmujemy się w tym rozdziale, dość luźno nawiązuje do argumentacji opartej na niechęci do wierzycieli. Inflacjoniści używają jednak zwykle innych argumentów, aby uzasadnić swoje twierdzenia głoszące, że „ekspansjonizm” jest motorem postępu gospodarczego, a „restrykcjonizm” to największe zło. Jest oczywiste, że problemów podnoszonych przez inflacjonistów nie da się rozwiązać na podstawie wiedzy czerpanej z historii. Nie ulega wątpliwości, że na przestrzeni historii ceny na ogół stale rosły, choć niekiedy tendencja ta ulegała zahamowaniu. Oczywiście można to twierdzić jedynie na podstawie rozumienia historycznego. Ścisłego rozumowania katalaktycznego nie można zastosować do zagadnień historycznych. Podejmowane przez historyków i statystyków próby prześledzenia i pomiaru zmian siły nabywczej metali szlachetnych na przestrzeni wieków były jałowe. Jak już wykazaliśmy, wszelkie próby pomiaru wielkości ekonomicznych opierają się na całkowicie błędnych przesłankach i świadczą o nieznajomości podstawowych zasad ekonomii i historii. Mimo to historia za pomocą swoich specyficznych metod dostarcza danych, które pozwalają zasadnie twierdzić, że na przestrzeni wieków siła nabywcza pieniądza malała. Trudno się z tym nie zgodzić.
Tymczasem wyjaśnienia wymaga zupełnie inna kwestia. Chodzi mianowicie o to, czy spadek siły nabywczej był koniecznym warunkiem wydobycia się z nędzy minionych wieków i osiągnięcia bardziej zadowalającego stanu gospodarki, jakim charakteryzują się dzisiejsze kraje kapitalistycznego Zachodu. Poszukując odpowiedzi na tak postawione pytanie, nie należy odwoływać się do danych historycznych, które można interpretować na różne sposoby i z zasady tak się dzieje. Takie różnorodne interpretacje służą zarówno zwolennikom, jak i przeciwnikom każdego wyjaśnienia wydarzeń historycznych. Najpierw należy wyjaśnić wpływ zmian siły nabywczej na podział pracy, akumulację kapitału i rozwój techniczny.
Wyjaśnienie to nie może się sprowadzać do odrzucenia argumentów, które inflacjoniści wysuwają na poparcie swoich tez. Absurdalność tych argumentów jest tak oczywista, że bez trudu można je podważyć. Ekonomia od samego początku podkreśla, że twierdzenie, jakoby obfitość pieniądza miała dobroczynne skutki, a jego niedostatek prowadził do klęski, wynika z poważnych błędów w rozumowaniu. Podejmowane przez orędowników inflacjonizmu i ekspansjonizmu próby podważenia analiz ekonomistów spełzły na niczym.
Jedynym istotnym pytaniem jest to, czy można trwale obniżyć stopę procentową za pomocą ekspansji kredytowej. Wyczerpującej odpowiedzi na nie udzielimy w rozdziale dotyczącym wzajemnych powiązań między relacją pieniężną a stopą procentową. Zostaną tam przedstawione nieuchronne konsekwencje boomów wywołanych przez ekspansję kredytową.
Już teraz musimy jednak zastanowić się, czy są może jeszcze jakieś inne argumenty przemawiające na korzyść inflacjonistycznej interpretacji historii. Czy zwolennicy inflacji nie przeoczyli przypadkiem jakichś istotnych przesłanek, którymi mogliby wesprzeć swoje stanowisko? Musimy oczywiście rozpatrzyć te kwestie z rozmaitych punktów widzenia.
Wyobraźmy sobie świat, w którym ilość pieniądza jest stała. Towar, który miał być wykorzystywany jako pieniądz, został w całości wyprodukowany w początkach dziejów tego świata. Niemożliwe jest więc zwiększenie ilości pieniądza. Fiducjarne środki wymiany są tam nieznane. Wszystkie substytuty pieniądza – w tym monety zdawkowe – są certyfikatami pieniężnymi.
W takich warunkach intensyfikacja podziału pracy, przejście od samowystarczalności gospodarczej rodzin, miast, prowincji i krajów do ogólnoświatowego systemu rynkowego w XIX wieku, postępująca akumulacja kapitału oraz doskonalenie technologii produkcji spowodowałyby stałą tendencję do spadku cen. Czy taki wzrost siły nabywczej jednostki pieniężnej powstrzymałby rozwój kapitalizmu? Przeciętny przedsiębiorca odpowiedziałby na to pytanie twierdząco. Dzisiejszy człowiek interesu żyje i działa w środowisku, w którym powolny, acz stały spadek siły nabywczej jednostki pieniężnej uważa się za zjawisko normalne, konieczne i korzystne, i po prostu nie wyobraża sobie innego stanu rzeczy. Wzrost cen kojarzy z zyskami, a spadek cen ze stratami. Jego niewzruszonego przekonania nie zmienia fakt, że istnieje również spekulacja na zniżkę i że na takich operacjach zbudowano fortuny. Uważa, że są to jedynie transakcje o charakterze spekulacyjnym, obliczone na zysk ze spadku cen towarów już wyprodukowanych i dostępnych. Twórcze innowacje, nowe inwestycje i zastosowanie udoskonalonych technologii muszą być stymulowane oczekiwaniem wzrostu cen. Postęp gospodarczy jest możliwy jedynie w świecie rosnących cen.
Takiego stanowiska nie da się utrzymać. W świecie wzrastającej siły nabywczej pieniądza sposób myślenia wszystkich ludzi dopasowałby się do istniejącej sytuacji, podobnie jak we współczesnym świecie dostosował się do malejącej siły nabywczej jednostki pieniężnej. Dziś uważa się, że wzrost nominalnego pieniężnego dochodu jest równoznaczny z poprawą sytuacji materialnej. Ludzie są skoncentrowani bardziej na wzroście nominalnych płac i pieniężnych ekwiwalentów bogactwa niż na wzroście podaży towarów. W świecie rosnącej siły nabywczej zwracano by przede wszystkim uwagę na spadek kosztów utrzymania. Dzięki temu z całą wyrazistością dostrzeżono by, że postęp gospodarczy polega głównie na coraz większej dostępności tego, co ułatwia życie.
Wielowiekowa tendencja zmiany wysokości cen nie ma żadnego wpływu na sposób zarządzania firmą. Przedsiębiorcy i inwestorzy nie zważają na wielowiekowe tendencje. W swoich działaniach kierują się przewidywaniami na temat ruchów cen w perspektywie najbliższych tygodni, miesięcy, a najwyżej lat. Nie zwracają uwagi na ogólny ruch cen. Koncentrują się na rozbieżnościach między cenami komplementarnych czynników produkcji i przewidywanymi cenami produktów. Żaden przedsiębiorca nie zdecyduje się na określoną produkcję, jeśli spodziewa się, że wzrosną ceny wszystkich towarów i usług. Rozpocznie ją dopiero wtedy, gdy będzie przekonany, że osiągnie zyski dzięki różnicy między cenami dóbr różnych rzędów. Możliwość osiągnięcia takich zysków pojawiałaby się w świecie, w którym ceny od wieków spadają, podobnie jak w świecie, w którym istnieje równie długotrwała tendencja do wzrostu cen. Oczekiwanie stałego ogólnego ruchu wszystkich cen w górę nie prowadzi do zwiększenia produkcji ani dobrobytu. Wywołuje jedynie gorączkową „ucieczkę od pieniądza”, co prowadzi do całkowitego załamania systemu pieniężnego.
Jeżeli powszechne staje się przekonanie o tym, że ceny wszystkich towarów spadną, to krótkoterminowa rynkowa stopa procentowa maleje o równowartość ujemnego ażio cenowego. Z tego powodu przedsiębiorca, który korzysta z pożyczonych funduszy, nie musi się obawiać konsekwencji takiego spadku cen, tak samo jak wierzyciel w warunkach rosnących cen nie musi się obawiać konsekwencji spadku siły nabywczej.
Odwieczna tendencja do wzrostu siły nabywczej jednostki pieniężnej wymagałaby od przedsiębiorców i inwestorów praktykowania innych reguł niż te, które utrwaliły się w ciągu wieków utrzymującej się tendencji do obniżania siły nabywczej. Z pewnością jednak nie miałoby to zasadniczego wpływu na rozwój sytuacji gospodarczej. Nie powstrzymałoby ludzi w ich dążeniu do możliwie największej poprawy warunków materialnych przez odpowiednią organizację produkcji. Nie doprowadziłoby to do zniknięcia z systemu gospodarczego czynników odpowiedzialnych za poprawę warunków materialnych, to znaczy dążenia przedsiębiorców-organizatorów do zysku oraz gotowości ludzi do kupowania tych towarów, które zapewniają możliwie największą satysfakcję jak najmniejszym kosztem.
Oczywiście spostrzeżenia te nie mają uzasadniać polityki deflacji, lecz jedynie pomóc w obaleniu głęboko zakorzenionych mitów inflacjonizmu. Obnażają iluzoryczność doktryny lorda Keynesa, która źródła ubóstwa i cierpienia, depresji gospodarczej i bezrobocia upatruje w „presji redukcjonistycznej”. Nie jest prawdą, że „presja deflacyjna (…) zahamowałaby rozwój nowoczesnego przemysłu”. Nie jest też prawdą, że wskutek ekspansji kredytowej następuje „cud (…) przemiany kamienia w chleb”. Ekonomia nie zaleca ani polityki inflacyjnej, ani deflacyjnej. Nie nakłania rządów do ingerencji w wybór środka wymiany, jakiego dokonuje rynek. Formułuje jedynie następujące twierdzenia:
- Rząd, który prowadzi politykę inflacyjną lub deflacyjną, nie zwiększa dobrobytu obywateli, nie działa na rzecz dobra ogółu czy interesu narodowego. Faworyzuje po prostu jedną grupę społeczną kosztem pozostałych grup.
- Nie da się przewidzieć, która grupa odniesie korzyści z określonego inflacyjnego lub deflacyjnego rozwiązania, ani określić rozmiaru tych korzyści. Zależy to od ogółu danych rynku, a także od tempa ruchów inflacyjnych lub deflacyjnych. Początkowo korzystne następstwa inflacji bądź deflacji w miarę rozwoju przyjętego rozwiązania mogą się okazać dla określonej grupy niekorzystne.
- Ekspansja pieniężna zawsze prowadzi do nietrafnych inwestycji kapitału i nadmiernej konsumpcji. W rezultacie państwo nie bogaci się, lecz biednieje. O tych zagadnieniach będzie mowa w rozdziale XX.
- Długotrwała inflacja musi w końcu doprowadzić do katastrofy, całkowitego załamania się systemu pieniężnego.
- Polityka deflacyjna jest kosztowna dla skarbu państwa i nie cieszy się popularnością wśród mas. Polityka inflacyjna natomiast jest korzystna dla skarbu państwa i powszechnie bardzo lubiana. Niebezpieczeństwo deflacji jest w praktyce znikome, a niebezpieczeństwo inflacji bardzo duże.
Ludwig von Mises
(27 października 2008)
tłum. Witold Falkowski
Powyższy tekst stanowi fragment książki Ludwiga von Misesa „Ludzkie działanie”, której pierwsze polskie wydanie ukazało się na naszym rynku w 2007 roku. Publikujemy go dzięki uprzejmości p. Witolda Falkowskiego, autora przekładu do polskiego wydania książki