Swego czasu wyśpiewywał ją w towarzystwie zawodowca pan J. Korwin-Mikke a teraz przyszedł czas na odrobienie lekcji przez Polaków.
Oczywiście brak systematycznej nauki objawia się w postaci bolesnego i przyspieszonego zakuwania. Tak będzie i tym razem. Rodacy ze zdumieniem przekonają się na własnej skórze, że nie można mieć ciastka i go zjeść, albo inaczej, że nie ma darmowych obiadów.
Skoro chce się – czego wyrazem kolejne głosowania w wyborach – za pomocą pracy i nieróbstwa drogich pośredników-urzędników bezpłatnego żłobka, przedszkola, szkoły, studiów, lekarzy, szpitali, zasiłków, zapomóg, stadionów, przejazdów PKP, orlików, basenów, opieki państwa i jego nadzoru właściwie wszędzie, to albo powiększa się zadłużenie (obecnie ok. 700 miliardów złotych), albo płaci więcej i więcej w podatkach i ich mutacjach.
Gdy pojawia się ściana lub dno kanału zadłużenia pozostaje zwiększanie podatków. A gdy i to będzie nie do wytrzymania – pojawi się zdrowy rozsądek w postaci ograniczenia chęci pozornej „darmochy”. Pozornej, gdyż ogólnie kosztuje ona więcej niż prywatne regulowanie rachunków.
Rząd już dawno ustami swych przedstawicieli mówił w ładnych słowach, że kłamie w wyborach ile naiwniacy zechcą, więc jeśli ktoś znów uwierzył w przedwyborczy kit – sam sobie winien. Niestety podatkowy ciężar nieść będą także i ci, którzy ostrzegali przed postępami ekonomicznego analfabetyzmu wyborców i działaniami kolejnych rządów ulegających „wydatkowej” woli ludu.
Najciekawsze przed nami.
Wojciech Popiela