Mija rok od śmierci i pochowania Prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu. Warto może raz jeszcze do tego ważnego – dziś już należącego do historii – wydarzenia powrócić, spojrzeć na nie z pewnego dystansu, przeanalizować na chłodno jego polityczno-symboliczne aspekty. Pragnę do razu uprzedzić, że nie zamierzam odnosić się do toczonych rok temu przez publicystów i polityków Obozu Demokratyczno-Liberalnego (ODL) i Obozu Konserwatywno-Narodowego (OKN) sporów, czy Prezydent “zasługuje”, czy też “nie zasługuje”, aby spoczywać na Wawelu, czy jest „godny”, czy „niegodny” złożenia do grobu pośród królów i wieszczów narodowych. Interesuje mnie wyłącznie, jaki wpływ może mieć pochowanie Prezydenta na Wawelu na próby wykreowania jego (meta)politycznego mitu, nie tylko jako otoczonej kultem swoistej „Vaterfigur” OKN-u, ale również reprezentanta „całego narodu w jego wielowiekowej walce o Niepodległość, Wolność i Wielkość”. Warto zapytać, czy wybór Wawelu na miejsca wiecznego spoczynku Prezydenta sprzyja wykreowaniu tego mitu i pomaga w rozwinięciu i utrzymaniu politycznego kultu, czy wręcz przeciwnie, procesowi temu zapobiega, a przynajmniej znakomicie go utrudnia.
Zanim przejdę do próby odpowiedzi na to pytanie, chciałbym zwrócić uwagę na bezpośredni kontekst tego wydarzenia, tzn. walki politycznej, jaka rozgorzała od pierwszych minut po katastrofie smoleńskiej pomiędzy ODL-em i OKN-em o interpretację, tego co się stało i co z tego wynika dla polskiej polityki. Była to wstępna faza kampanii wyborczej trwającej przez następne trzy miesiące aż do wyborów prezydenckich, w których starli się kandydaci obu obozów.
Rankiem 10 kwietnia rozgrywa się pierwszy akt narodowej tragedii – śmierć Prezydenta, jego Małżonki i pozostałych osób w samolocie rozbitym pod Smoleńskiem. Na głównej w scenie, w Warszawie rozpoczyna się pierwszy akt wielkiego funeralnego widowiska. W stolicy, tam gdzie skupia się życie polityczne, kulturalne i ideologiczne Polski, rozpacz i żałoba są najbardziej intensywnie przeżywane, rzesze ludzi gromadzą się pod Pałacem, płoną znicze i świece, tłum czuwa – reszta narodu zasiada przed telewizorami, śledząc na ekranie to, co dzieje się w stolicy, skąd Prezydent wyruszył w swój ostatni lot i dokąd powrócił po śmierci. Wzdłuż trasy pośmiertnego tryumfalnego przejazdu Prezydenta przez Warszawę z lotniska do Pałacu gromadzą się tłumy warszawiaków, obrzucają kwiatami wóz z jego ciałem. Przed Pałac przybywają tysiące ludzi chcących mu oddać hołd. W ciągu kolejnych dni trwa żałoba narodowa, w mediach szlochają zawodowe “płaczki żałobne”, do Warszawy co dnia przybywają trumny z ciałami osób towarzyszących Prezydentowi w locie do Katynia; następuje seria państwowo-polityczno-religijnych rytuałów, które kończą się w sobotę uroczystościami ku czci wszystkich ofiar tragedii. W kulminacyjnym, ostatnim akcie dramatu odbywa się pogrzeb Prezydenta i jego Małżonki. Jest niedziela – ostatni dzień owego „wielkiego tygodnia”.
Gdyby pogrzeb Prezydenta odbył się w Warszawie, wzięliby w nim liczny udział zarówno warszawiacy, jak i ci, którzy przyjechali na uroczystości sobotnie, a potem czuwali przez całą noc do niedzielnego pogrzebu, oraz ci przyjeżdżający z całego kraju do stolicy w niedzielę, specjalnie na pogrzeb Prezydenta. To do Warszawy, do stolicy, zjechaliby prezydenci, premierzy i inne osobistości ze świata, by uczestniczyć w pogrzebie. Decyzja o pochowaniu Prezydenta na Wawelu, nagle, nieomal brutalnie, przecięła wielki funeralny spektakl rozgrywający się na głównej scenie – w Warszawie. Przeniesienie ostatniego, najważniejszego, kulminacyjnego aktu tragedii do Krakowa, na boczną, kameralną scenę, rozerwało dramatyczną sekwencję, rozproszyło kumulującą się przez sześć dni intensywnej żałoby psychopolityczną energię, rozbiło gromadzące się w Warszawie tłumy, wprowadzając zamieszanie i dezorientację. Siedząca przed telewizorami widownia, wpatrzona w to, co dzieje się na warszawskiej scenie, czekająca na finał, musiała skierować swój wzrok i uwagę w inną stronę, na inny krajobraz, co zakłóciło jej medialną percepcję, by tak rzec, wybiło ją z żałobnego rytmu.
Nabożeństwo żałobne a po nim pogrzeb Prezydenta w Warszawie jako najwyższa kulminacja całego żałobnego rytuału – to byłoby logiczne i uzasadnione zakończenie „wielkiego tygodnia”. Kraków i Wawel robią wrażenie czegoś sztucznie doczepionego, stąd, jak łatwo można było przewidzieć, automatycznie osłabło napięcie, spadła intensywność emocji, mitotwórcza moc śmierci, rozpaczy, ogólnonarodowej żałoby, pogrzebu „króla” została wygaszona. Było to na rękę Obozowi Demokratyczno-Liberalnemu, któremu zależało na rozbiciu funeralnego spektaklu i zneutralizowaniu jego polityczno-psychologicznej dynamiki, ponieważ obawiał się, że atmosfera życzliwości wobec zmarłego Prezydenta utrzyma się dłużej, co zadziała na korzyść kandydata OKN-u w bliskich wyborach prezydenckich. Dlatego ODL nie tylko nie sprzeciwiał się pochowaniu prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu, ale nawet – jak wolno domniemywać – po cichu temu sprzyjał. Równocześnie jednak nie zamierzał pomagać Obozowi Konserwatywno-Narodowemu w realizacji jego celu, czyli w wykreowaniu (meta)politycznego mitu Prezydenta. Dlatego właśnie decyzja o pogrzebaniu Prezydenta na Wawelu nie została ogłoszona w mediach ustami najwyższych dostojników państwowych (p.o.Prezydenta, premier) i kościelnych, specjalnej uchwały w tej sprawie nie podjęły Sejm i Senat. Podniosłoby ją to bowiem do rangi aktu państwowo-religijnego i nadało wyższy, ogólnonarodowy wymiar, co nie leżało w interesie ODL-u. Ale nie tylko, że zabrakło tego niezwykle istotnego dla ufundowania politycznego mitu – bo wyrażającego “jedność Narodu w obliczu tragicznej śmierci Głowy Państwa” – aktu, dodatkowo jeszcze powstało wrażenie chaosu, zamętu pełnego niedopowiedzeń, sprzecznych deklaracji, niedoprowadzonych do końca sporów, dziwacznych niby-protestów. Zamiast ważnego symboliczno-politycznego aktu, zamiast decyzji “Narodu” ogłoszonej ustami jego najwyższych przedstawicieli, zrobiła się z tego jakaś niejasna prywatno-rodzinna sprawa, co w sposób oczywisty pozbawiało proces mitotwórczy inicjalnego impetu.
Negatywny skutek dla kultu i mitu Prezydenta ma także pochowanie go razem z Małżonką. Mówi się dziś, że podobno kardynał Dziwisz chciał -świadczyłoby to o instynktownym wyczuciu zasad politycznej symboliki – aby Prezydent spoczął na Wawelu sam. Przekonano go jednak, że w naszych czasach, kiedy zagrożone są “wartości rodzinne”, w obliczu plagi rozwodów itd., dla „moralnego wychowania” narodu będzie rzeczą pożyteczną, ulokowanie w sferze symbolicznej grobu dobrego, kochającego się stadła małżeńskiego, które mogłoby służyć jako wzór do naśladowania. Intencja wprawdzie szlachetna, lecz całkowicie sprzeczna z etosem władzy reprezentowanym przez Prezydenta, będącego “samotnym cieniem”, który “odjeżdża, ręce złożywszy na pancerz” – wyłącznie trumna najwyższego zwierzchnika sił zbrojnych powinna znaleźć się na armatniej lawecie.
Prezydenta należało raczej stylizować na bezżennego „Ojca Narodu”, na “męża stanu”, który wziął ślub z Polską. Dopiero w drugiej kolejności ma on prawo być mężem swojej żony, ojcem i dziadkiem. Żona wprowadza właśnie element małżeński i rodzinny, przytulność i ciepło domowego ogniska, reprezentuje nie sferę śmierci, siły, przemocy i zniszczenia (zwierzchnikowi sił zbrojnych marsowa mina przystoi bardziej niż dobrotliwy uśmiech na widok dokazującej wnuczki), ale sferę miłości i czułości. [1] Obłaskawienie etosu państwa (władzy), w sposób oczywisty osłabiające efekt mitotwórczy, dokonało się również poprzez to, że Prezydent spoczął wraz z Małżonką nie tylko w jednym pomieszczeniu, ale i pod jednym sarkofagiem. „Celibatariusz władzy” zamiast reprezentować wspólnotę polityczną i ucieleśniać najwyższe wartości polityczne Narodu, został udomowiony i reprezentuje teraz “wartości rodzinne” – odwiedzamy nie grób “męża stanu”, “bohatera spod Smoleńska”, “męczennika świętej Sprawy Polskiej”, lecz grób kochającego się małżeństwa, grób rodziców i dziadków. Dopełnieniem antypolitycznej symboliki wawelskiego pochówku są ciepłe, miodowe barwy sarkofagu, które wyparły to, co czarne, surowe, metaliczne, granitowe, chropowate, męskie. Projektantka grobowca Marta Witosławska wyraziła wprost zamysł “feminizacji” prezydenta : “Sarkofag będzie bardzo prosty i elegancki. Ze względu na postać Pani Marii Kaczyńskiej zależy mi, aby jego charakter nie był tak męski jak ten, w którym spoczywa gen. Sikorski, lecz bardziej subtelny (podkreślenie moje T.G.). Taki jest alabaster, którego najszlachetniejsza odmiana posłuży do wykonania sarkofagu pary prezydenckiej”. Z wyżyn politycznej reprezentacji postać Prezydenta ściągnięto w dół, ku bliskiej nam wszystkim sferze prywatnej, rodzinnej.
Był to dalszy ciąg walki politycznej prowadzonej pomiędzy ODL-em i OKN-em, w trakcie której OKN kreował zmarłego Prezydenta na męża stanu, reprezentanta narodu uosabiającego jego polityczne aspiracje i realizującego za życia geopolityczną wizję Polski dążącej do wielkości, zaś ODL na odwrót: bardzo zręcznie dążył do jego depolityzacji, indywidualizacji i prywatyzacji. W ramach tej strategii propagandowej wiele mediów sympatyzujących z ODL-em brutalnie zdzierało Prezydentowi maskę, którą same mu wcześniej nałożyły, ukazując jego “prawdziwe oblicze”, czyli miłą twarz emanującego ciepłem, sympatycznego, w gruncie rzeczy poczciwego, pana, twarz kochającego męża, taty i dziadziusia, bytującego jakby poza sferą polityczności. Pałac prezydentostwa Kaczyńskich został „zdemaskowany” jako wypełniony życzliwością i miłością rodzinny dom z ogródkiem, ze szczebioczącą wnuczką, z urzędniczą służbą, pieskami i kotkami. Pochowanie małżonków w jednym grobowcu o miodowej, ciepłej barwie zwieńczyło ten proces medialnej prywatyzacji i depolityzacji Prezydenta.
W tekście “Wawelska skała” redaktorzy „Kronosu” Piotr Nowak i Wawrzyniec Rymkiewicz pisali o Prezydencie, że “jego ciała nie wolno zatem chować między mogiły ludzi przyzwoitych, ale jednak prywatnych”, lecz “trzeba je wynieść na Wawel i złożyć pośród królów i bohaterów”. Wydaje się jednak, że nastąpiło coś dokładnie odwrotnego: “na prywatne życzenie rodziny prywatna osoba – pan Lech Kaczyński wraz z drugą prywatną osobą – swoją żoną panią Marią Kaczyńską, spoczęli we wspólnym grobie, aby reprezentować prywatne wartości takie jak miłość, wierność, szczęście małżeńskie”. Wedle Nowaka i Rymkiewicza “wawelska skała dźwiga się nad sferę prywatną i doraźne interesy życia. Oto Lech Kaczyński spocznie obok Jagiellonów i Piłsudskiego.” Jednak udana kreacja prezydenta Lecha Kaczyńskiego na dobrego męża i sympatycznego dziadunia spowodowała, że to raczej sfera prywatna została wniesiona na wawelską skałę; obok Jagiellonów i Piłsudskiego spoczął lubiany przez wszystkich za swoją „misiowatą” dobroduszność, poczciwy pan profesor Kaczyński.
Jak pisałem wyżej, przeniesienie pogrzebu Prezydenta z Warszawy do Krakowa rozpatrywane w kontekście wyborów prezydenckich działało na korzyść ODL-u, liczyła się jednak nie tylko ta doraźna korzyść polityczna, jeszcze ważniejsze jest to, że pochowanie prezydenta na Wawelu – niezależnie od tego, czy z żoną czy bez, we wspólnym grobie czy osobno, pod sarkofagiem z czarnego granitu czy z piaskowca pokrytego alabastrem – samo w sobie było, niewidocznym dla niewprawnych oczu, wyrafinowanym posunięciem politycznym, celnym ciosem (przez kogo zadanym, tego nie wiemy) w rodzący się kult Prezydenta, działaniem na pozór sprzyjającym kreowaniu jego mitu, a w rzeczywistości mającym zarodki mitu zamknąć w nieprzezroczystym, szczelnym, zakapslowanym pojemniku zbudowanym z symboli, znaków i skojarzeń, tak aby nie mogły się rozwinąć. Była to operacja “Zmumifikować Kaczyńskiego”.
Nowak i Rymkiewicz napisali: „Jego pogrzeb na Wawelu będzie chwilą szczególną. Z Lechem Kaczyńskim ostatnie pół wieku polskiej historii łączy się – w symbolicznym łuku – poprzez poległych w Katyniu i w Powstaniu Warszawskim – z naszą wielką przeszłością. Bohater Solidarności spocznie obok Świętych Królów”. Jednak patos, choćby całkowicie uzasadniony wymiarami narodowej tragedii, nie może przesłonić faktu, że grzebiąc Prezydenta na Wawelu dołączono go de facto do Piłsudskiego i Sikorskiego, mianowano na płaszczyźnie symbolicznej ostatnim politykiem II RP. Przesłanie jest oczywiste: „tutaj pochowany jest anachroniczny polityk, który co prawda działał na przełomie XX i XXI wieku, ale tak naprawdę przynależy do świata sprzed 1945 roku, był żywym reliktem dawno zamkniętej epoki historycznej”.
Niechaj więc sobie spoczywa na Wawelu, który jest dziś bardziej atrakcją turystyczną i zabytkiem, gdzie obowiązuje ustalony porządek zwiedzania, niż miejscem nadającym się do pielęgnowania jakiegoś nowego kultu politycznego. Przeniesiony w przeszłość, zamieniony w muzealny eksponat, zamknięty w ciemnej krypcie, w przedsionku prowadzącym do krypty Piłsudskiego, zawsze w cieniu Marszałka, niechaj stanowi dodatek do jego mitu. Ulokowano go w skompresowanej przestrzeni krypty, gdzie wolno wchodzić tylko po kilka osób i nie wolno zostawiać ani kwiatów, ani zniczy. Chodziło o to, żeby w przestrzeni wokół grobu Prezydenta nie można było odprawiać żadnych zbiorowych rytuałów polityczno-religijnych ani zorganizować polityczno-medialnych „eventów” niezbędnych dla stałego przypominania jego postaci i zasług .
W pewnym sensie pochowanie Prezydenta na Wawelu rzeczywiście przeniosło go w sferę mitu, ale mitu bezkrwistego i bezzębnego, a tym samym niegroźnego politycznie; wyniesiono go wysoko, a zarazem zamknięto w małej przestrzeni , przywalono ciężkim głazem historii, aby go w ten sposób – „zalabastrowionego”, odległego, niedostępnego a równocześnie sprywatyzowanego – zneutralizować, pozbawić szansy pośmiertnego, symbolicznego oddziaływania na polską politykę. Członkowie Obozu Demokratyczno-Liberalnego (ci bardziej inteligentni) z pewnością cieszyli się z tego w skrytości ducha. Dziwić natomiast może fakt, że członkowie Obozu Konserwatywno-Narodowego (ci bardziej inteligentni) nie dostrzegli zastawionej pułapki, nie pojęli, że popierając pochówek na Wawelu sami podcinają ledwie kiełkujący mit Prezydenta. Być może zadecydował o tym ich nieco anachroniczny tradycjonalizm, wręcz wzruszająca, aczkolwiek nieco dziecinna wiara w mitotwórczą moc Wawelu, w to, że magia “narodowego pamiątek kościoła” w cudowny sposób spłynie na Prezydenta, wyniesie go do rangi “bohatera całego narodu” i sprawi, że jego zwielokrotniona, mityczna postać wedrze się – wbrew oporowi ODL-u – do masowej wyobraźni i szkolnych podręczników historii.
OKN zdawał się nie rozumieć, że mit nie istnieje dziś poza medialnym spektaklem, że musi być, zarówno na co dzień , jak i od święta, podtrzymywany i mozolnie budowany, tym bardziej, że prezydent Kaczyński był – faktu tego nie zmieni nawet najwyższa ocena jego walorów osobistych i charakterologicznych oraz jego idei politycznych i prób ich realizacji – najzwyczajniejszym w świecie demokratycznym politykiem wybranym w wyborach , w równej mierze co Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, Bronisław Komorowski pozbawionym „monarszego majestatu” dawnych władców I RP czy zasług Piłsudskiego z pól bitewnych. Widać dzisiaj jasno, że OKN popełnił poważny błąd zgadzając się na pochowanie Prezydenta na Wawelu, jak dziecko dał się „podpuścić” i ograć “wielkim anonimowym graczom” o wiele umiejętniej potrafiącym posługiwać się historycznymi znakami, symbolami i kontekstami dla osiągnięcia dalekosiężnych celów politycznych.
Ze wszystkich pomysłów na miejsce pochówku Lecha Kaczyńskiego, pomysłem najlepszym, co nie znaczy, że idealnym, była – zarówno gdy chodzi o doraźne korzyści polityczne dla OKN-u, jak i o stworzenie bardziej sprzyjających warunków dla pielęgnowania kultu i kreowania politycznego mitu Prezydenta – Świątynia Opatrzności Bożej, położona bardzo dogodnie, bo w Warszawie, ale zarazem w pewnym oddaleniu od centrum stolicy, poza jej propagandowo-ideologicznymi napięciami i politycznymi tumultami. [2] Gdyby to na nią się zdecydowano, główną sceną funeralnego spektaklu pozostałaby stolica, opadanie żałobnych emocji trwałoby dłużej, nastrój z „wielkiego tygodnia” zanikałby wolniej, co w wyborach prezydenckich pomogłoby kandydatowi OKN-u. Przypomnijmy też , że 6 czerwca 2010 roku na placu Piłsudskiego w Warszawie odbyła się msza beatyfikacyjna księdza Jerzego Popiełuszki, a następnie procesyjne przeniesienie relikwii błogosławionego do Świątyni Opatrzności Bożej. Procesja z relikwiami przeszła do Wilanowa. Gdyby dwa miesiące wcześniej w tej samej topografii przebiegał pogrzeb Prezydenta, procesja byłaby jego przypomnieniem, wizualną i emocjonalną reaktualizacją (na miesiąc przed wyborami prezydenckimi!), nałożyłyby się na siebie obie postaci – kapłana-męczennika „Solidarności” i Prezydenta zmarłego tragicznie pod Katyniem w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach [3]. Nie ulega wątpliwości, że w kontekście wyborczym miałoby to wiele większy walor psychologiczny-polityczny niż pogrzeb na Wawelu i zagrałoby na korzyść kandydata OKN-u. Kto wie, być może dzięki temu na brata Prezydenta padłoby o pół, o jeden procent głosów więcej.
Głównym argumentem wysuwanym przeciwko pochowaniu Prezydenta w Świątyni Opatrzności Bożej był ten, że jest nieukończona. Jednak nawet gdyby ze względów technicznych nie dało się pochować tam Prezydenta już w kwietniu 2010 roku, to należało pochować go tymczasowo np. w warszawskiej katedrze, by za kilka lat (w roku wyborów prezydenckich?) w uroczystej procesji, będącej zarazem politycznym pochodem, przenieść go do ŚOB. A przez te kilka lat trwałaby ogólnonarodowa akcja na rzecz szybszego ukończenia budowy Świątyni Opatrzności Bożej (zbieranie funduszy) i przygotowania miejsca wiecznego spoczynku Prezydenta.
Ponadto fakt, że świątynia nie jest jeszcze ukończona, to najmocniejszy argument za pochowaniem tam Prezydenta. Inaczej niż na Wawelu, gdzie przestrzeń jest już wypełniona i zamknięta – dlatego Prezydenta trzeba było „wcisnąć” do przedsionka krypty Piłsudskiego- przestrzeń w ŚOB jest w pewnej mierze ciągle otwarta, daje się kształtować i organizować. Można do niej wprowadzać dodatkowe elementy, zaprojektować specjalnie dla Prezydenta nową scenografię, skomponować nową całość religijno-polityczną i symboliczno-estetyczną, odpowiednio zaaranżować miejsce, do którego zawsze, samotnie lub w grupach, o każdej porze dnia i nocy mogliby przychodzić ludzie chcący oddać hołd Prezydentowi. [4]
Do ŚOB ciągnęłyby pielgrzymki, odwiedzałyby ją wycieczki szkolne i turystyczne. Dla przyjeżdżających do stolicy delegatów na zjazdy partii, organizacji i stowarzyszeń odwiedziny w Świątyni Opatrzności Bożej a w szczególności grobu Prezydenta, połączone ze złożeniem kwiatów i zapaleniem zniczy, byłyby obowiązkowym punktem programu. Goście zagraniczni przybywający do Warszawy, i chcący złożyć wiązankę kwiatów na grobie Prezydenta, nie musieliby w tym celu jechać specjalnie do Krakowa. [5] Grób w Wilanowie stałby się najważniejszym punktem całej warszawskiej topografii Lecha Kaczyńskiego, na którą składałyby się: jego pomnik, tablice pamiątkowe, Muzeum Powstania Warszawskiego, które jemu w dużej mierze zawdzięcza swoje istnienie, siedziba NIK-u, gmach Ministerstwa Sprawiedliwości, ratusz, Pałac Prezydencki. Wszystkie ślady i miejsca politycznej działalności Prezydenta byłyby skoncentrowane w stolicy, co byłoby bardzo korzystne dla mitotwórczego PR-u.
W przeciwieństwie do trudno dostępnej, ciemnej krypty na, pozostającym pod opieką konserwatora zabytków, Wawelu, gdzie czas się zatrzymał, gdzie historia już zdążyła zakrzepnąć w mit, Świątynia Opatrzności Bożej jest otwartą, żyjącą świątynią, jej przestrzeń jest dostępna dla ludu; oprócz mszy i nabożeństw, można by tutaj urządzać wszelakiego rodzaju uroczystości i odprawiać polityczne-religijne rytuały. Co najważniejsze, nie byłoby żadnych problemów z ustawieniem kamer i mikrofonów (jak przeprowadzić transmisję telewizyjną z wawelskiej krypty?) w trakcie masowych „eventów” organizowanych w lub wokół ŚOB. Bez trudu dałoby się tutaj inscenizować medialny spektakl niezbędny dla trwałego zakorzenienia postaci Prezydenta w masowej wyobraźni.
Zapewne, funkcja grobu Prezydenta w ŚOB byłaby o wiele skromniejsza w porównaniu z tą, jaką Nowak i Rymkiewicz przypisują grobowi na Wawelu: „Jego grób – obok grobów Piastów i Jagiellonów, Kościuszki i Piłsudskiego, Mickiewicza i Słowackiego – będzie trwał nad naszą ziemią, naszym skrawkiem tutejszego istnienia, pośród chaosu epok, na chwiejnym oceanie wieczności”. Jednak miałaby nad nią dość istotną przewagę: istniałaby w rzeczywistości, a nie tylko na papierze, w realnej Polsce, a nie tylko w wyobraźni redaktorów .
Ulega złudzeniu Marek Cichocki, kiedy pisze: „Swoją drogą to piękne, że Wawel przestał być dla nas szacowną historyczną trupiarnią, a stał się znów miejscem «żywym», żywiołowym, i może to jest jedyne piękne, co nam się przydarzyło w 2010 roku jako Polakom”. Wawel pozostanie “szacowną historyczną trupiarnią” – ożył wprawdzie na chwilę, w trakcie pogrzebu Prezydenta , ale tylko na chwilę. Lech Kaczyński, „zmuzealniony”, pochowany w „szacownej historycznej trupiarni”, przesłonięty Piłsudskim, mechanicznie doklejony do II RP, uwięziony został w zamkniętej epoce historycznej; zwrócono go twarzą ku przeszłości, a plecami do teraźniejszości i przyszłości, pogrzebano pod mitami minionych epok. Zupełnie inaczej miałaby się rzecz, gdyby pochowano go w Świątyni Opatrzności Bożej, pełniącej funkcję narodowego mauzoleum, w którym zająłby szczególne, najbardziej eksponowane miejsce w tworzonym tam „Panteonie Wielkich Polaków”. Wprawdzie nie wskrzeszałby tu „archaicznej pamięci Świętego Królestwa Polskiego”, o czym marzą Nowak i Rymkiewicz, ale mógłby rzeczywiście stać się przedmiotem spokojnie wzrastającego, politycznego kultu i (meta)politycznym mitem ważnym nie tylko dla OKN-u, lecz dla wszystkich ludzi ceniących sobie najprostsze, elementarne wartości polityczne – patriotyzm, poczucie obywatelskich obowiązków, nieprzekupność, wiarę, że Polska może być lepsza i silniejsza niż jest.
Tomasz Gabiś
Foto. PSz/Prokapitalizm.pl
[1]Płeć nie gra tu roli. Gdyby to Maria Kaczyńska była prezydentką, wówczas ona – bez męża – byłaby jako głowa państwa i najwyższa zwierzchniczka sił zbrojnych wieziona na lawecie i pochowana jako „amazonka”.
[2] Świątynia Opatrzności Bożej jako miejsce kultu i mitu ma swoje wady: kontrowersyjna architektonicznie i historycznie, otoczona pseudo-nowoczesną, monotonną i nowobogacką architekturą Miasteczka Wilanów i innych podobnych „developerskich” inwestycji.
[3] O tym jak należy traktować przypadki nagłej śmierci polityków pełniących urząd zob. klasyczny tekst Murray’a N. Rothbarda „Sudden Deaths in Office” opublikowany po raz pierwszy w 1991 roku pod tytułem “Exhume, Exhume, Or, Who Put the Arsenic in Rough and Ready’s Cherries?” (dostępny online: http://www.lewrockwell.com/rothbard/rothbard116.html)
[4] Oczywiście w Świątyni Opatrzności Bożej Małżonka Prezydenta spoczywałaby u jego boku, ale w pewnym oddaleniu i w osobnym grobowcu. We współczesnym sfeminizowanym świecie żony królów, prezydentów i premierów odgrywają nader ważną i symboliczną role „matek narodu”. Można nawet odnieść wrażenie, że „mąż stanu” funkcjonuje w wyobraźni męskiej populacji, a jego żona – kobiecej. Poza Wawelem wspólny pochowek miałby uzasadnienie, łączyłby obie płci wokół wspólnej sprawy.
[5] Można się domyślać, że kardynał Dziwisz był przeciwnikiem pochowania Prezydenta w Świątyni Opatrzności Bożej. Jak zawsze w takich wypadkach hierarchowie kościelni walczą o to, żeby na swoim terytorium zlokalizować jak najwięcej atrakcji przyciągających pielgrzymów, turystów, polityków.
Artykuł ukazał się na blogu http://www.tomaszgabis.pl. Dziękujemy Autorowi za zgodę na jego publikację na Prokapitalizm.pl
Od kiedy PiS jest konserwtywny i narodowy; to raczej socjaldemokracja narodowa. PO to socjl-łżeliberałowie. Ogólnie dobry tekst z pewnymi minimalnymi uwagami. Nam chyba chodzi o monarchię katolicką?
Comments are closed.