17 września 1939 roku Naczelny Wódz, Edward Śmigły-Rydz oraz inni przedstawiciele sanacyjnej władzy II RP, opuścili Polskę przedostając się do Rumunii. Mówiąc wprost uciekli z kraju, pozostawiając rodaków na pastwę nazistowskiego i bolszewickiego okupanta. Co prawda w 1940 roku Rydz do Polski powrócił, chcąc walczyć w konspiracji, jednak wkrótce potem zmarł. Co do prawdziwych okoliczności jego śmierci krążą różne hipotezy – oficjalnie przyjmuje się, że zachorował na zapalenie płuc i zmarł w grudniu 1940 roku, nieoficjalnie zaś – że był więziony przez podziemie za zdradę i że zmarł kilka miesięcy później w izolacji.
Śmigły-Rydz należał do jednego z największych pupilków Marszałka Józefa Piłsudskiego, był hołubiony przez sanacyjne media, pompowany przez legionową legendę na godnego następcę Marszałka i gwaranta polskiej siły militarnej, której nikt nie jest w stanie zagrozić.
Sanacyjna propaganda nie pozwalała powiedzieć na Naczelnego Wodza złego słowa, nawet czasopisma dla dzieci i młodzieży przesycone były bałwochwalczą publicystyką rodem ze stalinowskiej szkoły.
Próbkę tego bałwochwalstwa prezentujemy poniżej. Artykuł, z którym możecie się zapoznać pochodzi z tygodnika dla dzieci i młodzieży „PŁOMYK” (Warszawa, 18 listopada 1937 roku, numer 11, tom I, rok 22). Pisanie o analogiach do współczesności jest chyba zbędne. Nasuwają się one samoistnie. Pamiętajmy – propaganda nigdy nie zwycięży z faktami, z rzeczywistością. Ta obnaży każde fałszywe słowo, każdą napuszoną i pełną frazesów „gębę”…
* * *
„Taka duma jest piękna i mądra”
„Trzeba, aby każde polskie dziecko, ucząc się pierwszych słów pacierza, równocześnie uczyło się kochać ideę żołnierstwa”. „Niechaj każda polska matka pamięta o tym, myśląc o szczęściu i honorze swego syna” – tak powiedział Marszałek Śmigły-Rydz dnia 6 sierpnia 1935 roku na Sowińcu.
A my wszyscy wiemy, że nikt chyba więcej nie pokochał od dzieciństwa idei żołnierskiej niż On. I dlatego, że ją kochał tak mocno, gorąco, dlatego jest teraz Pierwszym w Polsce Żołnierzem i następcą Marszałka Piłsudskiego.
Ale z tym pokochaniem żołnierskiej służby to nie taka prosta i łatwa sprawa. Nie trzeba myśleć że wystarczy tylko polubić mundur i zabawę w wojsko. O, nie – wojenne rzemiosło to mądra, trudna i ciężka praca. Trzeba było uczyć się jego pilnie i cierpliwie, żeby zasłużyć na najmilsze sercu nazwanie z ust Marszałka Piłsudskiego – „mój uczeń”.
„Mój uczeń Śmigły” – mówił z zadowoleniem Wódz, kiedy cieszyło Go mądre wojenne posunięcie młodziutkiego wtenczas oficera. – „Mój uczeń Śmigły” – mówił ufnie, kiedy powierzał mu ważne pozycje i kiedy zlecał następstwo po sobie w trosce o całość i potęgę Polski.
Wcześnie, jakże wcześnie zaczął się przygotowywać do służby dla ojczyzny Marszałkowy „uczeń Śmigły”. To jeszcze tam, w Brzeżankach, kiedy chodził do gimnazjum, rozmyślał o szczęściu wyzwolenia Polski. Potem, kiedy już po maturze, zaczął swoje studnia malarskie w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, jednocześnie rozpoczął i inne studia – wojskowe. „Uczeń Śmigły” z przejęciem wsłuchiwał się w wykłady Józefa Piłsudskiego o sztuce wojennej. Kiedy potem przyszło zdawać egzamin z tych wiadomości, zdał go „uczeń” Śmigły nie byle jak.
Cenił go Wódz kochający żołnierzy, ale wymagający. Wiedział Marszałek Piłsudski, że można na tym młodziutkim oficerze Śmigłym, polegać. Dlatego, kiedy w chwili wybuchu wojny, musiał Edward Śmigły-Rydz stawić się w wojsku austriackim, wystarał się o zwolnienie go z tej służby i przeniesienie do Legionów.
Och, jakże radośnie „uczeń Śmigły” zrzucił z siebie obcy mundur, aby włożyć ukochany, szaraczkowy mundur legionisty. Teraz zaczęła się praca na dobre. Nie tylko bohaterstwo krwawych bitew, ale i mądra, rozważna organizacja, opanowanie i orientowanie się w terenie walki. Szedł nieugięcie „uczeń Śmigły” na nieprzyjaciela pod Łoczówkiem, Marciukowicami, Anielinem, Krzywopłotami i Laskami, nad Stochodem i pod Wilnem. Ale zawsze baczny i uważający, zawsze panujący nad sytuacją. Taką otuchę tym swoim spokojem budził, że żołnierze tak sobie mówili: „przy Śmigłym nie ma rannych ani zabitych”. I nawet kiedy było niezbyt dobrze, bo przecież różnie na wojnie bywa, to zaraz czuli się raźniej, kiedy wiedzieli, że ten młodziutki oficer, Śmigły, idzie w którymś tam szeregu razem z żołnierzami, po bratersku.
Kapitan Horaszkiewicz, który był wtedy przy nim podoficerem ordynansowym, tak pisze w swoich wspomnieniach: „Zawsze dziwnie spokojny, uśmiechający się w największym ogniu, panował Śmigły stale nad położeniem. Jak to działało na podkomendnych, sam na sobie nieraz doświadczyłem.
…Zrozumiałem i wewnętrznie odczułem żelazną wolę Śmigłego, panującą nad całym otoczeniem, nad nami i nad Rosjanami”.
Nic więc dziwnego, że miał takie zaufanie do „swojego ucznia Śmigłego” Marszałek Piłsudski. Nic dziwnego, że kiedy w 1915 roku musiał na jakiś czas opuścić Brygadę, to wydał taki rozkaz:
„…w wypróbowane ręce podpułkownika Śmigłego-Rydza oddaję komendę nad Wami, wiedząc, że otoczycie go tym samym zaufaniem i miłością, z jaką odnosiliście się do mnie”.
A ten wypróbowany i zaufania godny podpułkownik miał wtedy zaledwie 29 lat. Jemu też w rok później, odchodząc z Legionów, przekazywał w serdecznym liście Komendant Piłsudski opiekę nad bracią żołnierską. Ufał mu. Ufał i wtedy, kiedy przed śmiercią zlecał mu czuwanie nad Wolną i Niepodległą Ojczyzną. Wiedział, że „uczeń Śmigły” nie zawiedzie. Że potrafi, tak jak zawsze po swojemu pogodnie, spokojnie, mądrze i przewidująco opiekować się Polską. Że nauczy tych, co już urodzili się w Wolnej Ojczyźnie, kochać ją i bronić, i walczyć o nią tak, jak On sam walczył o Niepodległość. Że nauczy ich tej swojej radości spełniania obowiązków wobec Niej. Żołnierskich obowiązków, z których rodzi się żołnierska duma nasza.
A – jak powiedział Marszałek Śmigły-Rydz – „taka duma jest piękna i mądra”.
Maria Krűger”
* * *
Opr. PSz/Prokapitalizm.pl